Na pierwszy rzut ucha Kaxexe nie przystaje do muzyki, jaką znamy z muzycznego świata Afryki. Łatwej ją skojarzyć z zaułkami Lizbony, niż tropikalnym krajem siedzącym okrakiem na Zwrotniku Koziorożca. Obraz Afryki nie byłby jednak pełen bez wpływów Portugalii i tak jak byłe portugalskie kolonie są odmienne od innych krajów kontynentu, taka też jest ich muzyka. Być może przyczyn trzeba szukać w długotrwałych konfliktach, które nękały te kraje - artyści emigrowali do metropolii i przesiąkali ją na wskroś.
Bonga zdaje się potwierdzać tą teorię - większość artystycznego życia spędził w Europie tworząc pieśni, które dzisiaj tworzą kanon gatunku semba. Niestety nie mogę docenić kunsztu liryki, gdyż Bonga śpiewa w języku portugalskim. Wierząc definicjom semby są to opowieści o życiu. Nie trzeba jednak znać języka Vasco da Gamy, by w to uwierzyć - wokale Bonga splatają się z muzyką w jedną, zwartą warstwę. Akompaniament instrumentów akustycznych, głownie gitary, nie jest tylko tłem, lecz wydaje się wchodzić w dialog z artystą. To subtelne połączenie i melancholia meleodii to tylko jedno oblicze tej płyty. Na Kaxexe nie brakuje bowiem szybszych, skoczniejszych melodi. Oba style uzupełniają się, urozmaicają całość. Jest to płyta na swój sposób eklektyczna, w której Bonga po mistrzowsku, naturalnie i bezboleśnie połaczył style i kontynenty.