Sięgając po tabliczkę czekolady mało kto zastanawia się, skąd pochodzi kakao - główny składnik tego wyrobu. Czytelnicy strony Yaho de Ville z pewnością orientują się, że uprawy kakao stanowią ważną gałąź gospodarki Afryki Zachodniej a gorzki smak czekolady nie jest tylko jej dosłowną cechą.
Autorzy skupiają czekoladową soczewkę na Wybrzeżu Kości Słoniowej, skąd pochodzi jedna trzecia wszystkich produkowanych ziaren kakaowca na świecie. Książka zawiera dużo informacji o tym kraju, zwłaszcza z okresu historii najnowszej i efektu tak zwanej „II wojny domowej” („Gorzka czekolada” została wydana w 2013 roku). Sylwetka społeczna państwa przedstawiona jest w połączeniu z relacjami ekonomicznymi, zarówno wewnętrznymi (ilustrowanymi wywiadami), jak i międzynarodowymi. Te ostatnie, w kontekście czekolady mają zasadnicze znaczenie, gdyż ekonomia Wybrzeża Kości Słoniowej opiera się głównie na produkowanym na eksport ziarnie kakaowca.
Tytułowa gorycz czekolady powstaje w wyniku braku oczekiwanego efektu ekonomicznego producenta, podczas gdy na rynku konsumenta czekolada utożsamiana jest z dobrobytem. Cena surowca, jakim jest kakaowe ziarno, ciągle spada, na uprawach kakao pracują dzieci, gdy tymczasem na sklepowych półkach bogatych krajów cena czekolady rośnie. Autorzy palec oskarżenia kierują w stronę międzynarodowych instytucji i korporacji, które nie tylko zaniżają ceny surowców ale również przyczyniają się do upadku państw. Być może jest w tym racja, ale zupełny brak przypisania odpowiedzialności lokalnym liderom, czyli Iworyjczykom, którzy moim zdaniem stoją w pierwszym rzędzie oskarżonych jest dla mnie niezrozumiały.
Książkę można pobrać bezpłatnie ze strony Polskiej Akcji Humanitarnej.
Tytuł rodem z zamierzchłej epoki socjalizmu. Ale cóż to! Książka o takim tytule wydana w 2006 roku? Ten wydawniczy oksymoron tłumaczy stojąca za nim instytucja: Zakład Studiów Pozaeuropejskich Instytutu Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Warszawskiego. Może jest to świeże spojrzenie na zmurszały temat? Nie. Autorzy zatrzymali się w swoich analizach na wczesnych latach 2000-ych. Niektóre z ilustracji, o zgrozo, przedstawiają stan z lat 80-tych poprzedniego wieku (np. mapa surowców mineralnych Afryki na stronie 26, nie ma na niej nawet zaznaczonych złóż uranu w Nigrze). Książka jest zbiorem tekstów różnych autorów, opartych na innych tekstach źródłowych. W zawartych w niej informacjach brakuje porządku a niektóre z nich w kilku miejscach się powtarzają.
Po co komu taka książka? Zgaduję, że dzięki jej publikacji autorzy osiągnęli kolejny poziom naukowej kariery. Zza klosza akademickiego światka „Kuba i Afryka” wygląda jak mało śmieszny żart.
Książek o Etiopii jest sporo. W dużej mierze ich autorzy podejmują próbę przekrojowego przedstawienia tego kraju. Jest to zadanie i łatwe i trudne zarazem. Etiopia stanowi geokulturalną enklawę na tle Afryki - Wyżyna Abisyńska wyraźnie określa odrębność Etiopii. Rzutuje to na historię tych ziem, przez co pisanie o tym kraju wydaje się z pozoru proste. Z drugiej strony tytułowy kraj królowej Saby może obezwładnić swoją różnorodnością, eklektyzmem i wyjątkową przeszłością.
Sylvia Pankhurst przemierza Etiopię obierając za przewodniczkę historię, od etiopskiego zarania dziejów po lata autorce współczesne (lata 50-te XX wieku). Książka przedstawia zatem leciwy już punkt widzenia, nieuwzględniający najnowszych odkryć archeologicznych (zwłaszcza dotyczących pochodzenia ludów Etiopii). Nie można uznać jej za aktualne źródło wiedzy. Chronologicznie uporządkowane rozdziały przeplatają te poświęcone sztuce, głównie architekturze Etiopii. Wydaje się, że był to obszar szczególnych zainteresowań Sylvii Pankhurst, gdyż fragmenty te są bardzo szczegółowe i wzbogacone ilustracjami. Zwiedzając Lalibelę książka ta może konkurować z niejednym przewodnikiem. Kontrastowo, rozdziały o literaturze są zdawkowe a ich duża ilość wydaje się nieuzasadniona. Trudno się oprzeć wrażeniu, że intencją autorki było przelanie na papier całej wiedzy o Etiopii a jak wiadomo, pisząc o wszystkim pisze się o niczym. By wznieść się ponad przeciętność zabrakło trochę polotu, który zalała powódź suchych informacji.
Kondotier to najemnik. Najemniczy los Rafała Gan-Ganowicza był poniekąd dziełem przypadku, ucieczki z komunistycznej Polski przed służbami bezpieczeństwa połączonej z chęcią czynienia szkody systemowi totalitarnemu. „Kondotierów” Gan-Ganowicz rozpoczyna od opisu desperackiej ucieczki do Berlina Zachodniego, gdzie w obozie dla uchodźców naucza się „nienawiści do czerwonego”. Wkrótce autor zaciąga się do rebelianckiej armii Moise Czombego - przywódcy Katangi, efemerycznego państwa na południu dzisiejszej Demokratycznej Republiki Konga. Czombe walczy z rządem centralnym Patrice Lumumby - pierwszego premiera niepodległego Konga - który o pomoc w walce o utrzymanie Katangi zwrócił się do ZSRR. Dla Gan-Ganowicza jest to wystarczający powód, by „bić czerwonego”. Jest rok 1965.
Książka zawiera żołnierskie wspomnienia z walk w Kongo, życia najemnej braci, barwnie opisane sylwetki towarzyszy broni, których autor uznał za wyjątkowych. W drugiej części książki akcja przenosi się na podobną arenę walk do Jemenu. Worek przygód, rozlanej krwi, egzotyki i powielanych stereotypów, z którego można zaczerpnąć nieco przyjemności podczas lektury. Książka to jednak smutna i niebezpieczna, zwłaszcza w czasach budzących się upiorów. Przekonuje jak łatwo odczłowieczyć człowieka, dać się zbałamucić i wylądować w tej samej kloace totalitaryzmu, z którą się walczy.
Bezdech. Gorące powietrze tropików, przesiąknięte delikatnym aromatem dymu i tymi wszystkimi zapachami, dla których wracam do Afryki. Czas bezdechu to te kilka tygodni przed porą deszczową, gdy nie ma czym oddychać. Bezdech to również krótki moment czasu, zapowiadający coś niezwykłego, nowego, na co nie jesteśmy przygotowani.
Sudan Południowy odłączył się od Sudanu 9 lipca 2011 roku, po trwającej ponad dwadzieścia lat wojnie domowej. Tuż przed tą datą ten olbrzymi, największy wtedy afrykański kraj zatrzymał się w niedowierzeniu, że oto wydarza się ta chwila. Konrad Piskała w kilkudziesięciu migawkach odsłania nam ten stan. Zabiera nas w podróż przez Sudan, od Wadi Halfy na północy po Nimule na granicy z Ugandą. W każdym z tych kadrów spotykamy się z Sudanem, ludźmi, których autor spotyka na szlaku. Poznajemy ich spojrzenie na świat, problemy, historie, którymi chcą się podzielić. Trochę tutaj odkrywania aktualnego wtenczas problemu konfliktu pólnoc-południe a trochę zwykłej, rzetelnej reporterki. Taki sposób pisania nie jest niczym nowym, ale muszę przyznać, że lubię tak skonstruowany przekaz. Szkoda trochę, że autor brnie nieco w ślepe uliczki uogólnień, błędnie sugerując czytelnikowi, jakoby w całej Afryce to jest tak albo siak. Podobnie jest z Sudanem (...w Sudanie Południowym nikt nie przystraja domów kwiatami..., stwierdza, świeżo wjechawszy do tego kraju). Panie Konradzie, więcej dystansu. Do Afryki i do siebie ;)