Niezwykle barwnie napisana opowieść o losach Czarnego Kontynentu w czasach gorączki kolonialnej. Jest to właściwie książka historyczna, jednak styl oraz zdolność autora do łączenia wątków, miejscami przypomina najlepsze dzieła akcji. Nie ma więc napuszonego języka historyków, systematycznej wykładni tematu, lecz zmyślnie ułożona niemal-powieść, przybliżająca czytelnikowi jeden z burzliwszych okresów dziejów kontynentu.
Okres ten bowiem, to schyłek dziewiętnastego wieku, gdy Afryka przeszła metamorfozę od zaledwie konturów na mapie, poprzez odkrywanie interioru przez Dr. Livingstone i Sir Stanleya, aż do kompletnego (nie licząc Etiopii i Liberii) rozbioru przez ówczesne potęgi Europy.
Przydałaby się podobna książka, traktująca w podobny sposób czasy zdobywania przez kolonie niepodległości...
"Powrót do afrykanskiego buszu" (jak stanowi podtytuł) jest opisem drugiej wyprawy naukowej (pierwsza opisana w Niewinnym Antropologu) do kameruńskiego plemienia Dowayów. Tym razem celem jest obserwacja bardzo rzadkiej ceremonii obrzezania. Naukowe dociekania antropologa nie są jednak głównym tematem książki. Autor w zabawny sposób opisuje perypetie związane z codziennym życiem wioski, z dystansem podchodząc do napotkanych po drodze przeszkód i samego siebie.
Gdyby nie te marne sto pięćdziesiąt stron, a ze dwa razy tyle, to byłby to materiał na cztery gwiazdki.
Opowieść wiecznego tułacza - Hindusa osiadłego na wschodnim wybrzeży Afryki, którego los rzucił do innego kraju, do miasta nad zakrętem wielkiej rzeki. Ten kraj i rzeka to Kongo, a miasto to Kisangani.
Naipaul próbuje ułożyć sobie życie w mieście, w którym nie wybrzmiały jeszcze echa wojny, gdzie ludzie rozmawiają w nieznanym mu języku i w którym zawsze będzie obcym, przybyszem ze wschodu. Z pozoru prosta historia dotyka wielu problemów miasta na Zakręcie Rzeki, pokazując zachodzące w nim przemiany.
Tak jak każda dobra książka, "Zakręt Rzeki" pozostawia niedosyt czytania, fabuła urywa się bowiem dosyć nieoczekiwanie, zachęcając do sięgnięcia po inne książki tego autora.
Ta książka to pomyłka i dowód, że mamy w Polsce wolność słowa. Przygody "Muszkieterów" (jak nazywają siebie legioniści) nie odbiegają dalej niż na odległość rzutu zielonej beretki od jednego z trzech tematów: burdelu, alkoholu i dania komuś w mordę. Afryka jest tylko miejscem akcji, na całą resztę szkoda klawiatury.
Chudzieńka książka - odliczając ilustracje i spis treści zaledwie 77 stron. Dziewiętnaście krótkich relacji z podróży po Afryce, od Egiptu po RPA. Pomimo ogromnego doświadczenia autora, Listy napisane są z perspektywy okna autobusu - nie ma w nich ludzi. Afryka jest przedstawiona jako kraj rozpadających się lepianek, spóźniających się autobusów, kiepskich dróg i leniwych Murzynów. Obraz ten przeplata się z opisami miejscowej flory i fauny.
Książka na jedną podróż autobusem relacji Małkinia-Warszawa Gdańska.