Miniaturowa książeczka (89 stron tekstu w formacie kieszonkowym) obiecująca spojrzenie na Afrykę okiem reportera. Być może rzeczywiście jest to świat, jakim go widzą reporterzy telewizyjni - świat ciekawostek, reportaży o objętości spotu reklamowego, zdawkowych relacji i ujęć. Piotr Kraśko w ten sposób prezentuje swoje reporterskie doświadczenie Afryki - poprzez serię krótkich, niejednokrotnie nie dłuższych niż jedna kartka książki relacji. Książka jest swego rodzaju woreczkiem z ciekawostkami i zapiskami z przygodnych spotkań. Część z nich na pewno nie wymagała zresztą podróży do Afryki (np. opis polowań Theodora Roosvelta). „Afryce” niestety nie dodają wartości liczne zdjęcia, którymi mógłby się poszczycić turysta, nie znany z telewizji dziennikarz.
Ale dość tego pisania, bo recenzja wyjdzie dłuższa niż rozdział tej książki.
Dariusz Rosiak, dziennikarz radiowej Trójki, przez pięć tygodni 2008 roku podróżował po Afryce w ramach projektu „Trójka przekracza granice”. Książka jest jednym z owoców tej podróży. Krótki tekst z tyłu okładki zachęca do poznania Afryki z dala od wydeptanych przez podróżników ścieżek, Afryki nie przystającej do nieprzychylnego wizerunku wykreowanego przez media. Czyżby więc byłaby to jedna z nielicznych książek nie epatująca grozą i przybliżającą Afrykę czytelnikowi taką, jak jest?
„Żar” w trzynastu odsłonach (każdy rozdział dotyczy innego kraju Afryki) przedstawia Afrykę poprzez spotkanie z człowiekiem, obserwacje i teksty oparte na innych źródłach. Informacje te są nieco zdawkowe, ubrane w formę krótkich, najwyżej kilkustronicowych tekstów. „Żar” to kolaż reportażu, wywiadu i felietonu.
Książkę czyta się świetnie. Niestety autorowi nie udało się uciec od powszechnie panującej barwy książek o tej tematyce - wbrew informacjom z okładki, Afryka przedstawiana przez Rosiaka jest raczej miejscem ponurym, tragicznym i bez przyszłości. W kilku miejscach autor wpadł również w pułapkę mitów, powielając powszechne, choć moim zdaniem nieprawdziwe poglądy (np. na stronie 194 przytacza taką opinię: „W Afryce nigdy nie należy okazywać gniewu ani zniecierpliwienia, bo takie zachowanie to najpewniejsza droga do utraty szacunku”).
Niezła książka, po której przeczytaniu warto się zastanowić, czy w istocie Afryka taka nie jest.
Maurice Patry w wieku dwudziestu lat wyjeżdża z Francji na trzyletni kontrakt do Gabonu, gdzie pracuje wśród leśników. Tutaj rodzi się pomysł przepłynięcia Afryki kajakiem - z Gabonu do wybrzeży Oceanu Indyjskiego po wschodniej stronie kontynentu. Pomysłem zapala przyjaciela, z którym 1 października 1951 roku, wypływa z Port Gentil, by zmierzyć się z przygodą.
Książka dokumentuje tą podróż, z punktu widzenia dwóch żądnych przygód, młodych ludzi. Bohaterowie płyną rzekami Sangha i Ubangi, transportują kajaki lądem, przemierzają Jezioro Tanganika by zakończyć podróż w Mozambiku. Podróż trwa ponad rok i obfituje w ciekawe spotkania i zdarzenia. Głównym wątkiem jest jednak sama podróż, zmaganie się ze swoimi słabościami i kaprysami przyrody. „Kajakiem przez Afrykę” to książka, której blisko jest do dziennika podróży. Maurice Patry nie wylicza jednak zdarzeń dzień po dniu, lecz opisuje poszczególne etapy wędrówki przez Afrykę. Czyni to z lekkością pióra i nie pusząc się jak celebryta. Orzeźwiająca lektura, którą warto zabrać z sobą do plecaka.
Mobutu Sese Seko, prezydent Demokratycznej Republiki Konga w latach 1965-1996, to barwna postać. Mobutu, przez ponad trzydzieści lat sprawowania władzy zapisał najczarniejsze strony historii Zairu (nazwa Demokratycznej Republika Kongo od roku 1971 do 1996, wymyślona przez Mobutu zresztą). Michela Wrong opisuje czasy rządów Mobutu, od objęcia władzy do upadku i śmierci na wygnaniu. Nie jest to, jak mogłoby się zdawać, książka wyłącznie biograficzna, chociaż postać Mobutu spaja ją w jedną całość. Autorka rozlegle nakreśla życie w tamtych czasach, hiperkorupcję, układy w armii i sferach rządzących, kosztowne kaprysy prezydenta (na przykład zbudowany pośrodku dżungli pałac w Gbadolite). Poza osobistymi doświadczeniami, Michela Wrong rozmawia z kilkoma wpływowymi postaciami tamtych czasów. Wśród nich są: Larry Devlin (szef kongijskiego oddziału CIA w czasach zabójstwa Lumumby), Nzanga Mobutu (syn wodza) oraz wielu innych rozmówców, którym zależało na anonimowości.
Książkę warto przeczytać, szukając odpowiedzi na pytanie - dlaczego dzisiejsze Kongo, kraj, któremu teoretycznie niczego nie brakuje, znajduje się w ogonie wszystkich statystyk rozwoju.
Informacje na okładce zdradzają, że książka jest „opowieścią o wyprawie do Centralnej Afryki. Jej pretekstem było odnalezienie czarnoskórych krewnych”. Dziadek autorki, Witold Grzesiewicz, ożenił się w Kongu z Moatiną Boman, to właśnie ją autorka postanowiła odnaleźć. Książka zaczyna się wspomnieniami Witolda Grzesiewicza, który przebywał w Kongu w latach trzydziestych XX wieku jako zarządca jednej z faktorii. Trzeba przyznać, że to najciekawsza część książki. Warto wiedzieć, że pozycja ta została również wydana jako „Afryka Utrwalona”, gdzie wspomnienia te są opisane szerzej.
Druga część książki to opis samej wyprawy, który niestety mocno zaniża ocenę. W tym zakresie autorka ma niewiele do zaprezentowania. No bo o czym tu pisać? Że w hotelu do wyboru była Cola, Fanta lub woda? Wspomnienia te powinny raczej pozostać w pamiętniku.