Na początku lat 90-tych, konflikt w Sudanie Południowym wkroczył w nową fazę. Do wojny opierającego się szariatowi Południa z arabską Północą doszedł konflikt wewnątrz Ludowej Armii Wyzwolenia Sudanu - SPLA. O władzę wewnątrz tego rebelianckiego względem Chartumu ugrupowania walczył dążący do secesji Południa Riek Machar oraz John Garang, bezkompromisowy założyciel ruchu wyzwoleńczego, dla którego jedyną drogą ku zwycięstwu było wprowadzenie demokratycznych, świeckich rządów w całym kraju, od Egiptu po Ugandę. W samym środku tej konfrontacji znalazła się Emma McCune, pracownica brytyjskich organizacji humanitarnych, która tuż przed rozłamem i wynikłą z niego wojną domową poślubiła Rieka Machara. Jej wpływ na bieg wydarzeń nie jest do końca znany, niektórzy jednak twierdzą, że był duży, cały konflikt chrzcząc jej imieniem - „Wojna Emmy”.
Nie jest to jednak książka o Emmie, choć jej losy stanowią jej kanwę. Poprzez pryzmat Emmy, Deborah Scroggins opisuje historię sudańskiej wojny oraz wpływ organizacji humanitarnych na tworzenie konfliktów. Ich interesowność oraz bezsilność w obliczu globalnej polityki, w której ropa naftowa jest ważniejsza od tysięcy głodujących na śmierć ludzi stawia znak zapytania nad tym, co my, ludzie Zachodu robimy i możemy zrobić dla Afryki.
Krzyż i półksiężyc w tytule książki to symbole dwóch religii - Chrześcijaństwa i Islamu - które zdają się obecnie dominować w Afryce. W cieniu pozostają religie rodzime, animistyczne niejako zepchnięte na margines i utożsamiane z podskakującymi Masajami i praktykami voodoo. Te religie właśnie próbuje przybliżyć czytelnikowi Piłaszewicz, stawiając jednak na początku tezę: „Czy oby na pewno religie rodzime Afryki są w cieniu?”
Odpowiedzi na to pytanie trzeba jednak szukać w innych książkach. Tutaj znajdziemy systematyczny opis zachodnioafrykańskiej (autor porusza się mniej więcej w trójkącie Senegal-Czad-Kamerun) „filozofii” religijnej. Poznamy między innymi różne koncepcje Boga Najwyższego, powstania świata i życia pozagrobowego. Opracowanie to nie jest jednak suchą, naukową materią a raczej kompendium, wstępem, w sam raz dla takiego afrykanisty jak ja. Zresztą, czy bardziej konkretna forma byłaby możliwa w świecie tylko ustnych przekazów i etnocentryzmu, w którym każda z tysiąca (jeśli nie miliona) wiosek wierzy w inne bóstwa?
Specyficzna książka, czy też traktakt, mówiący o dotychczasowych efektach pracy misji katolickich w Afryce. Wydaje mi się, że jej adresatem są głównie środowiska kościelne, zajmujące się tym problemem, gdyż zwykły czytelnik może się rozbić o pojęcia typu eklezjastyka (definicji tego słowa nie znalazłem ani w Wikipedii ani internetowej Encyklopedii PWN) czy też liczba księży na kilometr kwadratowy.
Wytrwała lektura pozwala jednak poznać przekaz, jaki Adrian Hasting, były misjonarz, stara się na łamach „Kościoła i misji w Afryce” pokazać. Jest nim teza, iż kościół katolicki ponosi w Afryce fiasko. Składa się nań między innymi niewystarczająca liczba duchownych do opieki nad nawróconymi oraz niedostosowanie metod krzewienia wiary do afrykańskiej kultury. Takie i podobne biadolenia zajmują większą część traktatu, przeplatanego sugestiami reformy (o kształcie misji w Afryce decydują nie misjonarze a „centrala”).
Właściwie, sięgając po tę książkę sądziłem, że będzie to historia walki o wpływy strategiczne na Morzu Czerwonym. Tymczasem, okazało się, że jest to głównie historia Etiopii. Wątki egipskie, sudańskie, jemeńskie i innych krajów leżących nad tym akwenem są opisane tylko pokrótce. Mniejsza jednak o tytuł, zwłaszcza, że ksiązka tej jest naprawdę dobra.
Ciekwaym językiem, z umiarkowaną dawką suchych dat, autor opisuje historię kontaktów Etiopii z Europą i muzułmańskimi sąsiadami. Historia ta sięga czasów średniowiecznych, gdy o istnieniu tych ziem wiedziano tylko z legend o położonym daleko na wchodzie (jak kiedyś sądzono) królestwie „Księdza Jana”, który wzywał chrześcijańskich braci do wspólnej wojny z Islamem. Opowieść kończy się tuż przed otwarciem Kanału Sueskiego - wydarzeniem, które kompletnie zmieniło politykę mało do tej pory zaangażowanej Europy wobec tego zakątka świata.
Bartnicki osiągnął Walką o Morze Czerwone wyżyny książki historycznej.
W co wierzą Afrykanie? Jakie religie można spotkać na Czarnym Lądzie? Odpowiedź jest prosta: islam, chrześcijaństwo oraz religie rodzime. Mozaika ta nie jest jednak tak wyrazista jak mogłoby to się wydawać.
Islam afrykański zadziwiłby bowiem niejednego ortodoksa z Mekki, chrześcijanie w kościołach miast umartwiać się pokutą tańczą i śpiewają a nasza wiedza o religiach rodzimych kończy się najczęściej na czytankach ze szkół podstawowych.
Stanisław Piłaszewicz jest w tych sprawach ekspertem (choć głównie dotyczących Afryki Zachodniej). Książka ma charakter pracy naukowej, skierowanej zapewne do studentów Afrykanistyki. Przeczytawszy spis treści ("problemy terminologiczne, synkretyzm religijny, inkulturacja chrześcijaństwa..."), łatwo się zniechęcić do dalszej lektury. Dalej jednak jest już lepiej a niektóre fragmenty czyta się lekko jak artykuł z kolorowego tygodnika. Na pierwszą książkę o Afryce, "Religie Afryki" jednak się nie nadają.