Gdyby cała Afryka, jak jedna, zakasała rękawy, odłożyła na bok wewnętrzne waśnie i wzięła się do konstruktywnej roboty... Rozwinięty przeze mnie tytuł w skrócie tłumaczy, co znajdziemy w tej książce. Kapuściński miał szczęście doświadczać Czarnego Lądu w okresie zmiany, wycofywaniu się kolonializmu, zaczątków kształtowania myśli narodowej i państwowości. Z zawartych w książce tekstów wynika, że był to okres bardzo ciekawy, ale przede wszystkim podszyty optymizmem. W Afryce było w owym czasie wielu rodzimych przywódców i ojców wzniosłych myśli, którzy znali receptę na sukces i zjednoczenie. Były to czasy, w których każdy przywódca polityczny wiedział, co trzeba zrobić, by było dobrze. Mamy zatem między innymi Tanganikę Juliusa Nyerere, Kenię Jomo Kenyatty i cały garnitur osobowości na konferencji założycielskiej Organizacji Jedności Afrykańskiej. Z drugiej strony książka zawiera kilka tekstów opisujących problemy związane z ówczesną ostatnią jak mogłoby się wydawać opoką kolonializmu - poświęconych Republice Południowej Afryki i Algierii - oraz zapowiedź nadchodzących problemów raczkującej wolności w postaci pierwszych zamachów stanu.
„Gdyby cała Afryka...” zawiera publikacje Kapuścińskiego, które starszym czytelnikom mogą wydać sie znajome. Część z nich była bowiem publikowana w tygodniku „Polityka”, a niektóre rozdziały znalazły się również w „Wojnie futbolowej” i „Hebanie” tego samego autora.
Po „Jeszcze dzień życia” sięgnąłem po raz pierwszy kilka lat temu, gdy dopiero zaczynałem swoją przygodę z Afryką. Była to też jedna z pierwszych książek Kapuścińskiego, jakie przeczytałem i co tu dużo mówić, w pewnym sensie był to jeszcze jeden powód, który sprawił ze umocowałem się w dążeniu by poznać Afrykę na własne oczy. Powtórna lektura po latach była równie przyjemnym doznaniem.
„Jeszcze dzień życia” to książka o Angoli roku 1975. Roku, w którym Angola uzyskuje niepodległość. Roku, w którym kraj podzielony jest pomiędzy wspierane przez rywalizujące, obce mocarstwa, ugrupowania MPLA, FNLA i UNITA. Luanda, stolica Angoli, w tym czasie pustoszeje - ustępujący Portugalczycy wyjeżdżają. Ci, którzy pozostali spodziewają się rychłego wkroczenia wojsk FNLA i rzezi cywili. Kapuściński zostaje w Luandzie. Obserwuje miasto, jeździ na front, jest świadkiem pisania historii. Znakomita literatura, którą warto polecić każdemu.
Klasyk reportażu w wykonaniu Kapuścińskiego nie wymaga dodatkowych rekomendacji. „Wojna futbolowa” to zbiór korespondencji z Afryki, Ameryki Łacińskiej i republik południowego rubieża Związku Radzieckiego („Wojna Futbolowa” to tytuł jednej z nich, opowiadającej o wojnie Salwadoru z Hondurasem, wybuchłej po przegranym meczu piłki nożnej). Wśród zamieszczonych w książce reportaży znajdziemy między innymi „Hotel Metropol” (o mieszkańcach jednego z podłych hoteli Akry), „Będziemy pławić konie we krwi” (o Republice Południowej Afryki doby apartheidu) i „Płonące bariery” (o drodze na południu Nigerii, którą nikt żywy nie przejechał).
Kapuściński pisze z Afryki wyzwalającej się z kolonializmu, z pierwszej linii frontu zachodzących zmian. Jego bohaterem jest zwykły człowiek, jego ludzka postawa i doświadczenie. Poprzez ten pryzmat tłumaczy czytelnikowi ówczesną Afrykę. I robi to w sposób doskonały.
Wydane razem z Szachinszach.
Historia końca rządów ostatniego cesarza Etiopii, Hajle Sellasje I, opowiedziana słowami świadków upadku cesarstwa. Kapuściński dotarł do ludzi, którzy do ostatnich dni towarzyszyli cesarzowi w pałacowym życiu. Dzięki temu powstał wyrazisty, pełen kontrastów obraz dworu, pełen szczegółów, opisów normalnego jego funkcjonowania oraz gwałtownych przemian u schyłku.
Wydane razem z Kirgiz schodzi z konia.
Nie jest to książka o Afryce, choć jest rozdział o Mozambiku. Kapuściński relacjonuje wydarzenia połowy lat 70-tych: walkę wyzwoleńczą Palestyńczyków, partyzantkę Ameryki środkowej, marionetkowe rządy republik bananowych oraz widziane z dachu baru Uhuru w Dar es Salaam narodziny niepodległego Mozambiku.
Ciekawa książka dla ciekawych świata.