Pogrążona od ponad dwudziestu lat w wojnie domowej Somalia mało kogo dzisiaj już interesuje. Wiadomości o kolejnych walkach i ofiarach zdążyły znudzić konsumentów informacji, którzy wolą nowe wojny. Tymczasem Somalia puka od czasu do czasu do drzwi globalnej świadomości, oferując swój główny towar eksportowy - piractwo.
Wody Somalii od lat słyną z tego niecnego procederu. Statek-ofiara opanowywany jest przez korsarzy, załoga zostaje zniewolona, statek cumuje u wybrzeży Somalii, następują wielomiesięczne negocjacje, wielomilionowy okup ląduje na spadochronie po czym statek i załoga odzyskują wolność. Tyle usłyszmy z mediów. Jak taka operacja wygląda od podszewki? Kim są piraci? Jak żyją. Na te i inne pytania stara się odpowiedzieć w tej książce Jay Bahadur.
Autor podejmuje wyzwanie w chyba najlepszy możliwy sposób - wybiera się w podróż do Puntlandu (samozwańcza republika na terenie Somalii, na której terenie bazują piraci) by zbadać sytuację na miejscu. The Pirates of Somalia to wnikliwy dokument z tej podróży. Jay Bahadur dociera do ludzi żyjących z piractwa i samych piratów, przebywa w ich miejscach, obserwuje poczynania, analizuje struktury organizacji, przepływy pieniężne, rozmawia z piratami.
Poza doskonałą lekturą, książka odkrywa wiele interesujących aspektów piractwa. Polecam.
Przygoda, pustynia, twardzi ludzie, prawdziwe historie. Słowa z okładki nęcą. Ładna, kusząca okładka to za mało, zobaczmy zatem, co jest w środku. Na niespełna stu pięćdziesięciu stronach autorka opisuje dziesięć przygód (leniuchom podpowiem, że wychodzi średnio piętnaście stron na przygodę), które zdarzyły się na pustyniach w różnych miejscach na świecie. Wśród nich znajdziemy losy T.E.Lawrenca, Ibn Battuty i innych mniej lub bardziej znanych podróżników, okrojone do objętości gimnazjalnej ściągawki. Książka jest właściwie zbiorem streszczeń, w dodatku mało ciekawie napisanych.
Być może „Przygody na pustyniach” adresowane są do młodszej młodzieży (choć książka na taką nie wygląda), mając rozbudzić wyobraźnię i zachęcić do dalszej, właściwej lektury. Zabrakło w niej jednak porządnej bibliografii, odniesień do oryginalnych dzieł trzeba szukać gdzieś w tekście. Za ten brak autorce należy odjąć jeden punkt z oceny.
Nic dziwnego, że książkę można kupić na przecenie za 3.50 zł. To jej miejsce.
Kiedyś, na studiach ktoś pożyczył mi książkę Marcina Kydryńskiego „Chwila przed zmierzchem”. Była to jedna z cegiełek, z których zbudowałem swój pociąg do Afryki. Dlatego też, choć nie Afryka a szerzej ujęte podróżowanie jest głównym tematem albumu „Pod Słońce”, stawiam go na półce obok książek o Afryce.
Pisanie o albumach fotograficznych wydaje się być proste, bo zdjęcia mówią same za siebie nie potrzebując słów - pisać można więc cokolwiek. „Pod Słońce” jest trochę inną książką. Strony z obrazami posegregowane są według klucza geograficznego z obszernymi tekstami na wstępie każdego rozdziału. Teksty dotykają refleksji autora na temat fotografii, podróży i życia. Słowa te Kydryński adresuje do syna, przez co są bardzo osobiste, ale i też niezupełnie trafiają do wszystkich pozostałych czytelników.
Poza zdjęciami z Mali i Etiopii, autor prezentuje niezłe fotografie między innymi z Kambodży, Bangladeszu, Indii i Polski.
Marzec 2008 roku. Paweł Wróbel Wróblewski przylatuje do Fezu z Maroku, rozpakowuje rower i zaczyna podróż na południe. Wróbel zmaga się z drogą, śpi na dziko, spotyka się z ludźmi. Podróż relacjonuje w blogu, który z niemałym zainteresowaniem śledziłem na bieżąco - do czasu, gdy autor dogadał się z wydawcą w sprawie wydania książki. Wtedy blog zniknął z Internetu a po pewnym czasie ukazała się ta książka.
„Do ciepłych krajów” wydaje się być wierną kopią bloga, co na początku lektury trochę mnie zniechęciło (czytałem to już przecież i spodziewałem się czegoś więcej). Szybko jednak zmieniłem zdanie i przyznam, że taka forma drukowanego bloga nie jest zła.
Wróbel przedstawia Afrykę widzianą z rowerowego siodełka. Pokonywanie kolejnych kilometrów jest tylko kanwą (choć bardzo wyraźną) do opisów spotkanych po drodze ludzi, nawiązanych z nimi relacji oraz obserwacji świata. Z Maroka Wróblewski udaje się do Sahary Zachodniej, by poprzez Mauretanię, Mali, Burkinę Faso, Ghanę, Togo, Benin, Nigerię, Kamerun, Gabon i Kongo dotrzeć do Kinszasy w Demokratycznej Republice Konga. Tutaj następuje nagły zwrot akcji (nie zdradzę jaki, niech będzie to niespodzianką), autor wraca do Polski, książka-blog się kończy. Na koniec, wydawca dołożył wywiad z autorem - moim zdaniem niepotrzebnie, gdyż jest wtórny i słaby.
Galerię zdjęć z opisanej w książce podróży można obejrzeć na stronie Wydawnictwa Area.
Reportaże Afrykańskie to kompilacja trzech innych, wydanych wcześniej przez Iskry w serii „Dookoła Świata” książek Szczygła - „Tubib wśród nomadów”, „Maska z niama-niama” i „Rubikon czarnych dziewcząt”. Tematyką reportaży jest codzienna praca lekarza - autor w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych pracował na placówkach zagranicznych w Algierii i Nigrze. Większość z nich pochodzi z okresu pracy Szczygła w Nigrze, w okolicach Niamej.
Pomimo wąskiej z pozoru tematyki książki, Bogdan Szczygieł umiejętnie umieszcza medyczne przypadki i perypetie w kontekście afrykańskiej rzeczywistości. Docieka przyczyn kulturowych, szuka odpowiedzi na pytania starając się nie wartościować różnic. Szczególnie ciekawe rozdziały autor poświęca opisom chorób tropikalnych i pasożytom, zwłaszcza robakom gwinejskim (drakunkuloza) i bilharcjozie.
Przy okazji warto wspomnieć o Muzeum Afrykanistycznym w Olkuszu, które powstało z inicjatywy i zbiorów Bogdana Szczygła właśnie.