Trzecia książka Ady Wińczy (właściwie powinienem napisać - pierwsza - gdyż jest to pierwsza chronologicznie książka tej autorki), którą przeczytałem na przestrzeni ostatnich kilku lat. Tak, jak dwie poprzednie i w tym przypadku autorka serwuje dobry kawałek literatury. Jak się można domyślić z tytułu, jest to również książka osadzona na pograniczu Kenii i Tanzanii, na ziemiach zamieszkałych przez Masajów.
„Wspaniali Masajowie” jest amatorską próbą napisania monografii tego ludu. Amatorską, gdyż Ada Wińcza etnografii uczyła się doświadczalnie, przez wiele lat obcując z Masajami, poznając ich obyczaje i kulturę jako ich sąsiad i partner podczas prowadzonych przez siebie komercyjnych safari. Książka nie jest zatem efektem systematycznych badań, lecz próbą usystematyzowania wieloletnich doświadczeń. Rzeczowe rozdziały o strukturze plemiennej, genezie i wierzeniach uzupełniają bezpośrednie opisy spotkań z Masajami, świetnie wzbogacając tekst. Wydaje mi się zresztą, że autorka lepiej czuje się w swobodnej narracji, niż w rygorach publikacji naukowych. Sama tego dowodzi pod koniec książki wyraźnie odbiegając od początkowej formy.
Z pewnością nie jest to kompletne dzieło o Masajach, na pewno mamy jednak do czynienia ze solidną lekturą uzupełniającą.
Opasła książka autorstwa polskich misjonarzy jezuitów o budowie i rozwoju misji katolickiej w Zambii od końca dziewiętnastego wieku do roku 1969. Jest to bardzo specyficzne wydawnictwo. Intencją autorów było zdaje się zawarcie jak najwięcej informacji związanych z misjonarzami i ich działalnością. „Wśród ludu Zambii” jest trudną do strawienia monografią, skierowaną do wąskiego grona odbiorców. Życiorysy misjonarzy, szeregi dat, liczby chrztów i komunii to szczegóły, które w tej książce są materiałem pierwszoplanowym. Brakuje jakiegoś wypełnienia, łączącego suche informacje w treść mogącą zainteresować również czytelników bez koloratki.
Davida Livingstona nie trzeba nikomu przedstawiać. Początkującym afrofascynatom przypomnę, że był on jednym z pierwszych europejskich odkrywców Czarnego Lądu. W okresie od 1840 do 1871 roku przemierzył olbrzymie połacie Afryki na południe od równika, odkrywając między innymi Wodospady Wiktorii i Jezioro Malawi. O jego życiu i dokonaniach można poczytać w kilku książkach, zarówno tych, które wyszły spod pióra samego Livingstona, jak i innych autorów.
George Bidwell napisał swoją wersję biografii słynnego podróżnika w 1958 roku, najprawdopodobniej w Polsce (po II Wojnie Światowej Bidwell ożenił się z Polką i przeprowadził do Polski). Książka nie odkrywa więc nowych faktów o życiu Livingstona, jest raczej przetworzoną kompilacją innych źródeł.
Bidwell proponuje fabularyzowaną wersję biografii, od czternastoletniego chłopca w Szkocji do śmierci na terenie dzisiejszej Zambii. Poza głównym bohaterem nieco bliżej poznajemy również jego żonę Mary oraz oddanego towarzysza podróży - Suzi. Biografia jest moim zdaniem nieudana. David Livingstone został przedstawiony jako nieomylny mędrzec, Mary Livingstone istnieje tylko po to, by bezwiednie wypełniać wolę męża a Suzi to tępy, posłuszny Murzyn. Bohaterami książki Bidwella nie są prawidziwi ludzie a oprawione w XIX wieczne ramki portrety stereotypów - nieustraszonego podróżnika i przykładnej żony. Czytając tą biografię miałem Bidwellowi za złe, że w ten sposób traktuje czytelników. O publikacje w podobnym stylu posądzałbym bardziej propagandzistów z Korei Północnej a nie relatywnie współczesnego nam autora. A szkoda, bo poza tym, pomysł na książkę był dobry.
Specjalizacją Jeana Hatzfelda są książki o Rwandzie (według Wikipedii z dziewięciu napisanych przez tego autora książek cztery są właśnie o tym kraju - poza „Sezonem maczet” są to: „Nagość życia”, „Strategia antylop” i nieprzetłumaczona jeszcze na język polski „Englebert ze wzgórz”). Wszystkie poświęcone są tematowi ludobójstwa w Rwandzie, każda z nich pokazuje problem z innej perspektywy.
„Sezon maczet” to wywiad ze sprawcami zbrodni - Hutu, którzy podnieśli meczety na swoich sąsiadów Tutsi. Hatzfeld rozmawia z dziesięciorgiem oczekujących wyroku osadzonych, którzy zgodzili się opowiedzieć o tym, co wydarzyło się na wzgórzach Rwandy w 1994 roku. Są to zwykli Rwandyjczycy - mieszkańcy wiosek, rolnicy - „szeregowi” zbrodniarze. Czy ich wypowiedzi są szczere, czy też obliczone na zmniejszenie winy i łagodniejszy wyrok, każdy z czytelników musi ocenić sam. Skłaniałbym się jednak do oceny tej książki, jako próby obrony a nie rzetelnego przedstawienia faktów z przeszłości. Jakkolwiek ocenimy tą książkę, trudno nie zauważyć chłodu, jaki z niej emanuje. Spokój, w jaki rozmówcy opowiadają o zabijaniu jest uderzający. Ofiary sprowadzone są do abstrakcyjnych przedmiotów a odpowiedzialność za własne czyny elegancko przesunięta na równie abstrakcyjną świadomość zbiorową. Nie ma tu winnych, jest tylko wykonana praca. Ten chłód i pustka moralna stawiają olbrzymi znak zapytania nad naturą człowieka. W tym miejscu mam też zarzut do autora, który moim zdaniem dodatkowo odczłowieczył tę książkę poprzez oddzielenie tego, co się stało, od człowieka. Książka podzielona jest na rozdziały - o pierwszym morderstwie każdego z rozmówców, o porównywanej do pracy na roli rutynie w zabijaniu i tak dalej - głos każdego z rozmówców jest instrumentem obrazującym wybrane fragmenty ludobójstwa. Sprawiedliwszym spojrzeniem byłoby moim zdaniem przedstawienie każdej postaci z osobna - szatkując ciąg wypowiedzi Hatzfeld częściowo sam oddziela maczetę od reki, która ją trzyma.
Książek o podróży z Kairu do Kapsztadu ukazało się do tej pory tyle, że można by na ten temat napisać pracę doktorską. „Safari mrocznej gwiazdy” jest książką o takiej właśnie podróży. W odróżnieniu od większości pozostałych, w podróż wybiera się dojrzały powieściopisarz - autor kilkudziesięciu książek, z których kilka doczekało się ekranizacji. Można spodziewać się ciekawej lektury, lecz niestety po przeczytaniu „Safari mrocznej gwiazdy” pozostaje lekki niesmak.
Już na początku książki autor zasiał we mnie ziarno wątpliwości, gdy podczas podróży „lądem z Kairu do Kapsztadu” (taki jest podtytuł książki) odcinek z Kairu do Chartumu a następnie dalej do Addis Abeby pokonuje samolotem, gdyż jak twierdzi granice były zamknięte. Przytoczone w książce fakty jasno wskazują, że Theroux jechał przez Afrykę w 2001 roku. Wiem, że wtedy można było przejechać te granice - znam ludzi, którzy je bez problemu przejechali. Może z jakiegoś powodu autor miał jednak wyjątkowego pecha i rzeczywiście było to niemożliwe?
Dalsza lektura skłania jednak do wniosku, że autor celowo bądź nie, mija się z prawdą, co można wybaczyć wyruszającemu pierwszy raz w świat studentowi, ale nie uhonorowanego licznymi nagrodami autorowi. Z jakiego powodu bowiem pisze na przykład, że przejazd z Addis Abeby do Moyale (miasteczko na granicy z Kenią) to niesamowicie trudne wyzwanie, skoro wystarczy pójść na dworzec autobusowy i kupić bilet? Jechałem tą trasą rok po Theroux i nie sądzę by kilkanaście miesięcy wcześniej było zupełnie inaczej. Podobne niedorzeczności pisze o Mozambiku, w którym jakoby nie było transportu publicznego a drugie największe miasto kraju - Beira - było zupełnie odcięte od stolicy - Maputo.
Posuwając się wraz z autorem w głąb Afryki i tej książki poznajemy kontynent pełen zła i pesymizmu. Ulice są pełne rabusiów, główny przemysł Kenii to produkcja trumien. Rumuńskie bloki i śmierdząca pościel w hotelu to wizytówka Zanzibaru. Wszyscy Afrykanie albo kradną, albo wyciągają ręce po jałmużnę. Przemierzający taką Afrykę Paul Theroux to bohater a może nawet i męczennik. Choć wprost tego nie napisał, jak mantrę w każdym rozdziale powtarza, w jakich trudnych warunkach przyszło mu podróżować. Szczęśliwie, po dotarciu do RPA pławi się w luksusach hoteli i pociągów pierwszej klasy skwapliwie opisując, co widzi na talerzu.
Na koniec trzeba przyznać, że „Safari mrocznej gwiazdy” z technicznego punktu widzenia jest dobra - książkę czyta się łatwo i przyjemnie a lektura potrafi wciągnąć. Jest to jednak książka szkodliwa, wypaczająca moim zdaniem rzeczywistość. Nie polecam jej nikomu, kto myśli o podróży do Afryki. Niemniej jednak będzie to dobra propozycja dla tych, którzy szukają powodów dla swojej bezczynności by z perspektywy fotela oceniać świat.