“Widok gór na Marrakesz” jest dziennikiem pieszego trawersu Atlasu Wysokiego, jaki autor odbył wraz z towarzyszami w roku 1995. Dziennik nie ma ortodoksyjnej formy, jest to bardziej opis kolejnych etapów niż precyzyjny i poukładany raport z każdego dnia. Jest jednak na tyle praktyczny, że pragnący pójść śladami autora mogą zaczerpnąć z książki coś więcej niż tylko inspirację.
Śmiałkowie, wraz z lokalnymi przewodnikami i wspomagani dwoma mułami wyruszają w podróż z Taza (około 100 km na wschód od Fezu), kończą po 96 dniach i przejściu około 1500 km w Tamri (około 40 km na północ od Agadiru). Celem ekspedycji jest przejście najwyższymi partiami całego Atlasu, zdobywając przy tym wierzchołki najważniejszych szczytów, z najwyższym Dżabal Tubkal włącznie.
Książka niezwykle barwnie opisuje górskie krajobrazy, odkrywając zarazem przemijający obraz odizolowanych społeczności. Góry i ludzi gór Hamish obdarza szczerym, bezpretensjonalnym szacunkiem. Nieśmiało, ale wyraźnie krytykuje zaś zmiany cywilizacyjne i masową turystykę (której na skrzyżowaniu szlaków też jest częścią).
Książkę czyta się świetnie. Małym mankamentem jest jedynie skąpa ilość zdjęć, które moim zdaniem mogłyby dodatkowo wzmocnić przekaz.
„Wzrost i upadek domu Glaoui”, czyli podtytuł książki, w jednym zdaniu dobrze streszcza jej treść. Jest nią ród Glaoui, którego najbardziej znanym przedstawicielem był pasza Marrakeszu, Thami el Glaoui. Z punktu widzenia turysty, poza historią Maroka, z Glaoui można się jeszcze zetknąć w Wysokim Atlasie w Kasbie Telout, skąd ród wywodzi swoje korzenie.
To właśnie od Kasby Telout rozpoczyna się historia przedstawiona przez Gavina Maxwella. Jej początki sięgają 1860 roku, choć autor przyjął w książce cezurę roku 1893. W tym roku podróżujący przez góry sułtan Maroka Hassan I wpadł w burzę śnieżną, z której został uratowany przez Madani el Glaoui. Sułtan odwdzięczył się darując rodowi cały region Sus oraz baterię armat, co zdecydowanie przyczyniło się do zbudowania potęgi Glaoui.
Maxwell ujął temat w popularnonaukowej perspektywie, dostarczając zarówno faktów historycznych, jak i niesprawdzonych plotek i anegdot, nadających dziełu nieco kolorytu. Przyznaję, że koktajl ten sprawił mi nieco kłopotu, zwłaszcza, że dobór komentarzy wydaje się stronniczy. Przykładowo, wszystkie decyzje i działania Francuzów (w latach 1912-1956 Maroko było francuskim protektoratem) według autora były co najmniej nieprzemyślane.
Relacje z Francuzami i marokańska droga do niepodległości są tematem ostatnich, bardzo obszernych rozdziałów książki. Zawiłości pałacowych intryg nie są jednak opisane czytelnie i z trudem skończyłem lekturę. Trudno polecić książkę jako pierwszą do przeczytania o Maroku, historią Maroka też ona nie jest. Przypuszczam, że większą radość z lektury będzie czerpał specjalista od Maghrebu niż nawet średniozaawansowany laik.
Muzeum Narodowe w Szczecinie (Muzeum Narodowe w Szczecinie) posiada jedne z największych w Polsce zbiory eksponatów związanych z kulturami Afryki. Część z nich została pozyskana podczas organizowanych w tym celu wypraw. W książce znalazły się zapiski z jednej z takich ekspedycji.
Wiktor Fenrych na początku lat 60-tych ubiegłego stulecia z pokładu statku opływającego zachodnie wybrzeże Afryki odwiedził kilka krajów regionu. Z wykształcenia jest „historykiem dziejów dawnych” i już w pierwszym akapicie usprawiedliwia się, że nie będzie to wybitne dzieło a raczej kolaż, zbiór wrażeń o luźnej tematyce. I tak rzeczywiście jest. „Zapiski” są krótką w formie obserwacją, która moim zdaniem nabrała wartości z wiekiem - ma już bowiem sześćdziesiąt lat. Dakar ma w tym czasie trzysta tysięcy mieszkańców (teraz prawie dwa i pół miliona) a dzisiejszy Benin był Dahomejem. Kilkanaście czarno-białych ilustracji nie pomaga niestety w czytaniu, gdyż są to kiepskie zdjęcia. Nieco szkoda również, że są to tylko zapiski, bez próby połączenia składników w jedno. Gdyby nie półwieczna perspektywa książka straciłaby wiele w ówczesnych czasach.
Pierwsza książka Ficowskiej o Maroku (druga, zatytułowana „Maroko”, została wydana osiem lat później, w 1985 roku), którą autorka napisała podczas pobytu w tym kraju u boku męża. Książka wpisuje się w popularny w tamtych czasach schemat książek popularyzujących obce kraje, gdy słowo pisane na papierze miało monopol na tego typu informacje.
W niemal klasycznym układzie gatunku książkę otwierają rozdziały historyczne. Na szczególną uwagę zasługuje moim zdaniem bardzo dobrze i w przystępnej formie napisany rozdział o początkach islamu. W kolejnych rozdziałach Ficowska porusza wybrane problemy współczesnego „młodego państwa” (lata siedemdziesiąte ubiegłego stulecia) - w szczególności zagadnienie Sahary Zachodniej oraz rozwarstwienia społecznego. Zaskakująco, w ostatnim rozdziale autorka odbiega od przypominającej kompendium wiedzy formy i przybliża czytelnikowi postać Hadusz - kobiety zatrudnionej przez nią do pomocy domowej.
Żałuję, że Hadusz nie odegrała większej roli - książek o Maroku ukazało się wiele, o Hadusz jest tylko jeden rozdział. Ficowska przedstawia tą postać przez pryzmat osobistej relacji, rozmów i perypetii domowych. Dzięki pochodzącej z gór Rif Hadusz możemy dowiedzieć się bezpośrednio o stosunkach społecznych panujących w marokańskiej rodzinie. Jest to o wiele ciekawsza lektura, niż suche, dostępne gdzie indziej (często w lepszym wydaniu) fakty o Maroku.
Informator regionalny wydany przez Instytut Afrykanistyczny Uniwersytetu Warszawskiego to niewiele ponad stustronicowa broszura z podstawowymi informacjami o Maroku. Poza ogólnymi informacjami o kraju, książka zawiera wiele porad praktycznych. Dowiemy się między innymi ile kosztuje znaczek na list do i z Maroka, jak załatwić marokańską wizę i za ile wynająć na miejscu mieszkanie. Jest to więc prawie przewodnik. Tyle, że wydany w 1983 roku.
Z perspektywy czasu informacje te trzeba chyba traktować jako ciekawostki. Podobnie trzeba potraktować pierwszą część książki, z której dowiemy się ile Maroko produkowało buraków cukrowych, ilu ludzi posiadało samochód czy odbiornik telewizyjny. A wszystko to ponad trzydzieści lat temu.
Choć w dzisiejszych czasach informacje tego typu dostępne są w Internecie lub przewodnikach turystycznych, książka Zambrowicza może być warta do zabrania jako lektura do samolotu.