David, pracownik szwajcarskiej organizacji rozwojowej, przez sto dni ukrywał się w swojej willi w Kigali. Było to sto dni, w których Hutu dokonywali ludobójstwa Tutsi. Opisana w książce historia nie jest jednak prawdziwa - autor stworzył Davida, głównego bohatera, umocowując jego postać w faktach historycznych. Te sto dni stanowią jednak końcowy fragment książki, Lukas Bärfuss nie opisuje zbrodni, jako takiej, skupia się na człowieku, uwikłanym w relacje międzyludzkie i rzeczywistość Kigali. Konfrontuje system jego wartości ze zbrodnią, porusza kwestie odpowiedzialności i sprawiedliwości wobec symbiozy cnoty i zła.
Jest to jedna z niewielu książek o konflikcie w Rwandzie, w której autor nie szuka odpowiedzi na pytanie dlaczego doszło do tej zbrodni. Nie epatuje również złem, rzadko odwołuje się do cyfr i konkretnych informacji. Człowiek jest tutaj na pierwszym miejscu, w dodatku człowiek z zewnątrz, nie za bardzo interesujący się sprawami wewnętrznymi tego kraju. To ciekawe zestawienie psuje nieco sylwetka samego Davida, która moim zdaniem autorowi niezupełnie się udała. Odebrałem ją, jako postać naiwną, czasem dziecinną, nieprawdziwą. Nie jest to ktoś, kto rzeczywiście mógłby przeżywać te sto dni i czas je poprzedzający w sposób, jaki nam to sugeruje Lukas Bärfuss. Niezła książka, ale bez rzetelnie zbudowanej postaci, dywagacje o moralności są mało przekonywujące.
Amos Tutuola jest jednym z pierwszych nigeryjskich autorów. Wydane w jednym tomie dwa dzieła są jego pierwszymi utworami (po raz pierwszy wydane na początku lat 50-tych). Fakty te trzeba uwzględnić w recenzji tej książki, w przeciwnym razie łatwo jest ocenić ją, jako nieudolną próbę, która lepiej gdyby nigdy nie opuściła szuflady.
Tutuola tworzy fantastyczny świat, zespalając świat doczesny z duchowymi wierzeniami ludu Joruba. Jego bohaterowie są na poły realnymi ludźmi, po części zaś mają cechy stworzeń z zaświatów lub boskiego panteonu. Sposób, w jaki nam to przedstawia, nacechowany jest rodzimą frazeologią, który z jednej strony można cenić za oryginalność, z drugiej ganić za prymitywizm (ocena taka wydaje się jednak niesprawiedliwa i zmierzona europejską linijką).
Konstrukcja obu utworów jest podobna - bohaterowie wyruszają w wędrówkę, w trakcie której doświadczają przygód. Na ich drodze stają bogowie, upiory, żywi i zmarli. Każda z przygód stanowi w pewnym sensie osobną historię, połączoną z innymi poprzez motyw wędrówki i dążenia do celu.
Lektura jest to ciekawa, by ją jednak docenić, trzeba odrzucić na chwilę dotychczasowy punkt widzenia na literaturę.
Każdy, kto przechadzał się ulicami jakiegoś afrykańskiego miasta na południe od strefy sahelu (z dala od dominacji islamu) zauważył pewnie, że przy jednej ulicy można znaleźć pięć różnych kościołów. Skąd się wzięły i dlaczego? Dlaczego tyle ich jest? Odpowiedzi na te pytania można znaleźć w książce Kaczyńskiego, choć nie będzie to wcale takie proste.
„Afrykański chrystianizm” to „próba monograficznego opracowania afrochrystianizmu”. Autor nakreśla genezę historyczną powstania tego zjawiska, przybliżając również rodzimą tradycję religijną Afrykanów. Próbuje również wtłoczyć zebrane na ten temat informacje w model naukowy, definiujący czarny chrystianizm, jako efekt kontaktu kultur. Gdzieś w środku umieszcza najbardziej interesującą, moim zdaniem część, czyli opisy najważniejszych kościołów.
Przyznaję się, że nie dotrwałem do końca tej książki, choć zabrakło dosłownie kilka stron. Kaczyński używa bowiem tak wysublimowanego języka, że zamiast odbierać treść książki, spory wysiłek musiałem włożyć w zrozumienie tego, co autor miał na myśli. Lektura pełna jest ontologizmów, etiopianizmów i eklezjalizmów. Złośliwie, sugerowałbym, by w następnym wydaniu ubrać całość w formę wiersza trzynastozgłoskowego - będzie jeszcze trudniej. Ta książka to pokuta.
Skrypt dla studentów Studium Afrykanistycznego Uniwersytetu Warszawskiego, zgodnie z tytułem, wyjaśnia Afrykę okiem geografa i geologa. Z pozoru sucha, akademicka wiedza, potrafiła mnie zainteresować. Omijając dawno zdezaktualizowane cyfry i wskaźniki (skrypt wydano w 1968 roku), książka przedstawia całościowy obraz kontynentu - budowę geologiczną, rzeźbę terenu, klimat, stosunki wodne, florę i faunę. Obszary te występują we wzajemnej zależności, w czego zrozumieniu pomagają liczne ryciny. Wśród rysunków można znaleźć kilka bardzo ciekawych, jak choćby profil podłużny Nilu, czy przekroje przez Afrykę.
Rekomendowanie tego skryptu może być bezcelowe, gdyż został on wydany w zaledwie trzystu egzemplarzach - głodni tematu szybciej znajdą interesujące ich informacje w innych źródłach.
Wydana przez Wiedzę Powszechną w 1966 roku encyklopedia Afryki na prawie pół tysiącach stron wyjaśnia i definiuje pojęcia związane z Afryką. Ujęcie tematu jest bardzo szerokie, a opisy haseł bardzo treściwe (jak to na encyklopedię przystało). „Afryka” składa się z dwóch części. W pierwszej znajduje się zestaw wiadomości ogólnych - rys historyczny do czasu podbojów, środowisko geograficzne, ludność i gospodarka Afryki. W drugiej znalazły się informacje dotyczące poszczególnych krajów Afryki.
Byłaby to świetna książka, gdyby nie to, że zawarte w niej informacje i liczby były aktualizowane ponad pół wieku temu, w 1966 roku. Duża część z nich jest nieaktualna, państwa zmieniły nazwy, tabelki ze zbiorami ziemiopłodów lub strukturą gospodarki nawet nie są zbliżone do obecnej sytuacji w Afryce.
Podobna publikacja, ale z zaktualizowanymi danymi byłaby ciekawą propozycją, do której warto byłoby sięgać w poszukiwaniu faktów. W tym stanie jednak, książka sprzed lat zainteresuje raczej historyków.