Podtytuł: "Dziennik wyprawy do Afryki Środkowej" zdradza, że jest to specyficzny rodzaj literatury. Data wydania - 1958, oraz nakład - osiem tysięcy egzemplarzy, świadczy o rzadkości dzieła. Jest to bowiem dziennik wyprawy, zrealizowanej w latach 1907-1909, mającej na celu spenetrowanie części obecnej Demokratycznej Republiki Kongo, na zachód od Jeziora Alberta, stanowiącej miedzyrzecze systemów dopływowych Nilu i Konga.
Wyprawa jest przykładem "ekspedycyii", jakie były organizowane w tamtych latach, przeprowadzanych w celu penetracji kontynentu. Ciekawa jest już sama techniczna organizacja przedsięwzięcia, ze stacjami aprowizacyjnymi, handlem wymiennym i gromadą tragarzy. Oprócz tego, autor szczegółowo opisuje plemiona (wyprawa ma charakter antropologiczny) oraz system wyzysku kolonialnego.
Koniec lat 60-tych, Trypolis. Walter Weiss, pracownik naukowy uniwersytetu wiedeńskiego wsiada w samochód i samotnie jedzie na południe, w kierunku Czadu. Celem podróży są góry Tibesti, obszar Sahary bardzo oszczędnie traktowany przez literaturę. Książka jest bardzo skromną kroniką wyprawy, zaledwie zeszytem (92 strony tekstu), z którego niewiele się dowiemy. Właściwie jest to tylko pobieżny zapis, niczym z okna autobusu, bez wnikania w istotę rzeczy, bez "dotykania" mieszkających tam ludzi.
Trochę leciwa książka z początku lat 60-tych, gdy w Zairze rządził pierwszy prezydent niepodległego państwa, Joseph Kasavubu a w Ruandzie i Burundi było tylko kilka kilometrów asfaltu. Do Léopoldville (obecnie Kinszasa), przyjeżdża reporter z Polski Ludowej, by przekazać czytelnikowi obraz życia na Czarnym Lądzie. Jest więc powierzchowny opis miasta, krytyczny wizerunek imperialistów, którzy mimo świeżej niepodległości trzymają kraj w garści oraz mało odkrywcza relacja z kilku polowań na krokodyle. Całość sprawia wrażenie, jakby była pisana do nastolatka, który dopiero co uświadomił sobie fakt istnienia kontynentu afrykańskiego i chciałby dowiedzieć się o nim troszkę więcej. Te troszkę można w tej książce znaleźć, ale niewiele więcej.
Fikcja literacka, połączona z prawdą historyczną o ówczesnym prezydencie Ugandy, Idi Aminie. Postać Idiego jest tak barwna (a są to często kolory ognia i krwi), że łatwiej jest uwierzyć w zmyśloną część powieści, niż w to, co w istocie wydarzyło się naprawdę. Jego poczynania tak daleko wymykają się konwenansom, że nawet zapis w encyklopedii nie byłby przekonywujący.
Główny bohater - lekarz ze Szkocji - rozpoczyna praktykę w Ugandzie, by w wyniku zbiegu okoliczności poznać prezydenta i zostać jego osobistym lekarzem. Od tego momentu zostaje on uwikłany w sidła władzy Idi Amina, z których nie może się wyzwolić do ostatniej chwili, gdy Kampalę zajmują wojska Tanzanii.
Książek o charyzmatycznym prezydencie Ugandy, posądzanym o ludobójstwo i kanibalizm napisano już wiele. Ta jest jedną z lepszych. A skąd ten tytuł? Ano Amin, darząc Szkotów szczególną sympatią, mianował się ich królem.
Praca zbiorowa pod redakcją Joanny Mantel-Niećko i Macieja Ząbka. Książka jest częścią serii "Historia państw świata w XX wieku" i w takiej kategorii - historycznej - należałoby ją oceniać. A ocena ta wypada bardzo dobrze.
Róg Afryki jest opracowaniem historii najnowszej tej części kontynentu (okresom wcześniejszym również poświęcono kilka rozdziałów). Części, której dzieje sięgają wstecz najgłębiej, gdzie zagmatwane relacje klanowe nadal są przyczyną konfliktów i gdzie ciągle ścierają się interesy wielkich mocarstw. Nie jest to jednak tylko suchy zestaw faktów. Znajdziemy tu również, wspomagający zrozumienie zdarzeń historycznych, zarys istniejących podziałów etnicznych i religijnych. Odrębny rozdział traktuje o problemach związanych z uchodźstwem.
Zakres tematyczny jest spory, tym bardziej trzeba więc docenić pracę autorów. Lektura, jest bowiem wciągająca, napisana językiem dalekim od chłodnych, akademickich opracowań.