Marian Brandys pisał z myślą o nastoletnim czytelniku, taka też jest i książka. To w gruncie rzeczy dwie wydawane wcześniej oddzielnie opowieści z podróży, które autor odbył chronologicznie, bezpośrednio jedna po drugiej. W 1956 roku na zlecenie redakcji Marian Brandys wyjeżdża do Egiptu, Sudanu i Etiopii śladami sienkiewiczowskich bohaterów „W pustyni i w puszczy” - Stasia i Nel. Książka jest ubranym w formę książki dziennikiem z tej podróży.
Niestety, wiele dobrego o tej książce się nie da powiedzieć. Autor uprawiał styl podróży, charakteryzujący się noszeniem garnituru, kapelusza korkowego i odwiedzaniem miejsc zlokalizowanych w pobliżu hotelowych pieleszy (dziesięć dni zajęła mu organizacja „wyprawy” z Chartumu do Omdurmanu). Właściwie połowa akcji toczy się w hotelowych pokojach. Śladów Stasia i Nel autor szukał w Kairze, Asuanie, Luksorze i Port Saidzie (w drugiej części poznajemy zaledwie Addis Abebę i Harar). Współczesnego czytelnika zaciekawić mogą chyba tylko opisy znanych miejsc sprzed pół wieku, jak na przykład Addis Abeby. Na ile są one jednak prawdziwe - nie wiadomo, zbyt dużo tu oczywistych ubarwień i przesad.
Polskie tłumaczenie - „Rzeka krwi”.
W 2004 roku portal BBC opublikował krótką relację człowieka, który przejechał lądem ze wschodnich rubieży Konga do Kisangani. Drogi tej od lat nie pokonał żaden turysta, poza tą informacją nie słyszałem o nikim, komu by się to udało. Cztery lata później ukazała się książka Tima Butchera „Blood River”. Już podczas oglądania okładki wiedziałem, że autorem jest ten sam człowiek, o którym czytałem wcześniej na BBC.
Tim Butcher długo chorował na często występującą wśród miłośników Afryki chorobę, jaką jest marzenie odbycia podróży przez Kongo ze wschodu na zachód, spływając rzeką z Kisangani do Kinszasy. Autor chciał powtórzyć trasę Stanleya, który jako pierwszy biały człowiek spłynął tą rzeką. W książce znajdziemy wiele nawiązań do dzienników tego odkrywcy. Tim Butcher porównuje dzisiejsze Kongo z tym z końca XIX wieku, w wielu miejscach twierdząc, że lata wojny i izolacji cofnęły kraj do czasów Stanleya. Książka jest dobrze napisana i wciąga do ostatniej strony trzymając czytelnika w napięciu pytaniem: „Co się wydarzy dalej?”. Przeszkadza tylko trochę ton relacji - autor ubiera ją w upiory wojny, kanibalizm, śmiertelne choroby i inne zagrożenia. Wiadomo, że ten rejon świata do najbezpieczniejszych nie należy, jednak fakt, że Tim Butcher przejechał przezeń cało, nie jest wcale cudem i nie czyni to z niego bohatera amerykańskiego filmu przygodowego.
Cierpiącym tę samą chorobę co Tim podaję garść informacji o etapach pokonanej trasy: samolotem ONZ z Lubumbashi do Kalemie, motocyklem jednej z organizacji humanitarnych z Kalemie do Kasongo, wynajętą pirogą z Kasongo do Kisangani, barką ONZ z Kisangani do Mbandaki, helikopterem ONZ z Mbandaki do Kinszasy. Całość trasy z Lubumbashi do Bomy (tutaj dotarł w 1877 roku Stanley) zajęła 44 dni.
Lata 60-te. Cena za baryłkę ropy naftowej nigdy wcześniej i nigdy później nie była tak niska. W roku 1960 powstaje OPEC (Organizacja Krajów Eksportujących Ropę Naftową), nacjonalizowane są pola naftowe, zakręcane kurki. Kraje Zatoki Perskiej (poza Półwyspem Arabskim, autor obszerniej opisuje tylko historię wydobycia ropy w Libii), których jedynym bogactwem do tej pory zdawał się być piasek, w przeciągu dekady pozbywają się etykiety krajów trzeciego świata.
„Złoto piasków” opowiada historię wydobycia tego cennego dzisiaj surowca. Autor na początku przedstawia bohatera - ropę naftową - historię jej odkryć, sposoby wydobycia i przetwarzania. Najwięcej miejsca poświęca zaangażowaniu obcych kapitałów oraz koncernów, ich intrygom, w których stawką są koncesje i olbrzymie zyski.
Książkę wydano w 1976 roku, nie dziwią więc nieco skrzywione duchem tamtych czasów poglądy. Wiele również od tamtej pory się zmieniło. Pomimo tego i nieco przydługiego, fragmentami sprawiającego wrażenie pisania na akord tekstu, książka potrafi zaciekawić.
Napisał ktoś kiedyś książkę o człowieku obdarzonym niesamowitym nosem, który potrafił wywąchać każdą molekułę zapachu, sporządzać perfumy nad perfumami. Powstał nawet film. „Raszida” bardzo przypomina tę popularną powieść, jednak nie o nosie w niej mowa, lecz o nogach. Bohater książki biega z prędkością pociągów Polskich Kolei Państwowych, bieganie stanowi jego pasję, źródło utrzymania i sens życia. Koleje losu każą mu biec do Egiptu, nad Jezioro Nassera (autor nie wie, że Jezioro Nassera powstało w latach 60-tych, dużo później niż czas akcji powieści). Książka jest pełna tym podobnych bzdur. Naprawdę szkoda czasu.
Czy archeolodzy odkryli już wszystkie skarby starożytnego Egiptu? G.F.L. Stanglmeier z przekonaniem twierdzi, że nie. Według autora, do tej pory odkryto zaledwie cząstkę wszystkich skarbów faraonów. Co więcej, wskazuje na miejsca, drogowskazy i poszlaki, mające jednoznacznie określać, gdzie tych bogactw szukać. Dziwne by było, że dysponując taką wiedzą, nie odkryto ich jeszcze - toteż i sam autor się dziwi, upatrując przyczyn w spiskach i intrygach.
Książka jest tak samo przekonywująca, jak poradnik „Jak trafić szóstkę w Lotto”, chyba dlatego dzisiaj najłatwiej jest ją kupić na dworcowych wyprzedażach