Algieria w XIX wieku znajdowała się w obrębie intensywnych zainteresowań Francji, która widziała w krainie po drugiej stronie Morza Śródziemnego naturalny teren ekspansji kolonialnej. W tym samym okresie żył również jeden z największych (jeśli nie największy) bohaterów Algierii - Abd el-Kader. Książka ta jest poniekąd genezą nowożytnej Algierii (tak z resztą brzmi podtytuł książki) a poniekąd biografią Abd el-Kadera.
Niestety, same fakty, bez literackiego garnituru są kiepską lekturą. Autorce nie udało się zbudować dramaturgii, myląc gdzieś w procesie twórczym fabułę z wpisem encyklopedycznym. Szkoda, bo główny bohater był nietuzinkowym człowiekiem a jego czyny odbijały się echem daleko poza Maghrebem.
Ciężki kawałek literatury faktu.
Etiopia od kilku lat staje się coraz bardziej popularnym kierunkiem wyjazdów do Afryki. „Trzy filiżanki Etiopii” są wspomnieniem jednej z takich podróży, którą autor odbył w 2003 roku. Trzy, jak trzy odwiedzone w jej trakcie regiony - południe z afrykańskimi plemionami, północ z Jeziorem Tana i Aksum oraz Harar na wschodzie.
Wojciech Bobilewicz opisuje przebieg wyprawy niemal dzień po dniu. Autor udaje się najpierw na południe, odwiedzając zamieszkujących ten region Hamerów, Mursich i inne plemiona, dla których jak się zdaje takie odwiedziny stanowią główne źródło utrzymania. Po powrocie do Addis zmierza do Bahyr Dar, Gonder, Aksum i kościołów Lalibeli by ostatnie dni poświęcić na podróż do Hararu na wschodzie (kto był w Etiopii, ten wie, że to trasa dobrze udeptana butami turystów). Wspomnienia „z drogi” autor przeplata obszernymi fragmentami traktującymi o historii, geologii, kuchni i innych informacjach o Etiopii.
Choć książkę czyta się dobrze, czegoś w niej brakuje. Samo skrzyżowanie dziennika podróży i Wikipedii nie jest moim zdaniem wystarczającym przepisem na książkową rewelację.
Napisana pod koniec lat 50-tych książka opisuje najnowszą (na tamte czasy) historię Maroka. Historię francuskiej kolonii, protektoratu i walki o niepodległość. Tytułowe zaś kontrasty, to nie zestawienie barw pustyni ze szczytami Atlasu Wysokiego, lecz rozdźwięk między biedą Marokańczyków a bogactwem imperialistycznego kapitału. January Grzędziński piętnuje kapitał, bezlitośnie wyzyskujący „kraj kontrastów” i to właśnie zdaje się być motywem przewodnim tej książki. Dzisiaj jest to raczej spaczenie, archaizm.
Pomijając systemowe odchylenie, „Maroko - kraj kontrastów”, może być jednak ciekawym źródłem informacji o Maroku. Tyle, że przeterminowanych.
Leciwa już książka, bo z połowy lat 50-tych ubiegłego stulecia, jest wynikiem fascynacji autora Marokiem. Bronisław Miazgowski odwiedził ten kraj tuż po wojnie, gdy Maroko było jeszcze francuskim protektoratem. Nie kryje on uczucia, którym darzy ten kraj, przekładając emocjonalny charakter tego związku na karty książki. Subiektywnych wrażeń i relacji ze spotkań z Marokiem jest jednak stosunkowo mało. Autor najwyraźniej nie mógł się zdecydować, czy napisać rzeczową książkę o Maroku, prezentującą ten egzotyczny kraj polskiemu czytelnikowi (pamiętajmy, że były to lata pięćdziesiąte, gdy nawet Maroko leżało daleko poza zasięgiem przeciętnego polskiego turysty), czy też pokusić się o refleksyjne, osobiste wspomnienia. Te drugie byłyby moim zdaniem znacznie ciekawsze, tym bardziej, że po pierwsze Miazgowski przemierzył Maroko pieszo wzdłuż i wszerz a po drugie książek „rzeczowych” o Maroko jest i było już wtedy sporo. Obok wizyt w berberskich chatach w górach, przeczytamy zatem o rozwoju portu w Casablance i wzroście wydobycia węgla.
„Maroko - ziemia czerwona” jest obficie ilustrowana czarno-białymi zdjęciami z epoki, które dodają jej wartości (np. zdjęcia placu Dżemaa el-Fna). Wśród książek poświęconych Maroku, warto jednak tą polecić, zwłaszcza komuś, kto wcześniej o tym kraju słyszał mało.
Ponad sto lat przed pierwszymi odkryciami wielkich europejskich podróżników, z Tangieru w dzisiejszym Maroku wyrusza w pielgrzymkę do Mekki jeden z pierwszych podróżników wszechczasów - Ibn Battuta. Pielgrzymka przeradza się w trwającą ponad dwadzieścia lat podróż, podczas której odwiedza między innymi (użyję tu nazw współczesnych) Pekin, Tatarstan, Zanzibar i Timbuktu. Ibn Battuta nie zdobywa nowych lądów. Podróżując samotnie śladem świętych miejsc islamu opisuje to co widzi, dając świadectwo tamtych czasów. Warto przy tym wspomnieć, że podróżny w tamtych czasach był traktowany wyjątkowo i w wielu miejscach mógł liczyć na darmowy wikt i opierunek miejscowych włodarzy.
Recenzowana książka jest wyborem z większej całości, dokonanym przez Ananiasza Zajączkowskiego (pełna wersja Osobliwości jest niemal trzykrotnie obszerniejsza i bodaj nie wydana do tej pory w polskim przekładzie). Dzieło czyta się z prawdziwą przyjemnością. Niektóre „osobliwości” są niemal niewiarygodne, ale trzeba to autorowi wybaczyć, gdyż czasami polegał na informacjach z drugiej ręki. Szkoda też trochę, że o samej Afryce dowiemy się stosunkowo mało, gdyż większa część z opisywanej podróży przebiega w Azji.