Spojrzenie na Afrykę zza horyzontu wyznaczonego przez naszą cywilizację (tak zwanego Zachodu) może być nie tylko ciekawe ale i odkrywcze. Ocena zawartej w podtytule polityki imperializmu, zimnej wojny i globalizacji może być bardziej neutralna oraz może zawierać aspekty z naszej perspektywy niewygodne bądź mniej ważne. Może, gdyż czytając książkę napisaną przez założyciela Uniwersytetu Prajagradź w Indiach otwierałem oczy ze zdumienia, bynajmniej nie z opisanego wyżej powodu.
Rajen Harshé twierdzi, że przedstawia hinduski punkt widzenia. Już na wstępie dowiadujemy się, że Afryka w świecie Zachodu została nazwana Czarnym Lądem przede wszystkim dlatego, że kolor czarny utożsamia zło. Kraje kolonialne brutalnie gnębiły barbarzyńców, Afrykanie w odległych czasach doznali z ich rąk takiego gwałtu na psyche, że do dziś nie mogą się zeń otrząsnąć (książka została napisana w roku 2019). W kwestii Czarnego Lądu autor się myli (słowo to było używane już przez starożytnych a w kulturze zachodniej pojawiło się dzięki książce „Through the Dark Continent” Stanleya, użyte w kontekście miejsc nieodkrytych). Tyle na początek, w kolejnym rozdziale - o niewolnictwie – temat partycypacji w tym procederze Arabów oraz samych Afrykanów jest całkowicie przemilczany.
Dalej znajdziemy kilka faktów bez podanych odnośników (autor wybiórczo podaje źródła, pomijając je we fragmentach przy których lekturze najszerzej otwierałem oczy). Otóż 90% francuskiej pomocy Afryce wróciło do Francji. Kadafi został zastrzelony przez interweniuje w Libii siły USA i NATO (kilka rozdziałów dalej przeczytamy. Kadafi został jednak odsunięty od władzy w sposób pokojowy (kilka rozdziałów dalej). Indie w latach 90-tych działały odpowiedzialnie na prawie 1/3 terytorium Somalii. Somalijska Unia Trybunałów Islamskich została pokonana przez USA, choć była to według autora formacja demokratyczna (o udziale Etiopii ani słowa. W latach 1960-1970 Chiny próbowały obalić w Afryce pro-zachodnie rządy.
Przechodząc do Chin, okazuje się, że pomoc jaką niosą Afryce jest zupełnie bezwarunkowa, nie związana z żadnymi wymiernymi, czy politycznymi oczekiwaniami. Dowodem tego jest to, że mimo presji Zachodu Chiny nadal kupowały ropę naftową od Sudanu podczas wojny w Darfurze. Autor raz pisze że Chiny stosują politykę niezaangażowania a kilka stron dalej, że aktywnie wspierały Mugabe w walce z wpływami białej mniejszości. Zachód źle zaś ocenia Chiny przykładając doń miarę praw człowieka, które sam łamie na co dowodem mają być podparyskie slumsy. Autor ocenia, że to źle, że Zachód warunkuje pomoc prawami człowieka, by w następnym akapicie krytykować przykłady łamania praw człowieka przez afrykańskie państwa.
W tym rozgardiaszu co dobre a co złe, wyłania się wybawiciel - Indie. W telegraficznym skrócie książkę można streścić tak: jeżeli Zachód angażuje się w pomoc Afryce w zamian oczekując czegokolwiek, to jest złe, imperialistyczne i neokolonialne. Przedstawione ambiwalentnie Chiny są neutralne, co najwyżej nieśmiało wywierają wpływy. Indie natomiast w zamian za wsparcie afrykańskich krajów oczekują “wkładu w bezpieczeństwo energetyczne Indii” (gdyby autor pisał o tym samym w stosunku do Zachodu nazwałby to zapewne nieuczciwym handlem lub grabieżą), co jest w gruncie rzeczy dobre i sprawiedliwe. Źli kapitaliści i dobrzy Hindusi dbający o swoje interesy. Moralność Kalego. No, ale czym jest moralność, jeśli nie przydawką kultury?
Pierwszy rzut oka nie zapowiada ciekawej lektury - wertując kartki napotkamy na duże zagęszczenie skrótów, tabel i statystyk. APC, BNDF, IGAD i RPG strzegą przed pochopną rzetelnością oceny książki. Po pierwszych rozdziałach wiedziałem już, że nie będzie to stracony czas.
“Walka o pokój w Somalii” jest szczegółowym opisem i analizą działań operacji pokojowej Unii Afrykańskiej w Somalii - AMISOM - w latach 2007-2017. Autor z naukową precyzją przedstawia geopolityczny układ sił oraz sytuację w samej Somalii przed lądowaniem w Mogadiszu żołnierzy AMISOM, jak i w trakcie trwania operacji. Opis ma wiele znamion raportu, zawierającego przyczyny, sam przebieg oraz wnioski końcowe z operacji pokojowej.
Williams rozpoczyna książkę kilka lat przed erą AMISOM, ciekawie nakreślając sytuację wewnętrzną w kraju Rogu Afryki. W okresie tym powstaje Tymczasowy Rząd Federalny Somalii (z siedzibą w Kenii), Unia Trybunałów Islamskich zdobywa Mogadiszu a następnie ponosi klęskę w wyniku inwazji wojsk Etiopii. Na tak przygotowany grunt wchodzi AMISOM, która ma zająć miejsce Etiopczyków ale i konkurować militarnie z radykalnymi pozostałościami Unii Trybunałów Islamskich pod nazwą Asz-Szabab. Przez cały okres istnienia misji Unii Afrykańskiej w Somalii mamy więc do czynienia ze starciami wewnątrz trójbiegunowego układu rządu tymczasowego, AMISOM i Asz-Szabab, na który nakłada się rozbieżność interesów i sposobów postępowania państw, których wojska zostały wysłane do Somalii, Unii Afrykańskiej i Organizacji Narodów Zjednoczonych (w dużym uproszczeniu, stron konfliktu i geopolitycznych graczy było więcej). Książka jest w dużej mierze katalogiem sprzecznych celów, braku komunikacji zaangażowanych stron, niedopasowań planów do rzeczywistości i oczekiwań niepodpartych zasobami. “Fighting for Peace in Somalia” może być dobrym źródłem informacji do wykorzystania przy planowaniu kolejnych operacji pokojowych a dla osób interesujących się Afryką i Somalią hobbystycznie jest to moim zdaniem jedna z lepszych książek o współczesnej historii tego kraju.
Pomiędzy ujściem do Atlantyku rzeki Wolta a nigeryjskim Lagos znajduje się Wybrzeże Niewolnicze. Region ten zawdzięcza nazwę dawnym ośrodkom handlu niewolnikami, z których w drugiej połowie ubiegłego tysiąclecia „wyeksportowano” szacunkowo około dwóch milionów niewolników. Połowę z tych nieszczęśników przetransportowano na statki z niewielkiego kawałka wybrzeża na południe od Ouidah w Królestwie Dahomeju (dzisiaj na terenie Beninu).
Książkę otwierają rozdziały opisujące dokładniej Wybrzeże Niewolnicze i jego otoczenie. Znajdziemy w nich głównie informacje dotyczące demografii, choć jest też trochę ciekawych faktów geograficznych. Jest również postawiona przez autora, nawiązująca do tytułu teza, wskazująca Dahomejczyków na współwinnych procederu handlu niewolnikami. Finn Fuglestad przekonuje, że handlarze działający na południe od Ouidah przybyli tutaj niejako na „zaproszenie” Dahomeju. Królestwo to zaś, w kontrze do popularnej tezy o rodzimej potędze, w istocie miało charakter destruktywny i destabilizacyjny dla tego regionu Afryki.
Zostawiając na boku debatę o korzeniach handlu niewolnikami, książka jest bogatym źródłem wiedzy na temat mechanizmów nim rządzących wraz z szczegółowo opisanym tłem kulturowym, religijnym i społecznym. Lektura ta jest jednak wymagająca, gdyż łatwo można się pogubić w meandrach lokalnych nazw, rodów i lineaży. Jest to główna wada tej książki - ogromna ilość szczegółów zatapia główną myśl, której zabrakło solidnego podsumowania.
„Wzrost i upadek domu Glaoui”, czyli podtytuł książki, w jednym zdaniu dobrze streszcza jej treść. Jest nią ród Glaoui, którego najbardziej znanym przedstawicielem był pasza Marrakeszu, Thami el Glaoui. Z punktu widzenia turysty, poza historią Maroka, z Glaoui można się jeszcze zetknąć w Wysokim Atlasie w Kasbie Telout, skąd ród wywodzi swoje korzenie.
To właśnie od Kasby Telout rozpoczyna się historia przedstawiona przez Gavina Maxwella. Jej początki sięgają 1860 roku, choć autor przyjął w książce cezurę roku 1893. W tym roku podróżujący przez góry sułtan Maroka Hassan I wpadł w burzę śnieżną, z której został uratowany przez Madani el Glaoui. Sułtan odwdzięczył się darując rodowi cały region Sus oraz baterię armat, co zdecydowanie przyczyniło się do zbudowania potęgi Glaoui.
Maxwell ujął temat w popularnonaukowej perspektywie, dostarczając zarówno faktów historycznych, jak i niesprawdzonych plotek i anegdot, nadających dziełu nieco kolorytu. Przyznaję, że koktajl ten sprawił mi nieco kłopotu, zwłaszcza, że dobór komentarzy wydaje się stronniczy. Przykładowo, wszystkie decyzje i działania Francuzów (w latach 1912-1956 Maroko było francuskim protektoratem) według autora były co najmniej nieprzemyślane.
Relacje z Francuzami i marokańska droga do niepodległości są tematem ostatnich, bardzo obszernych rozdziałów książki. Zawiłości pałacowych intryg nie są jednak opisane czytelnie i z trudem skończyłem lekturę. Trudno polecić książkę jako pierwszą do przeczytania o Maroku, historią Maroka też ona nie jest. Przypuszczam, że większą radość z lektury będzie czerpał specjalista od Maghrebu niż nawet średniozaawansowany laik.
Królestwo Dahomeju na terenie dzisiejszego południowego Beninu było jednym z organizmów państwowych, które funkcjonowały w Afryce Zachodniej przed erą kolonialną. Ze względu na bliskość wybrzeża oraz rozkwit Królestwa związany ze szczytem transatlantyckiego handlu niewolnikami, było ono stosunkowo dobrze zbadane przez ówczesnych badaczy i eksploratorów. Tematem tej książki jest próba opisu mechanizmu budowy państwowości, legitymizacji i sprawowania władzy. W niewielkiej części problem ten został przez autora poruszony ogólnie, z tezami znajdującymi zastosowanie we wszystkich rodzących się państw. Jest to zagadnienie ciekawe i równie interesująco przedstawione w książce. Zasadniczą jej częścią jest jednak opis funkcjonowania i ewolucji systemu sprawowania władzy w Dahomeju. Obszerne dzieło jest przebogate w szczegóły, muszę przyznać, że po jego przeczytaniu doszedłem do wniosku, że wystarczyłoby zapoznać się z samym wstępem (lub zakończeniem, które jest poniekąd powtórką wstępu). Pomiędzy ramami tych rozdziałów znajdziemy mrowie informacji, akademickich rozważań i wzorów, które dla niefachowca mogą temat zamglić, zamiast rozjaśnić.