Trudno uwierzyć, ale jeszcze w dziewiętnastym wieku olbrzymie połacie Afryki były niemal zupełnie nieznane dla naszych przodków w Europie. Interior kontynentu był oczywiście zamieszkały i dla tych, którzy tam mieszkali odkryty. Richard F. Burton należał do tych, którzy w tamtym okresie odkrywali Afrykę w imieniu Starego Kontynentu. Jedną z jego pierwszych podróży była wyprawa do Hararu - dzisiaj miasta we wschodniej Etiopii, wtedy zamkniętego państwa-miasta. Burton rozpoczyna podróż w Saylac (Zeila, miasto w dzisiejszym Somalilandzie), przebrany za muzułmanina. Książka jest dziennikiem tej wyprawy.
„First Footsteps in Africa” została ubrana w formę dziennika, ale określenie to nie jest pełne. Należy pamiętać, że Richard F. Burton nie jechał na wycieczkę. Jego głównym celem było rozpoznanie terenu na zlecenie Brytyjskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej. Z tego względu książka łączy w sobie również cechy oficjalnego raportu. Opisy szlaków komunikacyjnych, lokalizacji źródeł wody i zaopatrzenia, relacji międzyklanowych miały służyć przyszłej komercyjnej i politycznej eksploracji Rogu Afryki. Nie ujmuje to jednak książce wartości literackiej - nadal jest to dobra lektura. Burton świetnie opisuje przyrodę, zwyczaje, zachowania i stosunki międzyludzkie. Wyraża przy tym swoje opinie - w tamtych czasach być może jak najbardziej poprawne, dzisiaj spotkałyby się prawdopodobnie z krytyką liberałów. Nieco leciwy jest również sam język, który od tamtego czasu ewoluował utrudniając zadanie dzisiejszemu odbiorcy. Kłopotliwa jest również organizacja przypisów, które same w sobie niosą dużo ciekawych informacji. Zamiast umieszczać je na końcu każdego rozdziału lepszym byłoby umieszczenie ich bliżej fragmentów, do których się odnoszą.
Ze względu na wygaśnięcie praw autorskich książkę „First Footsteps in East Africa” można znaleźć w formacie elektronicznym, za darmo - niestety, w większości bez ilustracji, którymi autor wzbogacił swoje dzieło. Pełne wersje książek Burtona, z ilustracjami, można odnaleźć między innymi na stronie burtoniana.org.
Czy można zawrzeć cała sztukę Afryki w niemal kieszonkowej książeczce? Takiej sztuki podjął się w roku 1961 niemiecki autor - Albert Theile. Rok jest w tym przypadku istotny, gdyż było to kilka dekad przed nastaniem epoki Internetu. Głównym nośnikiem informacji był wtedy papier, książki takie, jak ta wypełniały rolę, jaką spełnia dzisiaj na przykład Wikipedia.
„Sztuka Afryki” Theila jest bogato ilustrowanym przewodnikiem. Zaczynając od prehistorycznych malowideł naskalnych, poprzez starożytny Egipt, sztukę chrześcijańską, muzułmański wpływ islamu po twórczość rodzimą, autor nie tylko pokazuje sztukę, ale także ją interpretuje i osadza w wydarzeniach historii.
Jak na dzisiejsze standardy, jakość książki nie jest zadowalająca - ilustracje, w które książka jest zresztą bogata, mogłyby być wydrukowane na lepszym papierze i w kolorze - większość jest czarno-biała. Lepsza szata graficzna zapewniłaby książce lepszą konkurencyjność wobec mediów elektronicznych, choć nie odbyłoby się to zapewne kosztem jej objętości - w obecnym formacie nie zajmuje wiele miejsca w plecaku.
Wracając do zadanego na wstępie pytania sam sobie odpowiadam: tak. „Sztuka Afryki” Alberta Theila rzeczywiście zamyka w sobie całą sztukę Czarnego Lądu, o ile zgodzimy się na zwięzłe potraktowanie tematu i historyczną perspektywę spojrzenia na to zagadnienie. Książka nie odnosi się w żaden sposób do sztuki współczesnej a cała różnorodność etniczna kontynentu - maski, rzeźba w drewnie, muzyka i inne formy sztuki autor pominął bądź potraktował ogólnie. Być może lepszym tytułem byłby „Historia sztuki Afryki w pigułce”.
Adrian Hastings, jako katolicki ksiądz w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych pracował na misjach w Afryce Wschodniej. „Świat się dowiedział” jest książką, którą opublikował w 1974 roku po powrocie do rodzinnej Anglii. Polegając na relacjach kolegów misjonarzy, Hastings zebrał świadectwa zbrodni, które wcześniej nie wyszły na światło dzienne. Publikacja wywołała niemałe poruszenie w ówczesnej Europie, przekonanej o humanitarnych celach portugalskiego kolonializmu w Afryce.
Wiriyamu była wioską w prowincji Tete w środkowym Mozambiku. Była, gdyż w trakcie wydarzeń opisanych przez autora została doszczętnie spalona i dzisiaj nikt już nie wie, gdzie to dokładnie było. Pod koniec 1972 roku wspierane przez Portugalię oddziały RENAMO dokonały masakr, o których nikt zapewne nigdy by się nie dowiedział, gdyby nie lokalni misjonarze, bez względu na konsekwencje kronikujący świadectwa dawane przez nielicznych ocalałych. Książka zawiera bezpośrednie relacje tych ludzi, ilość ofiar, ich nazwiska. Suche fakty i opisy mordów przerażają, zaskakują tez bierne reakcje zwierzchników kościoła. W drugiej części książki Hastings opisuje reakcję, jaką wywołała publikacja raportu o masakrze w Wiriyamu w Londynie (co miało miejsce przed wydaniem tej książki).
Nie jest to na pewno lektura porywająca, lekka. Jest to jedna z tych kilku książek, które przypominają, do czego zdolny jest człowiek. Jak łatwo przychodzi mu zabijać i jak łatwo udawać, że nic się nie stało. Niestety, są to też książki, których większość z nas nie chce czytać.
Trzecia książka Ady Wińczy (właściwie powinienem napisać - pierwsza - gdyż jest to pierwsza chronologicznie książka tej autorki), którą przeczytałem na przestrzeni ostatnich kilku lat. Tak, jak dwie poprzednie i w tym przypadku autorka serwuje dobry kawałek literatury. Jak się można domyślić z tytułu, jest to również książka osadzona na pograniczu Kenii i Tanzanii, na ziemiach zamieszkałych przez Masajów.
„Wspaniali Masajowie” jest amatorską próbą napisania monografii tego ludu. Amatorską, gdyż Ada Wińcza etnografii uczyła się doświadczalnie, przez wiele lat obcując z Masajami, poznając ich obyczaje i kulturę jako ich sąsiad i partner podczas prowadzonych przez siebie komercyjnych safari. Książka nie jest zatem efektem systematycznych badań, lecz próbą usystematyzowania wieloletnich doświadczeń. Rzeczowe rozdziały o strukturze plemiennej, genezie i wierzeniach uzupełniają bezpośrednie opisy spotkań z Masajami, świetnie wzbogacając tekst. Wydaje mi się zresztą, że autorka lepiej czuje się w swobodnej narracji, niż w rygorach publikacji naukowych. Sama tego dowodzi pod koniec książki wyraźnie odbiegając od początkowej formy.
Z pewnością nie jest to kompletne dzieło o Masajach, na pewno mamy jednak do czynienia ze solidną lekturą uzupełniającą.
Opasła książka autorstwa polskich misjonarzy jezuitów o budowie i rozwoju misji katolickiej w Zambii od końca dziewiętnastego wieku do roku 1969. Jest to bardzo specyficzne wydawnictwo. Intencją autorów było zdaje się zawarcie jak najwięcej informacji związanych z misjonarzami i ich działalnością. „Wśród ludu Zambii” jest trudną do strawienia monografią, skierowaną do wąskiego grona odbiorców. Życiorysy misjonarzy, szeregi dat, liczby chrztów i komunii to szczegóły, które w tej książce są materiałem pierwszoplanowym. Brakuje jakiegoś wypełnienia, łączącego suche informacje w treść mogącą zainteresować również czytelników bez koloratki.