Pierwszy tom „powieści o archeologii”, w którym Ceram przedstawia sylwetki słynnych odkrywców i historię ich największych odkryć. Z Afrykańskiego punktu widzenia w pierwszym tomie interesująca jest tylko druga część - „Księga piramid”. Pierwsza część - „Księga posągów”, poświęcona jest odkryciu Troi i kilku wykopaliskom na terenie Grecji. Tom drugi (w tym przypadku wydany w odrębnej książce) zawiera odkrycia z terenów Bliskiego Wschodu i Mezoameryki.
„Księga piramid” opisuje przede wszystkim historię rozszyfrowania hieroglifów egipskich przez Champolliona oraz odkrycia grobowca Tutanchamona przez Cartera i Carnarvona. W obu przypadkach autor przedstawia odkrywców zaczynając od lat ich młodości, poprzez drogę prowadzącą ich do Egiptu aż do efektów ich pracy jako archeologów.
Ceram we wstępie zaznacza, że jego celem nie było napisanie suchej treści archeologicznej, lecz raczej zaproponowanie szerszemu gronu odbiorców literatury popularnonaukowej, która w przystępny sposób opowie o archeologii. Wydaje mi się, że Ceram osiągnął cel. Książka jest dobrym wstępem do archeologii, którą jeśli ktoś chce - zgłębi sięgając do opracowań naukowych. Jest to też niezła lektura.
Szymon Chodak okiem socjologa przygląda się zmianom, jakie zachodzą na „czarnym” lądzie - zmianom na płaszczyźnie społecznej, politycznej i ekonomicznej. Książka została wydana w 1968 roku, są to zatem zmiany, jakie zachodziły w Afryce subsaharyjskiej w ważnym dla niej momencie czasu - tuż po uzyskaniu niepodległości. Jest to również okres Polski Ludowej, co rzutuje na charakterystyczny dla tego okresu punkt widzenia.
Autor podzielił książkę na trzy części. W pierwszej przedstawia Afrykę „dnia wczorajszego”, dawną organizację społeczeństw, zanim pojawili się kolonizatorzy. Jest to najlepsza część książki, ale też i najobszerniej opisana w innych opracowaniach. W drugiej części opisuje sam proces zmian, jaki nastąpił podczas konfrontacji tradycji z nowoczesną ideą państwowości. W ostatnim, podsumowującym rozdziale, Szymon Chodak snuje przypuszczenia, jaką drogą Afryka pójdzie.
W dwóch ostatnich częściach książki przejawiają się pierwiastki ideologiczne klas społecznych - jedni potraktują to jako specyficzny punkt widzenia, inni spalą książkę na stosie.
Alfred Hutchinson był południowoafrykańskim działaczem Afrykańskiego Kongresu Narodowego ANC. Prześladowany przez system apartheidu, oskarżony o zdradę stanu zdecydował się na ucieczkę z ojczyzny.
Hutchinson rozpoczyna swą opowieść około roku 1957, gdy niemal wszyscy członkowie ANC, włączając Nelsona Mandelę, przebywali w areszcie w trakcie procesu. Przy okazji odzyskania wolności autor postanawia opuścić kraj, wyjechać do Ghany. Bez legalnych dokumentów, z niewielką sumą pieniędzy w kieszeni, Hutchinson jedzie na północ. Podróżuje w ciągłej obawie przed zdemaskowaniem i deportacją, przez Federację Rodezji i Niasy, Mozambik, Tanganikę. Spotyka ludzi, którzy podróżują tak jak on, ludzi wracających z pracy w kopalniach, emigrantów. Ciągła ucieczka, strach i związane z nimi emocji stanowią esencję „Ucieczki do Ghany” - z przekazywaniem tej atmosfery czytelnikom autor radzi sobie całkiem dobrze. Niestety, sama treść jest trochę nudnawa. Moim zdaniem zabrakło głębszej refleksji, być może spojrzenia na tą podróż trochę z boku. Sam opis przebytej drogi to za mało.
Na początku trzeba zaznaczyć, że książka jest fikcją literacką, której nie należy mylić z oryginalnym dziełem Leo Africanusa. Książka Amina Maaloufa udaje biografię podróżnika, Leona Afrykańskiego, napisaną w pierwszej osobie, w której bohater opisuje dzieje swojego, bogatego w przygody, życia.
Mimo, że mamy tu do czynienia z fantazją autora, nie jest ona całkowicie wyssana z palca. Akcja książki obraca się wokół prawdziwych losów Leona (jeśli uznać za prawdziwe to, co sam Leon Afrykański napisał). W kolejnych rozdziałach poznajemy kolejne lata życia Africanusa, począwszy od lat młodości w Grenadzie, poprzez lata podróży, aż po uwięzienie i pobyt u boku papieża Leona X.
Przyznaję, że początki lektury były trudne - przeszkadzało mi to, że mam do czynienia z fikcją. Po kilku pierwszych rozdziałach zmieniłem zdanie i przekonałem się do tej ksiązki, gdyż jest to po prostu dobra literatura. Tym bardziej, że oryginalne dzieło Africanusa nie doczekało się jeszcze polskiego tłumaczenia.
„Samolot i perły” to w pewnym sensie autobiografia. Jean-Claude Brouillet opisuje większą część swego życia, zaczynając od lat młodzieńczych i francuskiego ruchu oporu aż do życia hodowcy pereł na wyspach Polinezji Francuskiej. Pomiędzy tymi dwoma etapami (z mojego punktu widzenia mniej interesującymi) autor realizował swoje marzenia w Gabonie. Okresowi temu poświęca najwięcej kart książki.
Brouillet trafia do Afryki zaraz po wojnie. Gabon był w tym czasie częścią Francuskiej Afryki Równikowej, w której główną działalnością kolonistów był wyrąb lasów a Libreville było małym miasteczkiem - tak przynajmniej kraj ten w książce jest przedstawiony. Autor z determinacją, zaczynając niemal od zera, tworzy pierwszą w kraju linię lotniczą. Jak mu poszło nie będę zdradzał. Powiem tylko, że jest to ciekawy splot wydarzeń i zbiegów okoliczności.
Jak wspomniałem, jest to niemal autobiografia. Nie jest nią jednak wcale. Brouillet systematycznie omija wątki dotykające jego relacji osobistych. Z książki nie dowiemy się z kim (poza relacjami biznesowymi) się spotyka, jak mu się układa życie poza płytą lotniska. Odniosłem wrażenie, że autor nie ma innego życia, niż to związane z realizowaniem swoich projektów. Gdyby Brouillet dopełnił książkę brakującą tkanką, byłaby być dużo lepsza.