Na początku trzeba zaznaczyć, że książka jest fikcją literacką, której nie należy mylić z oryginalnym dziełem Leo Africanusa. Książka Amina Maaloufa udaje biografię podróżnika, Leona Afrykańskiego, napisaną w pierwszej osobie, w której bohater opisuje dzieje swojego, bogatego w przygody, życia.
Mimo, że mamy tu do czynienia z fantazją autora, nie jest ona całkowicie wyssana z palca. Akcja książki obraca się wokół prawdziwych losów Leona (jeśli uznać za prawdziwe to, co sam Leon Afrykański napisał). W kolejnych rozdziałach poznajemy kolejne lata życia Africanusa, począwszy od lat młodości w Grenadzie, poprzez lata podróży, aż po uwięzienie i pobyt u boku papieża Leona X.
Przyznaję, że początki lektury były trudne - przeszkadzało mi to, że mam do czynienia z fikcją. Po kilku pierwszych rozdziałach zmieniłem zdanie i przekonałem się do tej ksiązki, gdyż jest to po prostu dobra literatura. Tym bardziej, że oryginalne dzieło Africanusa nie doczekało się jeszcze polskiego tłumaczenia.
Zagadki Maroka to książka powstała z fascynacji. Jean Mazel poddał się urokowi kraju, w którym spędził kilkanaście lat - widać to wyraźnie w tej książce, którą chciał zapewne przekonać innych do niezwykłego miejsca, jakim jest Maroko. W kolejnych rozdziałach, autor przedstawia tytułowe zagadki, które sprawiają, że Maroko jest również tajemnicze. Konwencja ciekawa, ale książce czegoś jednak zabrakło.
Wybór „zagadek” z jednej strony sprawia wrażenie przypadkowości, z drugiej wydaje się być wyborem z przymusu. Niepotrzebnie również, moim zdaniem, autor pomieszał zagadnienia naukowe z fantastyką naukową (vide rozdział poświęcony rzekomej lokalizacji Atlantydy). Poza tym, książkę czyta się po prostu trudno. Jean Mazel zachłysnął się Marokiem, ale to za mało, by napisać dobrą książkę.
Wybór książek o Maroku jest spory. Większość z nich jest przeciętna, autorom nie udaje się zachwycić czytelnika. Również Jadwiga Ficowska nie zdołała podnieść poprzeczki. „Maroko” to książka, którą trudno wyróżnić, niemniej jednak bogata w informacje i wartościowa dla kogoś, kto chce ten kraj bliżej poznać.
Autorka rozpoczyna książkę od zwięzłej historii kraju, co trzeba przyznać czyni przystępnie i w ciekawy sposób. Następne rozdziały „Maroka” poświęcone są ogólnym informacjom o regionach geograficznych kraju, ludziach je zamieszkujących i innym ogólnym zagadnieniom. W odrębnych rozdziałach opisuje główne miasta Maroka - Fez, Marrakesz, Rabat, Meknes, Casablankę i Tanger.
Książka została napisana około roku 1980-go. W niektórych obszarach jest już zatem nieaktualna, w innych miejscach spomiędzy stronic zalatuje propagandą Kroniki Filmowej. Razem sprawia to, że „Maroko” Ficowskiej to produkt, którego termin przydatności do spożycia się kończy.
„Maroko - kraj zachodzącego słońca” najlepiej jest potraktować chyba jak wstęp do dogłębniejszej lektury. Jest to bowiem powierzchownie traktująca temat książka, skierowana chyba do początkującego czytelnika, który dopiero co zainteresował się Marokiem. Autor przekrojowo przedstawia ten kraj - jego historię (do lat 70-tych XX wieku), geografię, ludzi, kulturę i ekonomię. Każdemu z tematów poświęca jednak tylko kilka akapitów i przechodzi dalej. Książka jest bogato ilustrowana, co może być jej atutem, ponieważ są to fotografie z lat 60-70-tych ubiegłego stulecia. Zdjęcia, na których możemy zobaczyć, jak Maroko zmieniło się od tamtej pory.
Gdyby nie zdjęcia, książka byłaby już przeterminowana (przez ponad 30 lat od wydania tej książki sporo się zmieniło).
O Afryce można pisać na różne sposoby, częstą manierą jest pisanie w czarnych barwach, przerysowywanie dramatów, podkreślanie biedy, nieznośnego upału i bezprawia. Złe informacje sprzedają się najlepiej i być może taką intencję miał autor Afrykańskiej Odysei. Książka opowiada losy ghanijskiego uchodźcy, który przemytniczym szlakiem przez Saharę dotarł do Hiszpanii, stając się emigrantem. Po czternastu latach Klaus Brinkbäumer przemierza ten szlak wraz z głównym bohaterem. Chce przedstawić europejskiemu czytelnikowi trudy tułaczki i problem emigracji. Szkoda, że czyni to z perspektywy wygodnego fotela wynajętego samochodu.
Jak wspomniałem, przedstawiony obraz jest przeraźliwie pesymistyczny. Afryka w oczach autora to piekło na ziemi, z którego wszyscy chcą za wszelką cenę uciec. A przecież tak nie jest, stwierdzi to każdy, kto choć raz tam był. Afryka to nie tylko powszechna nędza, egzotyczne choroby i brak perspektyw. To również kontynent uśmiechniętych ludzi i optymizmu. Czytając, zastanawiałem się czasami, czy Brinkbäumer faktycznie tam był, gdyż oprócz niesprawiedliwej oceny Afryki, popełnia wiele błędów - według niego droga z Timbuktu na zachód wiedzie przez Bamako i dalej do... Gao; w innym miejscu opisuje podróż z Rosso na granicy Senegalu z Mauretanią do Nawakszut, trwającą... dwa tygodnie.
Umieściłbym tą książkę na półce gdzieś pomiędzy literaturą faktu a fantastyką.