W latach 1954-1962, w ostatnim akcie francuskiej kolonizacji, Algierią wstrząsnął konflikt, w którym francuscy żołnierze bronili swojej obecności. Była to walka regularnej armii z ledwo zorganizowaną partyzantką. J.J. Servan-Schreiber, dziennikarz-założyciel magazynu L'Express, zostaje w tym czasie zmobilizowany do francuskiej armii i uczestniczy w tej wojnie jako tytułowy porucznik. Przy okazji powstaje książka „Porucznik w Algierii”. Jak sam autor zaznacza, opisane w niej osoby, miejsca i wydarzenia zostały częściowo zmodyfikowane ze względu na charakter opowieści.
„Porucznik w Algierii” bezpośrednio uderza w francuski aparat represji i politykę kolonialną. Stąd zapewne modyfikacje rzeczywistości, chroniące tych, którym książka mogłaby zaszkodzić - ponieważ była ona wydana zaraz po powrocie Servan-Schreibera z Algierii.
Obraną przez autora metodę przekazu trawię z trudnością - krytykę poczynań Francji wkłada on w usta bohaterów książki w sposób niewiarygodny. Długie monologi i rozprawy na ten temat nie przystają do realiów wojskowych koszarów, nawet w oficerskim biurze. Prowadzone, często ze względu na charakter, w cztery oczy rozmowy nie polegają przecież na wysłuchiwaniu znanych zapewne i tak autorowi rozwlekłych poglądów drugiej strony. Mam podejrzenia, że używając tej sztuczki Servan-Schreiber chciał przedstawić przede wszystkim swój punkt widzenia. Z tego względu traktuję tą książkę jako manifest polityczny, narzędzie służące politykom do osiągania swoich celów.
„Algieria z daleka i bliska” obiecuje przekrojowe spojrzenie na ten kraj, pogłębione osobistymi wrażeniami autora z pobytu tamże. Warto jednak zacząć od tego, że realia książki osadzone są w latach czterdziestych i pięćdziesiątych XX wieku, przy czym Algieria „z bliska” to lata czterdzieste a „z daleka” pięćdziesiąte. Algieria uzyskała niepodległość w roku 1962, zatem książka opisuje czasy kolonii francuskiej. Z tej też przyczyny wiele nazw wyda nam się obcych, np. miasto Philipeville to dzisiaj Sakikda.
Grzędziński skupia się na politycznym portrecie Algierii, zawężając geograficznie temat do północy tego kraju. Saharyjska większość została niemal zupełnie pominięta, pojawiając się tylko czasami, jako obszar występowania złóż surowców mineralnych. Chociaż na początku autor pochyla się nieco nad geografią i kulturą, tematy te są tylko wstępem do dywagacji na temat kolonializmu, „złej” Francji i walce obcego kapitału z rodzimymi dążeniami do dobrobytu. Trudno czasami się rozeznać, co dokładnie autor miał na myśli, gdyż nie posiadł on moim zdaniem daru jasnego jej przekazywania. Historia została wymieszana z ekonomią, nudnymi statystykami i monologami włożonymi w usta algierczyków. Z lekka chaotycznej wypowiedzi jasno przejawia jednak olbrzymia sympatia do walczącego z Francuzami algierskiego ludu i gorycz spowodowana poczuciem ich bezradności. Wszyscy Francuzi są tutaj źli i tępi a Algierczycy dobrzy i sprytni. Mętne wywody o kolonializmie są tematem większości rozdziałów, których jest moim zdaniem po prostu za dużo i są wtórne. Kubeł goryczy też trzeba umieć wylać, by nie pomylić pomyj z wzniosłą ideą.
Ignacy Krasicki kojarzy nam się z autorem bajek z XVIII wieku. Tymczasem autor tej książki napisał ją pod koniec lat 70-tych ubiegłego stulecia. Ignacy Krasicki był korespondentem „Trybuny Ludu” (gazeta propagandowa PZPR wydawana w czasach Polski Ludowej), którego gazeta wysyłała między innymi do krajów Afryki Północnej.
Tytułowe burze to metafora przemian politycznych, jakie zachodziły na obszarze Sahary w XIX wieku. Książka jest wyraźnie zabarwiona retoryką partyjną czasów komunistycznych. Przeobrażenia polityczne pokazane przez pryzmat socjalizmu dopełniają prognozy planów dziesięcioletnich, dzięki którym Saharę przecinać będzie gęsta sieć dróg, pełno będzie nań wody a kombinaty będą kipieć działalnością produkcyjną.
Ignacy Krasicki poszedł w ślady swojego wielkiego przodka, po którym odziedziczył nazwisko i pisanie bajek. Bajki młodszego Krasickiego już się jednak przeterminowały.
Henri Lhote uchodzi za jednego z największych ekspertów prehistorycznej sztuki saharyjskiej. „Malowidła kwitnącej pustyni” to książka, którą napisał o największym skupisku tej sztuki na Saharze, znajdującym się w masywie Tasili n-Azdżar (południowo-wschodnia Algieria, na północny-zachód od Djanet). Nie jest to jednak usystematyzowany opis naskalnych malowideł, który autor pozostawił do analizy ekspertom, lecz historia wyprawy z lat 50-tych, podczas której Lhote dokonał swoistej inwentaryzacji znajdujących się tam dzieł. Przez ponad rok autor eksploruje Tassili z grupą fotografów i malarzy, pieczołowicie kopiując naskalne obrazy. Odwiedza miejsca, których nie widziały wcześniej oczy żadnego Europejczyka. Dokumentuje zapisane na skale ślady historii, rzucające nowe światło na naszą wiedzę dotyczącą czasów, gdy Sahara nie była jeszcze pustynią. Lhote opisuje sceny z życia codziennego obozu, zmagania z żywiołami pustyni oraz szczegóły niektórych z malowideł (wiele z nich znalazło się na zamieszczonych w książce zdjęciach). Kilka fragmentów książki poświęca obserwacjom życia i zachowaniom spotkanych po drodze Tuaregów.
Reportaże Afrykańskie to kompilacja trzech innych, wydanych wcześniej przez Iskry w serii „Dookoła Świata” książek Szczygła - „Tubib wśród nomadów”, „Maska z niama-niama” i „Rubikon czarnych dziewcząt”. Tematyką reportaży jest codzienna praca lekarza - autor w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych pracował na placówkach zagranicznych w Algierii i Nigrze. Większość z nich pochodzi z okresu pracy Szczygła w Nigrze, w okolicach Niamej.
Pomimo wąskiej z pozoru tematyki książki, Bogdan Szczygieł umiejętnie umieszcza medyczne przypadki i perypetie w kontekście afrykańskiej rzeczywistości. Docieka przyczyn kulturowych, szuka odpowiedzi na pytania starając się nie wartościować różnic. Szczególnie ciekawe rozdziały autor poświęca opisom chorób tropikalnych i pasożytom, zwłaszcza robakom gwinejskim (drakunkuloza) i bilharcjozie.
Przy okazji warto wspomnieć o Muzeum Afrykanistycznym w Olkuszu, które powstało z inicjatywy i zbiorów Bogdana Szczygła właśnie.