Przewrotny tytuł na okładce stoi w parze z pytaniem: „Dlaczego Afryka nie może sobie poradzić z przemocą, głodem, wyzyskiem i AIDS”. Brak znaku zapytania na końcu zdania sugeruje, że książka jest odpowiedzią na to pytanie. Jest to tylko po części prawda - nie jest ona receptą na afrykańskie plagi, „Dziękujemy za palenie ” jest pytaniem, na które czytelnik musi sam sobie odpowiedzieć. Pomóc mają mu w tym rozdziały tej książki.
Adam Leszczyński wybrał wachlarz problemów przecinających Afrykę na wskroś - monokulturowa gospodarka w Malawi, fair trade w Ghanie, uzależnienie od pomocy w slumsach Kenii, przemoc w RPA itd. Każdy z nich autor bada samodzielnie, docierając do ludzi, których problem dotyka i do tych, którzy z nim walczą. Opis afrykańskiej rzeczywistości należy do mocnych stron książki, co powinno zainteresować nawet kompletnych ignorantów.
Z przedstawionego zestawienia przeziera konfrontacja i niedopasowanie pomagającego do otrzymujących pomoc. Obraz to raczej pesymistyczny. Podsumowaniem spostrzeżeń Leszczyńskiego w ostatnim rozdziale jest stwierdzenie, że pomoc z zewnątrz nie działa. Być może w ten sposób autor próbuje odpowiedzieć na postawione przez siebie w tytule pytanie. Z perspektywy czytelnika, wydaje mi się, że nie na tym książka się kończy. Jej koniec jest zarazem początkiem refleksji nad niesieniem Afryce pomocy.
„Dziękujemy za palenie” można pobrać bezpłatnie ze strony Polskiej Akcji Humanitarnej
Kongo leżało zawsze w centrum moich zainteresowań i choć w Demokratycznej Republice Konga byłem już kilka razy, zawsze czułem niedosyt - ledwie drasnąłem bowiem interior tego wielkiego kraju. Wielki trawers z północy na południe lub ze wschodu na zachód to podróż moich marzeń. Nawet afrykańscy laicy wiedzą, że podróż to długa, niebezpieczna, którą ostatni raz podejmowano w latach 90-tych przed upadkiem Mobutu i wiejącą od strony Rwandy zawieruchą. Okazuje się, że są jednak śmiałkowie, którzy podejmują takie wyzwanie.
Phil Harwood spłynął całą długość rzeki Kongo (poza wodospadami i bystrzynami między Kinszasą a Matadi). Obfitująca w przygody podróż trwała pięć miesięcy. Harwood zmagał się nie tylko z demonami Konga, którym ton nadał Conrad w „Jądrze ciemności”, lecz również z samą rzeką.
„Canoeing the Congo” otwiera opis przygotowań do tej wyprawy, która jest przede wszystkim próbą zmierzenia się z samym sobą a przy okazji pragnieniem dokonania czegoś, czego nikt wcześniej nie zrobił. Zasadnicza treść książki to opis samej podróży, naturalnie nawiązującej do nurtu rzeki. Odcinki wartkie zajmują najwięcej miejsca, gdy Kongo wolno toczy wody od Kisangani do Kinszasy walka z wodnym żywiołem ustępuje miejsca spotkaniom z rybakami.
Autor, były komandos piechoty morskiej, nie sięga wyżyn literatury podróżniczej. I dobrze. Męski, prosty styl doskonale moim zdaniem pasuje do przekazywanych treści. Relacja liryczna byłaby nie na miejscu, a może wręcz groteskowa. Relacja Harwooda to opis pracy mięśni i walki o kolejny kilometr a nie idylliczny opis przesuwających się krajobrazów wzdłuż brzegu rzeki. Świetna, inspirująca lektura.
- Co to jest! - pomyślałem zaczynając lekturę „Kielonka”. Jedyny znak interpunkcyjny to przecinek, niekończące się zdania na kilka kartek, zmuszające do samodzielnego wyławiania z potoku słów logicznych całości. Równie dobrze można by npsć tkst bz smgłsk, albo wogólebezżadnychodstepówmiędzywyrazami. Część literackiego bractwa uniosłaby pewnie brwi w zachwycie, mnie jednak takie pisanie denerwuje.
Nastawiony jak pies na listonosza zabrałem się do lektury. Kielonek okazał się być imieniem głównego bohatera. Starszy człowiek, zepchnięty w stronę życiowego rynsztoka Kielonek, spędza swój czas w barze. Gdzieś pomiędzy butelkami taniego wina otrzymuje od właściciela baru zeszyt i ołówek, który ma po prostu zapisać tym, czym chce. Książka jest tym zeszytem. Wymieszały się w nim historie baru „Śmierć kredytom”, opowieści barowych pijaczków, jak również samego Kielonka. Rzecz jasna, jaki narrator, takie opowieści. Z tych prostych i zagmatwanych zarazem historii przebija jednak jakaś pierwotna prawda, którą trudno zdefiniować słowami. Autor wydobywa ją z marginesów życia, opowiada słowami trzeźwego pijaka, sprytnie zmusza do zmierzenia się z problemem, czym jest życie i czy można je wartościować.
Akcja książki toczy się w jakimś dużym mieście, być może w Kongu. Część nazw geograficznych jest prawdziwa, im bliżej miejsca akcji tym bardziej mamy do czynienia z fikcją. To książka o człowieku i pewnie dlatego autor rozmył tło, za co należy mu się uznanie. Chylę czoła również za styl - to, co na początku przeszkadzało w lekturze okazało się dobrym uzupełnieniem sylwetki bohatera. Gdyby przepisać „Kielonka” na nowo, zgodnie ze sztuką interpunkcji, uważam, że byłaby to gorsza książka.
Amitav Ghosh, doktorant antropologii kulturowej, przyjeżdża do Egiptu wiedziony tropem anonimowego niewolnika. „Niewolnik z rękopisu H.6” pojawia się zdawkowo w zapisach z 1148 roku, złożonych pośród tysięcy innych dokumentów kairskiej genizy (przyległy do synagogi skład świętych tekstów). Autor podejmuje misję wydobycia z mroków historii losów tego człowieka.
Informacje podane przez Ghosha we wstępie są jednak mylące, gdyż nie jest to książka historyczna, a niewolnika z rękopisu H.6 trudno nawet zaliczyć do bohaterów drugoplanowych. Choć nie do końca.
Bohaterowie tej książki to współcześni ludzie, pomiędzy którymi autor mieszka podczas kolejnych pobytów w Egipcie. Jest to przede wszystkim powieść o życiu na egipskiej prowincji gdzieś w Delcie Nilu, nieopodal Damanhur. Ghosh opisuje życie wsi, skupiając się na sylwetkach ludzi. Ich losy, światopoglądy, sprawy przyziemne i bardziej wzniosłe rozpisuje na dwa akty - lata 1981 i 1988, w których przebywał w wioskach Latajfa i Naszawy.
Postaci ze średniowiecza powracają co kilka rozdziałów, tworząc równolegle biegnącą historię. Oba wątki łączy rzecz jasna Egipt, ale na tym wspólny mianownik się zamyka. Czy to dobrze? Moim zdaniem tak. Dzięki temu „Na prastarej ziemi” zyskuje dodatkowy wymiar. Poza tym dość złożona historia z XII wieku przyjemnie kontrastuje z monotonią wiejskiego życia.
O czym właściwie jest ta książka? Według informacji z obwoluty Sven Lindqvist pisze o dominacji ras, genezie czystek etnicznych i ludobójstw. Pierwszy rozdział zaczyna się od mapy Algierii i opisu podróży na południe tego kraju. Trochę dalej autor przygląda się inspiracjom Conrada podczas pisania „Jądra ciemności”. Jeszcze dalej porusza tematy wspomniane wcześniej na obwolucie. Jakby tego było mało, końcowe rozdziały przerywane są krótkimi opisami snów, czy też innych halucynacji autora.
To poplątanie tematów utrudnia lekturę (o ile ktoś nie lubi szukać sensu w czymś, co można było napisać dużo prościej), zwłaszcza, że „Wytępić całe to bydło” można przeczytać w dwa dni. Odcinając skalpelem mniej ciekawe fragmenty (za takie uważam rozdziały o podróży do Algierii i Nigru oraz zupełnie przypadkowe i niezrozumiałe zapisy snów), zostaje wątpliwie przekonywujący wywód mający dać odpowiedź na pytanie, dlaczego ludzie od wieków nawzajem masowo się wybijają. By być precyzyjnym, chodzi o białych ludzi, wybijających wszystkich o innym odcieniu skóry.