Jest rok 1949. Czwórka Francuzów (wśród nich Carl i Petit - autorzy tej książki) wsiada w Algierze do wielkich ciężarówek jadących na południe. Ciężarówki jadą do Tamanrasset, miasta położonego w głębi pustyni pośród masywu gór Hoggar. Na północ od Tamanrasset, gdzie dojść można tylko z karawaną wielbłądów leży pasmo górskie Tefedest. Tam, w jaskiniach i niszach skalnych znajdują się prehistoryczne malowidła naskalne. To one są celem tej wyprawy.
Szkoda, że powyższy wstęp nie znalazł się na początku książki, bo rozpoczynając lekturę nie wiadomo, dokąd i po co czwórka bohaterów jedzie. Francuzi, wyposażeni w objuczone sprzętem i prowiantem wielbłądy spędzają na pustyni kilka miesięcy. W tym czasie dokumentują i odkrywają nowe malowidła naskalne, walczą z brakiem wody i złą pogodą. Opis wyprawy jest ciekawy. Dodatkowo w książce znalazło się miejsce dla kilku zdjęć.
Nie jest to książka bezpośrednio poświęcona Afryce, dotyka jednak tematu związanego z tym kontynentem. Bataty, maniok, banany wydają się bowiem produktami tropików tak mocno związanymi z czarnym lądem, że bez nich obraz Afryki byłby niepełny. Tymczasem, okazuje się, że nie są to owoce rodzime. Również kakao, orzeszki ziemne i jamsy Afryka poznała stosunkowo niedawno - dopiero w epoce kolonizacji zapoczątkowano uprawę tych roślin w Afryce.
Autor opisuje kilkanaście ważnych z punktu widzenia gospodarki roślin tropikalnych, zaczynając od ich zastosowania do metod przetwórstwa na skalę przemysłową. To był tytułowy „ryż”. „Dynamit” to suplement, związany z wyzyskiem biednych kolonii przez bogate mocarstwa (książka wydana w 1971 roku). Dzisiaj, choć sama w sobie ciekawa, książka jest niewiele bardziej wartościowa od Wikipedii.
Neolit, paleolit, epoka kamienia łupanego. Te i dużo innych skomplikowanych pojęć znajdziemy w „Prahistorii Afryki” w dużych ilościach. Desmond Clark postanowił zwięźle opisać historię Afryki począwszy od momentu, w którym małpa zeszła z drzewa i stała się człowiekiem, poprzez pojawienie się mowy i zachowań społecznych, aż po czasy niemalże współczesne. Historia została ujęta przez pryzmat człowieka, w mniejszej zaś mierze środowiska, w którym żył.
Książka adresowana jest raczej do specjalistów. Zwykły czytelnik może być przygnieciony nadmiarem fachowej terminologii i szkiców kamieni łupanych na sto różnych sposobów. Ciekawszy wydaje się być ostatni okres historii, zwłaszcza, że pewne zachowania i tradycje przetrwały w odizolowanych plemionach afrykańskich po nasze czasy. Dla mnie najbardziej odkrywcza była informacja, że koza została udomowiona w Afryce już 5.000 lat przez naszą erą. Sądziłem, że stało się to dużo później.
Nie będzie to zwykła recenzja, bo przecież nie jest to zwykła książka. „Jądro ciemności” ma status lektury szkolnej i niemal każdy wie, że to nowela (zaledwie kilkadziesiąt stron) o podróży do wnętrza Czarnego Lądu. Autor „Jądra ciemności” akcent kładzie głównie na problematyce moralnej, pierwotnych instynktach, które mogą wyzwolić się w człowieku. O czym jednak właściwie jest ta książka, jeśli celem sięgnięcia po tę lekturę jest chęć poznania i doświadczenia drogi, podróży? Pytanie o tyle dobre i właściwie zadane, że Conrad w swym dziele niemal wcale nie używa nazw geograficznych.
Tytułowym „Jądrem ciemności” jest interior dzisiejszej Demokratycznej Republiki Konga, cel wędrówki Marlowa, głównego bohatera. Akcja ma miejsce u schyłku XIX wieku. Marlow płynie z Londynu do kongijskiego portu rzeką Kongo w Matadi. Stamtąd, wraz z karawaną handlową dociera do Kinszasy, skąd kontynuuje podróż rzeką. Dokąd dopływa i gdzie jest to „jądro” - nie wiadomo, być może gdzieś w okolicach Kisangani.
Szkoda, że książka jest jedynie krótką nowelą.
Marian Brandys pisał z myślą o nastoletnim czytelniku, taka też jest i książka. To w gruncie rzeczy dwie wydawane wcześniej oddzielnie opowieści z podróży, które autor odbył chronologicznie, bezpośrednio jedna po drugiej. W 1956 roku na zlecenie redakcji Marian Brandys wyjeżdża do Egiptu, Sudanu i Etiopii śladami sienkiewiczowskich bohaterów „W pustyni i w puszczy” - Stasia i Nel. Książka jest ubranym w formę książki dziennikiem z tej podróży.
Niestety, wiele dobrego o tej książce się nie da powiedzieć. Autor uprawiał styl podróży, charakteryzujący się noszeniem garnituru, kapelusza korkowego i odwiedzaniem miejsc zlokalizowanych w pobliżu hotelowych pieleszy (dziesięć dni zajęła mu organizacja „wyprawy” z Chartumu do Omdurmanu). Właściwie połowa akcji toczy się w hotelowych pokojach. Śladów Stasia i Nel autor szukał w Kairze, Asuanie, Luksorze i Port Saidzie (w drugiej części poznajemy zaledwie Addis Abebę i Harar). Współczesnego czytelnika zaciekawić mogą chyba tylko opisy znanych miejsc sprzed pół wieku, jak na przykład Addis Abeby. Na ile są one jednak prawdziwe - nie wiadomo, zbyt dużo tu oczywistych ubarwień i przesad.