Książka togijskiego autora opowiada o wojnie, a właściwie o żniwie wojny, gdy kurz walk już opadł a na polu bitwy zostają zwykli ludzie. Akcja książki rozgrywa się w fikcyjnym afrykańskim kraju, w którym Efoui umieścił magnes zła, przyciągający wszystkie okrucieństwa wojny. Przez miszmasz nawiązań najczęściej przebijają sie porównania do ludobójstwa w Rwandzie oraz wojny domowej w Sudanie (akcja powieści toczy się w kraju podzielonym na Glorię Północną i Południową). W tej niemal apokaliptycznej scenerii (bo choć wojna właśnie się skończyła, autor nie przewidział miejsca na nawet śladową ilość optymizmu) błąka się bohater - „powracające widmo” - który poszukuje przyjaciela.
Pomimo sympatii, jaką darzę afrykańskich autorów, czytając „Witajcie, powracające widma” z trudem dotarłem do ostatniej strony powieści. Przefaszerowanie złem przekracza moim zdaniem granice dobrego smaku, dając efekt odwrotny do zamierzonego. Zło staje się trywialne, cliché.
Dodając goryczy trzeba dodać, że książka zmusza do myślenia - autor (lub tłumacz) napisał (lub przetłumaczył) ją w sposób wymuszający na czytelniku szukanie w zdaniach i akapitach ich znaczenia. Być może grona krytyków uznają to za cechę godną złotej statuetki, jak dla mnie jest to jednak zbędny zamęt.
Oglądając zabytki starożytnego Egiptu większość z nas zapewne nie zdaje sobie sprawy, na jakiej przestrzeni czasu one powstały, wrzucając je do jednego worka „gdzieś przed Chrystusem”. Tymczasem starożytny Egipt, którego ruiny możemy dzisiaj podziwiać, to kraj, którego dzieje sięgają 3100 roku przed naszą erą. Kraj, którego historię tworzyło ponad stu trzydziestu władców. To czas dłuższy niż cała nasza era.
W książce zredagowanej przez Albertynę Szczudłowską (praca zbiorowa) znajdziemy kompendium wiedzy na temat starożytnego Egiptu. Książkę otwiera obszerny opis źródeł i stanu badań (stan na koniec lat 70-tych, książka została wydana w 1978 roku). Każdy z rozdziałów zakończony jest zresztą rzetelna bibliografią, zachęcając do dalszego zgłębiania tematu. Zasadniczą treścią książki jest historia starożytnego Egiptu napisana poprzez kolejne dynastie, poczynając od czasów najdawniejszych do końca drugiego panowania Persów w 333 roku p.n.e. Ostatnie rozdziały traktują o religii, piśmiennictwie, sztuce i życiu codziennym.
Trzy tysiące lat na dwustu pięćdziesięciu stronach zmusza do zwięzłości. „Starożytny Egipt” nie jest porywającą lekturą, lecz naukowym, skrótowym opracowaniem tematu z odnośnikami do bardziej szczegółowych publikacji. Z tego względu trudno ocenić tę książkę z punktu widzenia czytelnika (większość oceniłaby ją po prostu jako nudy). Może być to jednak ciekawe uzupełnienie przewodnika i literatury podróżniczej. Dzięki tej książce, zatrzymując się w cieniu egipskich pomników przeszłości, można szybko odnaleźć punkt na historycznej osi Egiptu, w którego cieniu się znaleźliśmy.
Jarosław Różański jest jednym z wielu polskich misjonarzy w Afryce, jest też jednym z tych, którzy swoje obserwacje opublikowali w postaci książki. „W cieniu góry Lam” to bardzo luźny zbiór opowiadań i bajek zebranych podczas pobytu autora w północnym Kamerunie na początku lat 90-tych. Tytułowa góra Lam leży w kraju ludu Guidar, około 60 kilometrów na południe od Maroua.
Książki, poza zakotwieniem geograficznym, nie spaja żadna istotna nić. Jest to raczej kolekcja bardzo krótkich utworów literackich zebranych w formie zeszytu, których tematyka dotyka życia na gidarskiej wsi, zasłyszanych historii i legend, osobistych przemyśleń autora.
Niniejszym zarzucam autorowi lenistwo - książka jest zdecydowanie za krótka i nieuporządkowana. Tym bardziej, że jak sam twierdzi „każda z refleksji domagałaby się napisania osobnej książki”.
Przed nastaniem ery Internetu publikacje książkowe były podstawowym źródłem wiedzy. Chociaż niektórym może być to nie w smak, dostęp do informacji jest dzisiaj dużo lepszy a encyklopedie będzie można wkrótce znaleźć w sklepie z wystrojem wnętrz. „Afryka Zachodnia” jest dobrym przykładem tego zjawiska.
Autorzy książki przedstawiają encyklopedyczną wiedzę o Afryce Zachodniej z perspektywy końca lat 70-tych. Pierwszy rozdział, poświęcony środowisku przyrodniczemu mocno się nie zestarzał. Kolejne jednak przedstawiają sobą dzisiaj niewielką wartość. Książka bogata jest w zupełnie przeterminowane liczby i zestawienia. Można się z niej między innymi dowiedzieć, że Mauretanię zamieszkuje 1,3 miliona ludzi (dzisiaj ponad dwa razy więcej), a w Górnej Wolcie (Burkina Faso) hoduje się 260 tysięcy osłów.
Grzebiący w historii mogą w tej książce odnaleźć kilka ciekawych liczb, pozostałych odsyłam do Wikipedii.
„Afryka 1979/1980” to projekt wyprawy dokumentalnej, której celem było pokonanie trasy od Konga do Nigerii. „Plątanina afrykańskich dróg” opisuje perypetie tej wyprawy. Jedenastu Polaków rozpoczyna przygodę w kongijskim porcie Pointe-Noire, gdzie ze statku zjeżdżają samochody: Star, Tarpan i Polonez (wszystkie produkowane w tamtym czasie w Polsce). Ich celem jest zebranie materiału filmowego, fotograficznego i przeprowadzenie wywiadów ze spotkanymi po drodze ludźmi.
Książka opisuje tą podróż, widzianą oczyma dwóch jej autorów. Wiele dróg w tamtym czasie nie było utwardzonych i znaczna część lektury dotyczy problemów związanych z pokonywaniem kolejnych kilometrów, włączając w to problemy natury biurokratycznej. Książka nie pretenduje do miana oficjalnej kroniki wyprawy i nie zawiera zbyt wielu informacji, po które uczestnicy wyprawy pojechali do Afryki (te można było chyba przeczytać później w polskiej prasie i obejrzeć w telewizji). W „Plątaninie afrykańskich dróg” jest kilka wywiadów i opisów spotkań, są to jednak przeważnie sztywne wywiady (moim zdaniem wywiady są najsłabszym elementem tej książki) i rozmowy z misjonarzami lub osiadłą w Afryce Polonią. Spotkania z rodzimymi Afrykanami zdarzają się rzadko, głównie na granicach lub w urzędach.
Polecam tą książkę każdemu, kto był lub wybiera się w trasę z Nigerii do Konga, by porównać swoje doświadczenia z Afryką początku lat osiemdziesiątych.