Znak krzyża kojarzy się dzisiaj jednoznacznie z chrześcijaństwem. Ale skąd właściwie wziął się ten symbol? Oczywiście z krzyża, na którym został ukrzyżowany Jezus Chrystus. Taka odpowiedź nie jest wcale jednoznaczna, bo nie jest do końca takie pewne, że rzeczywiście Jezusa ukrzyżowaniu na takim a nie innym narzędziu kaźni a sam znak krzyżujących się elementów jest dużo starszy niż Nowy Testament. W „Śladami amuletu” Wacław Korabiewicz zgłębia te zagadnienia, próbując dotrzeć do rzeczywistej genezy powstania tego symbolu oraz jego ewolucji do czasów współczesnych.
Książka, jak na swoje lata (została wydana w 1974 roku) została bardzo ładnie wydana. Duży format, niezły papier i ponad dwieście ilustracji, w tym kilka kolorowych. Z Afryką wiąże ją głównie Egipt i Etiopia, w których historię znak krzyża jest mocno uwikłany.
Czy autorowi udało się zgłębić genezę krzyża? Korabiewicz porusza różne wątki, odwiedza różne miejsca i podróżuje w czasie ale poza wieloma postawionymi znakami zapytania mało z tego wynika.
Trudno uwierzyć, ale jeszcze w dziewiętnastym wieku olbrzymie połacie Afryki były niemal zupełnie nieznane dla naszych przodków w Europie. Interior kontynentu był oczywiście zamieszkały i dla tych, którzy tam mieszkali odkryty. Richard F. Burton należał do tych, którzy w tamtym okresie odkrywali Afrykę w imieniu Starego Kontynentu. Jedną z jego pierwszych podróży była wyprawa do Hararu - dzisiaj miasta we wschodniej Etiopii, wtedy zamkniętego państwa-miasta. Burton rozpoczyna podróż w Saylac (Zeila, miasto w dzisiejszym Somalilandzie), przebrany za muzułmanina. Książka jest dziennikiem tej wyprawy.
„First Footsteps in Africa” została ubrana w formę dziennika, ale określenie to nie jest pełne. Należy pamiętać, że Richard F. Burton nie jechał na wycieczkę. Jego głównym celem było rozpoznanie terenu na zlecenie Brytyjskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej. Z tego względu książka łączy w sobie również cechy oficjalnego raportu. Opisy szlaków komunikacyjnych, lokalizacji źródeł wody i zaopatrzenia, relacji międzyklanowych miały służyć przyszłej komercyjnej i politycznej eksploracji Rogu Afryki. Nie ujmuje to jednak książce wartości literackiej - nadal jest to dobra lektura. Burton świetnie opisuje przyrodę, zwyczaje, zachowania i stosunki międzyludzkie. Wyraża przy tym swoje opinie - w tamtych czasach być może jak najbardziej poprawne, dzisiaj spotkałyby się prawdopodobnie z krytyką liberałów. Nieco leciwy jest również sam język, który od tamtego czasu ewoluował utrudniając zadanie dzisiejszemu odbiorcy. Kłopotliwa jest również organizacja przypisów, które same w sobie niosą dużo ciekawych informacji. Zamiast umieszczać je na końcu każdego rozdziału lepszym byłoby umieszczenie ich bliżej fragmentów, do których się odnoszą.
Ze względu na wygaśnięcie praw autorskich książkę „First Footsteps in East Africa” można znaleźć w formacie elektronicznym, za darmo - niestety, w większości bez ilustracji, którymi autor wzbogacił swoje dzieło. Pełne wersje książek Burtona, z ilustracjami, można odnaleźć między innymi na stronie burtoniana.org.
Książek o podróży z Kairu do Kapsztadu ukazało się do tej pory tyle, że można by na ten temat napisać pracę doktorską. „Safari mrocznej gwiazdy” jest książką o takiej właśnie podróży. W odróżnieniu od większości pozostałych, w podróż wybiera się dojrzały powieściopisarz - autor kilkudziesięciu książek, z których kilka doczekało się ekranizacji. Można spodziewać się ciekawej lektury, lecz niestety po przeczytaniu „Safari mrocznej gwiazdy” pozostaje lekki niesmak.
Już na początku książki autor zasiał we mnie ziarno wątpliwości, gdy podczas podróży „lądem z Kairu do Kapsztadu” (taki jest podtytuł książki) odcinek z Kairu do Chartumu a następnie dalej do Addis Abeby pokonuje samolotem, gdyż jak twierdzi granice były zamknięte. Przytoczone w książce fakty jasno wskazują, że Theroux jechał przez Afrykę w 2001 roku. Wiem, że wtedy można było przejechać te granice - znam ludzi, którzy je bez problemu przejechali. Może z jakiegoś powodu autor miał jednak wyjątkowego pecha i rzeczywiście było to niemożliwe?
Dalsza lektura skłania jednak do wniosku, że autor celowo bądź nie, mija się z prawdą, co można wybaczyć wyruszającemu pierwszy raz w świat studentowi, ale nie uhonorowanego licznymi nagrodami autorowi. Z jakiego powodu bowiem pisze na przykład, że przejazd z Addis Abeby do Moyale (miasteczko na granicy z Kenią) to niesamowicie trudne wyzwanie, skoro wystarczy pójść na dworzec autobusowy i kupić bilet? Jechałem tą trasą rok po Theroux i nie sądzę by kilkanaście miesięcy wcześniej było zupełnie inaczej. Podobne niedorzeczności pisze o Mozambiku, w którym jakoby nie było transportu publicznego a drugie największe miasto kraju - Beira - było zupełnie odcięte od stolicy - Maputo.
Posuwając się wraz z autorem w głąb Afryki i tej książki poznajemy kontynent pełen zła i pesymizmu. Ulice są pełne rabusiów, główny przemysł Kenii to produkcja trumien. Rumuńskie bloki i śmierdząca pościel w hotelu to wizytówka Zanzibaru. Wszyscy Afrykanie albo kradną, albo wyciągają ręce po jałmużnę. Przemierzający taką Afrykę Paul Theroux to bohater a może nawet i męczennik. Choć wprost tego nie napisał, jak mantrę w każdym rozdziale powtarza, w jakich trudnych warunkach przyszło mu podróżować. Szczęśliwie, po dotarciu do RPA pławi się w luksusach hoteli i pociągów pierwszej klasy skwapliwie opisując, co widzi na talerzu.
Na koniec trzeba przyznać, że „Safari mrocznej gwiazdy” z technicznego punktu widzenia jest dobra - książkę czyta się łatwo i przyjemnie a lektura potrafi wciągnąć. Jest to jednak książka szkodliwa, wypaczająca moim zdaniem rzeczywistość. Nie polecam jej nikomu, kto myśli o podróży do Afryki. Niemniej jednak będzie to dobra propozycja dla tych, którzy szukają powodów dla swojej bezczynności by z perspektywy fotela oceniać świat.
Emil Ludwig, autor okresu międzywojennego, specjalizował się w pisaniu fabularyzowanych biografii słynnych ludzi. „Nil” to książka napisana w podobnej konwencji - by w niej się zmieścić, Ludwig spersonifikował rzekę. W dwóch tomach, na niemal siedmiuset stronach autor opowiada losy toczonych rzeką wód - od jej źródeł w Jeziorze Wiktorii aż do ujścia do Morza Śródziemnego.
Gdyby to była książka jedynie hydrologiczna, nie spuchłaby do dwóch tomów. Ludwig związał losy rzeki z historią i opisem ziem, które zawdzięczają Nilowi swój byt. Przyroda i historia stanowią tu jedną całość. Warstwy te przeplatają się całkiem ładnie w pierwszym tomie, który opisuje odcinek rzeki od źródeł do granicy z Egiptem. Tom drugi jest już raczej skrótową historią samego Egiptu, Nil pojawia się w nim jak postać drugoplanowa, raz na jakiś czas, nieco sztucznie podtrzymując biograficzną konwencję książki.
Biografia rzeki pióra Emila Ludwiga jest moim zdaniem słaba i przegrywa z innymi książkami, które lepiej opisują zarówno historię, jak i sam Nil. Mocniejszą (ale nie mocną) stroną książki jest jej warstwa historyczna - zwięzła i przystępnie podana. Opisy głównego bohatera - Nilu - nie przypadły mi jednak do gustu, uważam je za nietrafione i nudne. Autor przesadził w lirycznych porównaniach płynącej wody do losów człowieka.
Alan Moorehead podjął się zadania napisania historii odkryć i podbojów ziem położonych nad najdłuższą rzeką świata - Nilem. Jest to historia eksploracji widziana oczami cywilizacji zachodniej, począwszy od pierwszych przekazów na temat tej rzeki aż po czasy, w których wszystkie zagadki Nilu zostały rozwiązane, czyli mniej więcej do roku 1900.
Z dużym polotem i znajomością tematu, Alan Moorehead przedstawia nam historię Nilu poprzez sylwetki kolejnych odkrywców i ludzi, którzy przyczynili się do europejskiej penetracji od Delty Nilu po źródła Nilu Białego w Ugandzie i Nilu Błękitnego w Etiopii. Wśród opisanych postaci są między innymi Napoleon Bonaparte, James Bruce, John Speke, Henry Morton Stanley, Mahdi, Charles Gordon i inni. Każdej z nich towarzyszy barwny opis wypraw, eksploracji i przygód. Książka jest znakomitym źródłem wiedzy na temat tej rzeki, choć trzeba zaznaczyć, że informacje ściśle geologiczne, związane z hydrologią Nilu są w książce potraktowane raczej skromnie.
„Nad Nilem Białym i Błękitnym” pomimo przytłaczającej objętości (książka liczy ponad sześćset stron) czyta się bardzo dobrze, niczym porywającą powieść przygodową. Lekturę urozmaicają dobrze dobrane ilustracje. Książka ta, to solidna porcja fachowej literatury, którą polecam każdemu, kto choć trochę interesuje się historią regionu najdłuższej rzeki świata.