Olbrzym w tytule książki to Nigeria. Słońce zaś symbolizuje świetlaną przyszłość tego kraju, widzianą przez autorkę z perspektywy lat osiemdziesiątych. Okres ten w historii Nigerii znaczą niekonstytucyjne zmiany władzy - kraj był daleki od stabilności, jakimkolwiek długookresowym planom rządzących brakowało fundamentu. Tymczasem książka pachnie radosnym optymizmem i wiarą w zmiany, których nawet dzisiaj Nigeria nie dokonała.
Poza pozytywną propagandą, Anna Cielecka prezentuje historię Nigerii, jej główne grupy etniczne, gałęzie gospodarki, związki z Polską, kulturę i sztukę. Jest to więc szeroko nakreślona sylwetka tego kraju, miejscami podparta osobistymi obserwacjami autorki. „Olbrzym w słońcu” może zainteresować wnikliwego nigerystę lub rozbawić kogoś, kto był ostatnio w Nigerii i może skonfrontować książkę z rzeczywistością. Ci, którzy szukają solidnej lektury powinni poszukać jednak czegoś innego.
Ładnie wydana książka jest w połowie albumem fotograficznym, w połowie dziennikiem podróży. Zgodnie z tytułem, podróży na quadzie (czterokołowy motocykl). Autorka wraz z mężem rozpoczęła podróż w 2007 roku w Mombasie (Kenia), skąd kierując się na południe dotarła do RPA. Dalej szlak wyprawy wiódł zachodnim wybrzeżem Afryki, by po przejechaniu Nigru i Algierii zakończyć się na wybrzeżu Morza Śródziemnego. W sumie ponad 27 000 km.
Jak wspomniałem, książka jest quasialbumem i chyba w takiej kategorii lepiej jest ją oceniać, gdyż część literacka wypada raczej słabo. Dziennik oparty został na bezpośrednich notatkach prowadzonych podczas podróży, wzbogaconych później o pachnące encyklopedią opisy. Notatki trochę rozczarowują, gdyż przedstawiają nieco infantylny odbiór Afryki, ale połączenie z autorskimi zdjęciami ratują książkę, którą mogę polecić jako niezły prezent na imieniny.
Basil Davidson, szkocki historyk, przedstawia historię Afryki sprzed czasów kolonialnych. Historię, jak sam ją określił, na nowo odkrytą. Wcześniejsze opracowania dotyczące dziejów Afryki na południe od Sahary negowały rozwój cywilizacyjny ludów rodzimych, przypisując znamiona zamierzchłych cywilizacji (jak np. ruiny Wielkiego Zimbabwe) wpływom zewnętrznym. Tymczasem, autor przytacza najnowsze odkrycia i dowody na to, że zanim Europa odkryła dla siebie Afrykę były tym cywilizacje nie ustępujące innym. Co więcej, choć nie były pozbawione kontaktów, a co za tym idzie również wpływów, świata zewnętrznego, były to twory całkowicie autonomiczne, rodzime.
Ciekawa to lektura, gdyby nie fakt, że jest to książka sprzed pół wieku (1959). Od tej pory z pewnością pojawiły się nowe fakty, które mogły zmienić niektóre z przedstawionych w książce domniemań. Bez względu na to, „Afryka na nowo odkryta” może być interesującym wstępem do poznania historii nowożytnych odkryć Afryki. W przeciwnym razie, przed lekturą warto sprawdzić, czy nie ma bardziej aktualnego opracowania.
Nieprzespany sen Afryki to sen chory, w dosłownym tego słowa znaczeniu. Bogdan Szczygieł, lekarz z Olkusza, nawiązuje do śpiączki afrykańskiej - choroby występującej w Afryce równikowej. Książka nie jest jednak szczegółowym opisem tej choroby, autor przywołuje w niej wspomnienia z Nigru (w kilku fragmentach, również z Algierii), gdzie w latach 60-70-tych ubiegłego stulecia pracował jako lekarz.
Szczygieł często wyjeżdżał poza Niamej, odwiedzając ciekawe miejsca i ludzi. W kolejnych rozdziałach książki poznajemy luźno związane z sobą historie związane z pracą lekarza i jego pacjentami. Nie są to być może historie nadzwyczaj odkrywcze a użyty przez autora styl języka jest już leciwy, niemniej jednak książkę czyta się z przyjemnością. W sam raz na dłuższą podróż autobusem.
Jeśli ukazuje się książka o Rwandzie, nie trudno jest zgadnąć, o czym będzie. Podobnie jest i tym razem. „Strategia antylop” opowiada bowiem o ludobójstwie, do którego doszło w Rwandzie na początku lat dziewięćdziesiątych. Książka nie jest jednak genezą tej zbrodni, nie znajdziemy tu dociekań jej przyczyn, szukania odpowiedzi na pytanie „jak to się stało?”. Zamiast tego (o czym zresztą napisano już chyba wszystko), Hatzfeld dokonuje analizy człowieka doświadczonego tymi wydarzeniami, dwanaście lat później.
Przebywając w jednej z Rwandyjskich wiosek pod Kigali, rozmawiając z jej mieszkańcami, autor przedstawia kilka sylwetek, historię zwykłych ludzi. Wśród nich są ocaleni, którzy cudem uniknęli śmierci oraz ich prześladowcy - wypuszczeni z więzień mordercy. Poznajemy losy tych ludzi, relację kat-ofiara, gdy przyszło się im żyć w jednej wiosce, po tym wszystkim, co się stało w 1994 roku.
Jedno wszak przeszkadza w lekturze - Hatzfeld w „Strategii antylop” pobił chyba rekord w epatowaniu słowem „śmierć”. W tej kategorii zająłby z pewnością jedno z pierwszych miejsc.