Colin Turnbull nie po raz pierwszy odwiedza Las Ituri na północnym-wschodzie Zairu (dzisiaj Demokratyczna Republika Konga). Autor odwiedził te tereny po raz pierwszy w 1951 roku. Wykorzystując zdobyte wcześniej zaufanie powrócił kilka lat później, by cały rok spędzić wśród Pigmejów Mbuti.
„Leśni ludzie” - Mbuti - tworzą niewielkie, składające się z kilku rodzin grupy, zamieszkujące prowizoryczne obozy w lesie. Jedną z chat Mbuti budują Turnbullowi i pozwalają się obserwować. Chodzą z nim na polowania, przenoszą obóz, celebrują tradycyjne rytuały, czasem wychodzą z lasu i uczestniczą w życiu wsi. Obserwacje uzupełniają rozmowy autora z mieszkańcami obozu, dzięki którym poznajemy wierzenia, relacje i strukturę społeczną, również względem zamieszkujących przez plemiona Bantu mieszkańców wsi.
Książka została napisana ponad pół wieku temu, od tego czasu wiele się mogło zmienić. Jest to więc spojrzenie na świat miniony, ledwo naczęty rabunkową gospodarką leśną. Świat, z którego do naszych czasów przetrwała tylko jakaś część. Książka Turnbulla to fascynujące świadectwo różnorodności świata, zagrożonej nie tylko piłą motorową, lecz również postępującą globalizacją.
„Pęknięte Serce Afryki” to kontynuacja poprzedniej książki Roberta Wieczorka - „Listów z Serca Afryki”. „Listy” zawierały obserwacje polskiego misjonarza w Republice Środkowoafrykańskiej z czasów pokoju. W drugiej książce - afrykańskie serce pękło. Rebelia zburzyła nie tylko względny porządek, lecz również zachwiała sercami misjonarzy.
Tak, jak pierwsza książka, również i ta ubrana jest w formę listów, bezpośrednich relacji z niespokojnych czasów. Listy obejmują okres od końca 2002 do 2005 roku. Był to okres rebelii Francoisa Bozize przeciw prezydenturze Felixa Patasse (Bozize przejął władzę siłą w marcu 2003 roku i rządził krajem do 2013 roku, kiedy inni rebelianci przejęli władzę). Część misjonarzy ewakuowała się z Republiki Środkowoafrykańskiej, brat Robert pozostał na misji w Ndim (około 180 km na północ od Bouar).
Książka opisuje przede wszystkim wydarzenia związane z rebelią. Nie znajdziemy w niej szczegółowej analizy dlaczego do niej doszło ani mechanizmów rządzących jej przebiegiem. Jest to raczej świadectwo dane przez osobę doświadczającą jej na własnej skórze, obserwującą wojnę z perspektywy człowieka. Pomiędzy kolejnymi napadami i grabieżami autor pokazuje zwykły, ludzki strach, niemoc i zwątpienie.
Polecam tą książkę każdemu za jej świeżość - prawdziwa relacja, której nie powstydziłby się żaden profesjonalny reporter.
Lata 60-te w Demokratycznej Republice Konga to okres zawieruchy i walki o władzę. Książka Pasierbińskiego opisuje wycinek historii z tych czasów, ogniskując opowieść na jednych z istotniejszych uczestnikach tej walki - najemnikach i ich głównego chlebodawcy - Moise Czombe.
Czombe zapisał się w historii Konga proklamując niepodległość Katangi (bogata w surowce mineralne prowincja ze stolicą w Lubumbashi), której mógł bronić dzięki najemnikom właśnie. „Śmierć w technikolorze” jest książką bardziej o najemnikach niż o samym Czombe. Autor spotyka się z nimi, wykorzystuje publikacje prasowe, w których wypowiadają się oni o swym fachu. W dziesięciu rozdziałach przybliża sylwetkę najemnika i jego chlebodawcy, od secesji Katangi, poprzez działania rebelianckie aż po upadek i ucieczkę zarówno Czombego jak i najemników z kraju.
Jako, że książka wydana została w 1969 roku, słychać w niej wyraźnie głos propagandy demokracji ludowej. Autor jednoznacznie potępia „reakcjonistów” i kapitalistów. Nie ujmuje to książce wiele wartości, gdyż historia dowiodła, że faktycznie mocarstwa zachodnie interweniowały zza kulis w sprawy Konga (w książce nie ma żadnych wzmianek na temat podobnego wsparcia udzielanego przez blok socjalistyczny).
Podsumowując jest to wciągająca opowieść o fragmencie historii Konga widziana oczami najemników.
Sztuka dawnego Egiptu to „nie tylko piramidy”. Tymi słowy Kazimierz Michałowski otwiera książkę, w której tłumaczy i wyjaśnia sztukę tego kraju. Jest to książka popularno-naukowa, napisana przystępnym językiem. Jest to język jednak bardziej „naukowy”, niż „popularny”, wymagający od czytelnika pewnej uwagi. Być może jest tak dlatego, że „Nie tylko piramidy...” powstały z potrzeby przeniesienia na papier treści wykładów o sztuce egipskiej, jakie autor prowadził na Uniwersytecie Warszawskim.
Michałowski nie tylko wykładał na uczelni, przede wszystkim sam uczestniczył w pracach archeologicznych (nie tylko w Egipcie), tworząc tzw. polską szkołę archeologii. Książka w wielu miejscach nawiązuje do wyników pracy polskich naukowców.
„Nie tylko piramidy..” nie jest przewodnikiem po sztuce egipskiej. Jest to raczej wielowymiarowa podróż przez jej style i gałęzie, ujęta w czasie poprzez kolejne okresy historyczne starożytnego Egiptu. Autor zaczyna opis od czasów najdawniejszych, kończy na wpływach greckich po epoce hellenistycznej.
Świetna książka uzupełniająca lekturę przewodników.
David, pracownik szwajcarskiej organizacji rozwojowej, przez sto dni ukrywał się w swojej willi w Kigali. Było to sto dni, w których Hutu dokonywali ludobójstwa Tutsi. Opisana w książce historia nie jest jednak prawdziwa - autor stworzył Davida, głównego bohatera, umocowując jego postać w faktach historycznych. Te sto dni stanowią jednak końcowy fragment książki, Lukas Bärfuss nie opisuje zbrodni, jako takiej, skupia się na człowieku, uwikłanym w relacje międzyludzkie i rzeczywistość Kigali. Konfrontuje system jego wartości ze zbrodnią, porusza kwestie odpowiedzialności i sprawiedliwości wobec symbiozy cnoty i zła.
Jest to jedna z niewielu książek o konflikcie w Rwandzie, w której autor nie szuka odpowiedzi na pytanie dlaczego doszło do tej zbrodni. Nie epatuje również złem, rzadko odwołuje się do cyfr i konkretnych informacji. Człowiek jest tutaj na pierwszym miejscu, w dodatku człowiek z zewnątrz, nie za bardzo interesujący się sprawami wewnętrznymi tego kraju. To ciekawe zestawienie psuje nieco sylwetka samego Davida, która moim zdaniem autorowi niezupełnie się udała. Odebrałem ją, jako postać naiwną, czasem dziecinną, nieprawdziwą. Nie jest to ktoś, kto rzeczywiście mógłby przeżywać te sto dni i czas je poprzedzający w sposób, jaki nam to sugeruje Lukas Bärfuss. Niezła książka, ale bez rzetelnie zbudowanej postaci, dywagacje o moralności są mało przekonywujące.