„Chwila przed zmierzchem” to książka, od której wszystko się zaczęło. Przedtem Afryka stanowiła dla mnie abstrakcyjny twór, miejsce, w którym nawet siebie nie wyobrażałem. Zbyt daleko, zbyt niebezpiecznie, poza realnym horyzontem.
Teraz, po przeszło dziesięciu latach przyszedł czas przeczytać ją raz jeszcze i skonfrontować z rzeczywistością. Kydryński opisuje podróż, którą wraz z Marcinem Mellerem i Olgą Stanisławską odbył w 1994 roku, wyruszając z Kairu na południe, na drugi kraniec Afryki - Przylądek Dobrej Nadziei w RPA. Spory kawałek tej trasy dane mi było zobaczyć na własne oczy i choć wiele lat nie upłynęło, Afryka w „Chwili przed zmierzchem” jest inna od tej, którą ja widziałem.
Kydryński rysuje obraz Afryki czarnymi barwami, prorokując rychłe wojny (Egipt ma być zalany fanatyzmem jak Algieria, wojna w Sudanie zaleje cały kraj, to samo w Etiopii i Erytrei a nieszczęśnicy, którym uda się przetrwać panafrykańską rzeź i tak umrą na AIDS). Spomiędzy stronic czyha śmierć (stąd też tytuł - „...nie ma jutra, śpieszcie się...”). I choć Afryka to nie reklama proszku do prania, w której wszystko się udaje a ludzie są tylko serdeczni, to naprawdę aż tak źle tam nie jest.
Mimo wszystko polecam. Choć autor nie może zdecydować się, czy naśladować Kapuścińskiego, czy po swojemu zdawać relację z podróży, to dobra książka.