O Afryce można pisać na różne sposoby, częstą manierą jest pisanie w czarnych barwach, przerysowywanie dramatów, podkreślanie biedy, nieznośnego upału i bezprawia. Złe informacje sprzedają się najlepiej i być może taką intencję miał autor Afrykańskiej Odysei. Książka opowiada losy ghanijskiego uchodźcy, który przemytniczym szlakiem przez Saharę dotarł do Hiszpanii, stając się emigrantem. Po czternastu latach Klaus Brinkbäumer przemierza ten szlak wraz z głównym bohaterem. Chce przedstawić europejskiemu czytelnikowi trudy tułaczki i problem emigracji. Szkoda, że czyni to z perspektywy wygodnego fotela wynajętego samochodu.
Jak wspomniałem, przedstawiony obraz jest przeraźliwie pesymistyczny. Afryka w oczach autora to piekło na ziemi, z którego wszyscy chcą za wszelką cenę uciec. A przecież tak nie jest, stwierdzi to każdy, kto choć raz tam był. Afryka to nie tylko powszechna nędza, egzotyczne choroby i brak perspektyw. To również kontynent uśmiechniętych ludzi i optymizmu. Czytając, zastanawiałem się czasami, czy Brinkbäumer faktycznie tam był, gdyż oprócz niesprawiedliwej oceny Afryki, popełnia wiele błędów - według niego droga z Timbuktu na zachód wiedzie przez Bamako i dalej do... Gao; w innym miejscu opisuje podróż z Rosso na granicy Senegalu z Mauretanią do Nawakszut, trwającą... dwa tygodnie.
Umieściłbym tą książkę na półce gdzieś pomiędzy literaturą faktu a fantastyką.
Afryka, choć położona tak blisko Europy, z wszystkich kontynentów została zbadana najpóźniej. Poza linią brzegową, o jej wnętrzu wiedziano przedtem niewiele. Dopiero w drugiej połowie XIX wieku wyruszają wielkie wyprawy mające rozwikłać największe zagadki tego kontynentu: biegu rzeki Niger, źródeł Nilu, interioru Konga. Szaflarski opisuje poszczególne etapy odkrywania tych i sześciu innych „białych plam” Afryki, wspierając tekst licznymi mapkami. Książkę zamyka rozdziałem poświęconym wkładem w to zagadnieniem podróżników polskich.
Wprawdzie nie jest to literatura rozrywkowa, niemniej jednak warto ją polecić każdemu, kto interesuje się nieco historią Afryki.
V.S. Naipaul napisał jedną z piękniejszych moim zdaniem książek o Afryce - mam na myśli „Zakręt rzeki”. Książka ta wyznaczyła pewien poziom, styl, który chciałem odnaleźć w tej, którą właśnie recenzuję. Niestety oba utwory, poza autorem, niewiele łączy.
„Rozjaśnić tło” to zestaw dwóch krótkich opowieści autobiograficznych. Miejscem akcji pierwszej z nich jest Trynidad, drugiej - „Krokodyle z Jamusukro” - Wybrzeże Kości Słoniowej. Jest to osobista relacja autora z podróży do tego kraju na początku lat 80-tych. Naipaul sam definiuje temat jako „doświadczenia, jakimi są podróże i poznawanie ludzi”. Subiektywnie stwierdzam, że kiepsko mu to wyszło. Książka nie zgłębia należycie tematu, cytowane „doświadczenie podróży” to widok z okna jadącej przez Abidżan taksówki i rozmowa o niczym.
Chociaż Afryka nie jest w tej niewielkiej książce postacią pierwszoplanową, występuje jako tło ważnych wydarzeń historycznych. Podczas drugiej wojny światowej pustynna północ Libii i Egiptu była sceną walk wojsk faszystowskich z polskimi oddziałami, przechodzącymi tutaj po klęsce wrześniowej chrzest bojowy. Stanisław Ozimek, oprócz szczegółowego przebiegu samych walk opisuje proces formowania się Samodzielnej Brygady Strzelców Karpackich w Syrii i jej drogę do Tobruku.
Książka mniej zainteresuje fascynatów Afryki, bardziej zaś historyków i miłośników militariów.
Kolejna książka Bartnickiego, kolejna o konfliktach. Wydaje się, że autor specjalizuje się w tym temacie. Ale, mniejsza z tym.
Tym razem tematem książki jest ostatnia faza „rozbioru” świata przez mocarstwa kolonialne. Umowne ramy tego okresu wyznaczają otwarcie Kanału Sueskiego oraz wybuch drugiej wojny światowej. Bartnicki nie przygląda się li tylko procesowi kolonizacji, co konfliktom gdzieś z dala od metropolii, od których ważyły się losy świata (jak na przykład słynny zatarg Francuzów z Anglikami o sudańską Faszodę). Sprzeczne interesy ścierały się nie tylko w Afryce (choć objętościowo, chyba właśnie Czarnego Lądu w książce jest najwięcej). W kolejnych rozdziałach przeskakujemy do Azji, Ameryki, na Pacyfik.
Trudno oprzeć się porównaniom tej książki do klasyku - „The Scramble for Africa” Thomasa Pakenhama, której mimo niezaprzeczalnej wartości książka Bartnickiego ustępuje umiejętnością wciągnięcia czytelnika w bieg wydarzeń. Z pewnością nie jest to jednak książka nudna.