Emina Pasza, czyli... Eduard Schnitzer z Opola. Postać, która przynajmniej powinna obić się o uszy każdego, kogo interesuje historia Afryki Wschodniej, jak się okazuje pochodzi z terenów znajdujących się obecnie w Polsce.
Schnitzer urodził się w Opolu w roku 1840 a imię Mehmeda Emina Paszy przyjął mając trzydzieści lat, przechodząc jednocześnie na islam. W czasach powstania Mahdiego Pasza pełnił funkcję gubernatora Ekwatorii, znajdującej się obecnie w Sudanie Południowym. W późniejszych latach eksplorował również rejon wielkich jezior afrykańskich.
Książka Patryka Tomali jest połączeniem biografii z książką historyczną. Opowieść o człowieku połączona została z historią, w której bohater książki był zanurzony. Autor z akademicką precyzją prezentuje Prusy, Opole, Albanię, Sudan wplatając między rozdziały losy Emina Paszy. Efektem tego zabiegu jest lektura nieco szorstka, kolażowa, niepozwalająca w pełni się z niej cieszyć.
Patryk Tomala nie ustrzegł się również kilku błędów rzeczowych: na początku rozdziału 4.1 podaje, że Ekwatoria od zachodu graniczyła z Abisynią a w rozdziale 5.3 myli Afrykanów z Afrykanerami.
Bardzo krótka książeczka, raczej do przygodnego poczytania w kawiarence, niż porządnej lektury. Nie odnajdziemy tu wielu szczegółów dotyczących Timbuktu, tylko nieco rozwinięte nagłówki, podsumowujące hasłowo wiedzę o tym obrosłym legendą mieście.
By nie za dużo zdradzić a zarazem nie napisać więcej niż sam autor napomnę tylko, że znajdziemy tu trochę z historii Timbuktu, trochę o geografii i solidną porcję dobrych zdjęć... które po bliższym przyjrzeniu okazują się ilustracjami (ich autorem jest Angelo Rinaldi). Subiektywnie wolałbym, by ich miejsce zajmowały autentyczne fotografie a nie przypominające okładki płyt z muzyką progresywną z lat 80-tych, kunsztowne skądinąd prace.
Na pierwszy rzut oka, zmylony tytułem sądziłem, że mam przed sobą biografię Cesarii Evory. Częściowo jest to prawdą - życiorys, opisy płyt, piosenek, koncertów, spotkań autorki z artystką. Elżbieta Sieradzińska występuję jednak nie tylko w roli autora, lecz również - co bardzo widać - wielbicielki Cesarii. Jest to książka, w której równie ważne są obie panie.
Evora przedstawiona jest w tej książce niczym posąg. Ewentualne rysy na sylwetce to tylko smaczki, nadające artystce pozytywnej autentyczności. Tymczasem z tego, co przeczytałem, Cesaria Evora była trudną postacią, często źle odnoszącą się do ludzi, kapryśną i zmanierowaną. Przywary te osłania woalem skromności, nad którego autentycznością stawiam duży znak zapytania. Oślepionej artystką autorce nie udało się pokazać dogłębnego portretu Cesarii, mimo bliskiej jak się wydaje relacji pomiędzy kobietami. To co widać, to psychopatyczna, nietolerująca innego zdania postać oraz zakochana w niej fanka.
Książka-hołd jest bardzo obszerna, w szczegółach opisuje każde spotkanie autorki z idolem. Jest w niej jednak wiele powtarzających się wątków (jak choćby kilkukrotnie podejmowany dylemat, dlaczego Cesaria wchodziła na scenę boso) oraz błahych opisów codzienności, które z racji uczestnictwa w nich Evory urastają do rangi wydarzeń wartych utrwalenia na papierze.
Zagorzali fani Cesarii Evory zapewne obrzucają mnie pomidorami a książkę tą postawią na ołtarzyku artystki, „zwykłego człowieka, który się nie wywyższa, a dzięki temu jest kochany”. Moim zdaniem jest to jednak pozycja ocierająca się o nudę.
Starożytny Egipt, czyli kraj czasów zamierzchłych aż po podbój Egiptu przez Cesarstwo Rzymskie spina klamrą czasu trudny do ogarnięcia umysłem okres czterech tysięcy lat. To sześć razy tyle, co cała epoka nowożytna. Najodleglejszą część tej historii - okres predynastyczny i pierwsze dynastie faraonów okrywa mrok. Autorzy książki (Bruce Trigger, Barry Kemp, David O'Connor, Albert Lloyd) odrzucają egipską mitologię i przekazy religijne, jako rzetelne źródła wiedzy, przekładając nadeń źródła pisane i efekty pracy archeologów. Pismo zaś, w postaci hieroglifów Egipcjanie wynaleźli dopiero około 3000 roku przed naszą erą.
Ujęcie historii poprzez przemiany społeczne mogłoby uczynić tą książkę wyjątkową i uatrakcyjnić przekaz. Tak się jednak nie stało, nie uratowały jej przed kataklizmem nawet ciekawe ilustracje i szkice. Pomysł utonął moim zdaniem w morzu szczegółowych informacji i powodzi wyszukanych, trudnych słów. „Ancient Egypt” jest przez to literaturą bardziej naukową, niż popularną.
Muzeum Narodowe w Szczecinie (Muzeum Narodowe w Szczecinie) posiada jedne z największych w Polsce zbiory eksponatów związanych z kulturami Afryki. Część z nich została pozyskana podczas organizowanych w tym celu wypraw. W książce znalazły się zapiski z jednej z takich ekspedycji.
Wiktor Fenrych na początku lat 60-tych ubiegłego stulecia z pokładu statku opływającego zachodnie wybrzeże Afryki odwiedził kilka krajów regionu. Z wykształcenia jest „historykiem dziejów dawnych” i już w pierwszym akapicie usprawiedliwia się, że nie będzie to wybitne dzieło a raczej kolaż, zbiór wrażeń o luźnej tematyce. I tak rzeczywiście jest. „Zapiski” są krótką w formie obserwacją, która moim zdaniem nabrała wartości z wiekiem - ma już bowiem sześćdziesiąt lat. Dakar ma w tym czasie trzysta tysięcy mieszkańców (teraz prawie dwa i pół miliona) a dzisiejszy Benin był Dahomejem. Kilkanaście czarno-białych ilustracji nie pomaga niestety w czytaniu, gdyż są to kiepskie zdjęcia. Nieco szkoda również, że są to tylko zapiski, bez próby połączenia składników w jedno. Gdyby nie półwieczna perspektywa książka straciłaby wiele w ówczesnych czasach.