Wstęp
Informacje stanowią kompilację dwóch relacji: naszej, z września 2003 roku oraz Zbyszka i Eli, ze stycznia 2004. Dzień zaczyna się o 6:00, a kończy o 18:00.
Mali ma wiele do zaoferowania - jadąc z północy, kraj kusi niezłą kuchnią oraz osiągalnym w każdym miasteczku piwem. Mali kojarzy się przede wszystkim z Timbuktu oraz Krajem Dogonów. Niestety, obie atrakcje są poniekąd "pułapką turystyczną", gdzie przychylność miejscowych można sobie zaskarbić odpowiednim banknotem (jak na Afrykę, kraj ten odwiedza stosunkowo dużo turystów, zwłaszcza z Francji). Szczere kontakty z tubylcami są rzadkie i zdarzają się nieomal wyłącznie poza ubitym szlakiem, w przypadkowych miejscach.
System komunikacji publicznej Mali może również dać nieźle w kość - podróżowanie najtańszymi środkami lokomocji należy do najmniej wygodnych doświadczeń tego typu na całym kontynencie, choć przy rezolutnym planowaniu, impakt na tylną część ciała można ograniczyć do minimum.
Pomimo kilku minusów, Mali jest niezwykle fotogeniczne i zróżnicowane krajobrazowo a nienajlepsze wrażenia po trudnym dniu szybko przechodzą na drugi plan po wieczornej szklaneczce Castel'a.
Mali leży w tej samej strefie czasowej, co Mauretania (minus 2 godziny w stosunku do Polski).
Pogoda
Wrzesień to koniec pory deszczowej. Opady o tej porze roku nie są jednak uciążliwe, gdyż zdarzają się nieregularnie, co kilka dni i trwają najwyżej dwie godziny. Deszcze występują zwykle popołudniami, w postaci gwałtownych ulew lub burz, co czasami powoduje krótkotrwałe, lokalne powodzie.
Śpiąc pod gołym niebem, może nieco dokuczać zjawisko "zimnych nocy" - po północy temperatura spada bowiem, do około dwudziestu stopni. W połączeniu z wysoką wilgotnością i lekkim wiaterkiem, warunki te sprawiają, że o poranku ubrania są nieprzyjemnie wilgotne.
Język
Jako część byłej Francuskiej Afryki Zachodniej, Mali odziedziczyła język kolonistów, który pozostaje językiem urzędowym. Oprócz francuskiego oraz lokalnych dialektów, znajomość innych języków, zwłaszcza angielskiego, jest znikoma. Niezbędne jest więc opanowanie kilku podstawowych zwrotów i liczebników (warto zabrać mini rozmówki).
Większość władających angielskim Malijczyków, których spotkaliśmy, okazywała się być liczącymi na zarobek przewodnikami, nieznającymi na dodatek słowa "No".
Wizy
Posiadanie wizy przed wjazdem do Mali jest niezbędne, zdobycie jej na przejściach granicznych (w tym na lotnisku w Bamako), jest niemożliwe. Na "zielonej granicy" z Mauretanią nie ma jednak żadnych posterunków i dopiero na pierwszym punkcie kontrolnym za Nara dokonywana jest jakakolwiek kontrola.
Jadąc z południa wizę można załatwić albo w Rabacie (Maroko) albo w Nawakszut (Mauretania). W obu miejscach odbywa się to szybko, tanio i z minimum formalności. Opis procesu wizowego w Nawakszut znajduje się w części dotyczącej
Mauretanii. Informacje z drugiej ręki na temat wiz w Rabacie zawarłem w części o
Maroku. Jadąc z południa dobrym miejscem na wyrobienie wizy jest Wagadugu, informacje na ten temat znajdują się w części dotyczącej
Burkina Faso.
- Burkina Faso. Ambasada znajduje się w Bamako, przy Rue 224, za hipodromem. Potrzebne są 3 zdjęcia, 3 podania i 13.200 CFA. Ambasada czynna jest od 8:00, składając podanie rano, wiza jest gotowa po 12:00. W Burkina Faso można przebywać do 90 dni od daty jej wystawienia.
- Wiza d'entente. Istnieje możliwość wyrobienia jednej, wspólnej wizy dla Burkina, Togo, Beninu, Wybrzeża Kości Słoniowej i Nigru. Wiza taka nazywa się visa d'entente i można ją wyrobić w dowolnej ambasadzie wymienionych krajów. Visa d'entente kosztuje 25.200 CFA. Z relacji z drugiej ręki wynika, że pozostaje ważna nawet po opuszczeniu strefy wymienionych państw (np. jadąc z Burkina do Ghany, nadal będzie można na niej wjechać do Togo).
Pieniądze
Mali leży w zachodnioafrykańskiej strefie unii walutowej CFA (czyt.
sefa). Ta sama waluta obowiązuje w Mali, Beninie, Burkina Faso, Wybrzeżu Kości Słoniowej, Gwinei-Bissau, Nigrze, Senegalu i Togo. Oficjalnie CFA związane jest z Euro w relacji 100 CFA za 0.15 EUR. W praktyce kurs rzadko osiąga taką wartość i zależy od miejsca, oraz tego, czy wymiana dokonywana jest w banku, czy na czarnym rynku. Dolar amerykański jest trudny do zbycia (nawet w bankach), a kurs wymiany balansuje na granicy rozsądku.
Na czarnym rynku, za 1 EUR dostawaliśmy od 590 CFA, w banku zaś 650 CFA. Za dolara amerykańskiego, w banku otrzymywaliśmy 600 CFA.
Z Bankomatów można skorzystać jedynie w Bamako, choć miejscowi zarzekali się, że już za miesiąc będą instalowane kolejne, w Ségou, Mopti i innych większych miastach. Banki otwierają o 8:00.
Komunikacja
Lokalne drogi pokonuje szeroka gama pojazdów. Znalezienie transportu nie stanowi problemu, niektóre odcinki, zwykle nieutwardzone, pokonują jednak wyłącznie określone typy pojazdów, które oprócz oferowania przejazdu wymagają sporej wytrzymałości fizycznej i psychicznej.
- Autobus. Najwygodniejszy z floty miejscowych wehikułów. Pod pojęciem "autobus" mam tu na myśli duże pojazdy (w odróżnieniu od minibusów, które mieszczą się po przeciwnej stronie skali wygody i komfortu). Autobusy mają wyznaczone godziny odjazdu, których przestrzegają z poślizgiem do dwóch godzin. Olbrzymią ich zaletą jest stosunkowo szybki przejazd (dzięki rzadkim przystankom, które znajdują się tylko w większych miasteczkach), a co ważniejsze ograniczona ilością foteli ilość miejsc. Bilety można kupować z 24 godzinnym wyprzedzeniem, pasażerowie wpuszczani są do środka na kwadrans przed odjazdem, więc dobrze jest zająć strategiczną pozycję.
- Minibus. Zwykle przerobione z samochodów dostawczych, pod kątem zmieszczenia maksymalnej ilości pasażerów. Odjeżdżają, gdy pełne, co oznacza po sześć osób w rzędzie. Po drodze często się zatrzymują w celu zabrania jeszcze jednego pasażera (również na dach), kupna drewna na opał lub kontroli policyjnej. Wszystkie miejsca w środku są równie niewygodne, pozycje przy drzwiach umożliwiają jednak częste rozprostowywanie kończyn na przystankach. Miejsca z przodu, przy kierowcy są prawdopodobnie najwygodniejsze, ale najczęściej są zajęte.
- Bush Taxi. Cała gama samochodów kombi, zwykle Peugeot'ów. W środku mieści się standardowa ilość pasażerów, czyli dwóch na fotelu przednim i po czterech w dwóch tylnych rzędach. Odjeżdżają, gdy pełne. Bilety kupuje się na gare routiere, na stanowisku bileterów, które można rozpoznać po tablicy z zapisaną kolejką numerów rejestracyjnych. Z biletem w ręku, należy czym prędzej udać się do auta o zapisanym na nim numerze, by zająć dobre miejsce - im bliżej przodu samochodu, tym lepiej. Niektóre z bush taxi rozwijają całkiem niezłe prędkości, ale część z nich wlecze się w tempie motoroweru.
- Pikap (nazywany również bâché). Komunikacja krótkodystansowa, kursująca pomiędzy mniejszymi ośrodkami miejskimi. Oprócz dwóch osób w kabinie (którzy za te miejsca płacą ekstra), dziesięć pozostałych osób znajduje miejsce na drewnianych ławkach z tyłu, pod budą. Dodatkowo, tylnej części pojazdu czepia się kolejnych kilku pasażerów. Jazda jest dosyć przyjemna, bo konstrukcja budy zapewnia dobry przewiew, ale widoki są marne - siedzi się bowiem twarzą zwróconą do środka, w stronę innych podróżnych. Prędkość podróżowania nie jest duża - samochód staje często, zabierając lub wyrzucając podróżnych.
- Pociąg. Jedyna nitka kolei pasażerskiej łączy Bamako, ze stolicą Senegalu, Dakarem. Przejazd przez Kita i Kayes trwa planowo 29 godzin. Odjazdy do Dakaru odbywają się dwa razy w tygodniu - w środy i soboty, o 9:15.
- Rzeka. Regularna komunikacja rzeczna funkcjonuje począwszy od Koulikoro (50 km na wschód od Bamako), w dół rzeki Niger. Do wyboru są duże jednostki Comanav'u, gdzie oprócz miejsca na pokładzie są oddzielne kabiny, oraz mniejsze łodzie - pinasy. Najpopularniejszy wśród turystów jest odcinek z Mopti do Korioumé, pod Timbuktu. Rejs taki trwa trzy dni.
Zagrożenia
Poważne niebezpieczeństwa nie występują. Najgroźniej wydaje się wyglądać sytuacja na północnym-wschodzie, gdzie rzekomo ukrywała się grupa odpowiedzialna za porwania turystów w Algierii, w 2003 roku. Tereny te (Adrar Des Iforhas) są jednak wyizolowane i oprócz przemytników prawie nikt tam nie zagląda.
Prawdziwym utrapieniem na co dzień, są czyhający na
gare routiere i w okolicach często nawiedzanych przez turystów, natrętni przewodnicy - gotowi podążać za ofiarą przez pół miasta, w nadziei na parę groszy. Czasem trudno jest odróżnić szczerą, ludzką chęć pomocy od oportunistycznej chytrości.
Mali częściowo leży w strefie malarycznej, wolne od tego zagrożenia są niedostępne tereny pustyni, wysunięte najdalej na północ. Wzdłuż Nigru komary dają się mocno we znaki. Więcej o tej chorobie oraz sposobach ochrony można znaleźć w dziale
Malaria.
Hotele
Standard najtańszych miejscowych hoteli jest niski, miejsca te są zaniedbane i często stanowią aneks przyległego burdelu. Standardowym wyposażeniem jest wentylator. W niektórych miastach, np. Ségou, nie ma w ogóle tanich miejsc noclegowych, w takich przypadkach pozostaje liczyć na gościnność miejscowych.
Jedzenie i zakupy
Większość niezbędnych rzeczy, w tym wodę, można kupić na trasie, nie wychodząc nawet z autobusu. Większe posiłki z łatwością nabywa się u kobiet na ulicy - zwykle są to półmiski ryżu, ziemniaków lub makaronu polane gęstym sosem, ewentualnie z mięsną wkładką. Na śniadanie polecam przydrożne budki, specjalizujące się w omletach - "menu śniadaniowe" oferowane jest tylko do południa. Z ciekawostek polecam mrożony, cierpki napój imbirowy - mały woreczek żółtawego napoju kosztuje tylko 25, większy 50 CFA.
Z browarów do wyboru jest Castel, Flag (oba w butelkach poj. 0.60l) oraz mały Guiness. Flag (moim zdaniem lepszy od Castel'a), pomimo wszędobylskich reklam dostępny zdaje się być tylko w Bamako.
- Ceny. Woda Diago 1.5 l (najtańsza) - 400, inne marki do 600 CFA; cola - od 200 (Bamako) do 250 CFA; duże piwo - od 700 w przydrożnych budach do 1.200 CFA w lepszych lokalach; bagietka - 25 CFA; przekąska na ulicy (szaszłyk, frytki, owoc, orzeszki itp.) - 25-100 CFA; śniadanie (kawa i omlet z bagietką) - 200 CFA; talerz ziemniaków, makaronu lub ryżu z sosem - 200 CFA, bardziej złożony półmisek z wkładką mięsną i sałatką - 550 CFA; pocztówka - 125 CFA; znaczek do Polski - 395 CFA; oryginalna płyta CD - 10.000 CFA; pirat na ulicy - 2.000 CFA.
Nara
Małe, sympatyczne miasteczko z szerokimi, piaszczystymi ulicami, zanurzonymi w cieniu zielonych drzew. Centrum Nara wyznacza zakurzony, kwadratowy plac, z którego odjeżdża armada minibusów na południe. W bezpośrednim sąsiedztwie znajdują się wszystkie interesujące turystę miejsca.
Pieniądze można wymienić w sklepikach na bazarze. Po krótkim targowaniu, za jedno Euro otrzymałem 590 CFA.
Przy wyjeździe z miasta, na czekpoincie otrzymuje się pieczątkę wjazdową do Mali - po opuszczeniu
Timbedgha w Mauretanii, jest to pierwszy punkt kontrolny.
- Knajpy. W narożu centralnie położonego placu, obok poczty, mieści się spokojny lokal z zimnym piwem (1.000 CFA). Przekąski z łatwością można kupić bezpośrednio na placu.
- Komunikacja. Minibusy jadące do Bamako czekają na placu od samego rana. Bilet kosztuje 7.000 CFA, od razu warto zająć miejsce, gdyż jazda trwa 11 godzin. Trudno powiedzieć, gdzie jest najwygodniej - o ile jest to możliwe, warto zająć miejsce z przodu, przy kierowcy, nawet za większe pieniądze. Z tyłu mieści się po sześć osób w rzędzie, czyniąc podróż ekstremalnie niewygodną (więcej...). Droga jest wyboistą żwirówką a kierowcy wyciskają z maszyn maksimum możliwości. Po drodze jest jedna dłuższa przerwa na posiłek.
Bamako
Do stolicy Mali przyjechaliśmy po zmroku, minibus z Nara zatrzymał się w okolicach Assemblé Nationale. Od razu przykleił się nachalny przewodnik, od którego uciekliśmy taksówką. Przejazd do hotelu (około 1.5 km) kosztował 1.000 CFA.
Bamako to duża afrykańska stolica z typowymi problemami - kurz, szare od spalin powietrze i cwaniactwo. Poważne problemy związane z bezpieczeństwem osobistym jednak nie występują.
Godny polecenia jest bazar w okolicach Grande Mosquée. Stoiska z fetyszami są interesujące, ale o wiele lepiej prezentują się podobne bazary w Togo i Beninie. To, co czyni bazar wyjątkowym to kolorowa mieszanka miejscowej ludności na tle charakterystycznej architektury meczetu. Wyjęcie aparatu wywołuje niestety żądania zapłaty.
Ciekawy jest również spacer nabrzeżem Nigru, gdzie z zardzewiałych zamrażarek sprzedawane są ryby. Obok wznosi się wysoki gmach - siedziba zachodnio-afrykańskiej unii monetarnej CFA. Panoramę Bamako zapewniają wzgórza za ogrodem botanicznym, na północy miasta. Wrócić można ścieżką, prowadzącą w dół na Marché de Medina.
W centrum, w okolicy banku BMCD, pieniądze można wymienić szybko i bez kłopotu w zaułkach oznaczonych "Change Money". Dwie kafejki internetowe, otwarte przez cały dzień, mieszczą się przy placu OMVS. Godzina połączenia kosztuje 750 CFA. Inne kafejki otwierane są dopiero od 17:00.
- Hotele. Zatrzymaliśmy się w pokojach gościnnych Restaurant de la Paix. Dwójka z wentylatorem i łazienką z chłodną wodą, kosztowała 7.000 CFA (po 3.500 od osoby). Standard pokoju jest dosyć niski, ściany pokryte wielobarwnymi plamami a w korytarzu można natknąć się na szczura. Naprzeciw hotelu jest mały sklepik, zaopatrzony między innymi w wodę.
- Knajpy. Tanie i dobre jedzenie można znaleźć w wielu przydrożnych wyszynkach w centrum. Popularne wśród miejscowych jest skupisko kobiet z garnkami na rogu Rue Bagayoko i Rue de la Cathedrale, za kinem Vox.
Za rogiem Restaurant de la Paix znajduje się Bar Mali (wejście do lokalu od Rue 335). W tym samym budynku, ale z wejściem od strony Rue Bagayoko mieści się burdel. Butelka Flag'a lub Castel'a w obu lokalach kosztuje 750 CFA. Muzyki szukaliśmy w Vox Rock Club ale zapowiadało się na zwykłą dyskotekę. W drodze powrotnej, przez przypadek natknęliśmy się na Carrefour des Jeunes, gdzie pod czujnym okiem niejakiego Mamakadu, ćwiczyli bębniarze wraz z tancerkami.
- Komunikacja. Transport do Ségou i Mopti odjeżdża z Sogoniko Gare Routiére, 5 km na południe od rzeki. Z centrum (spod kina Vox) kursują tam zielone minibusy, za 125 CFA. Na miejscu byliśmy przed południem i autobusów jadących w tą stronę było kilka. Wybraliśmy minibusa, w którym brakowało najmniejszej liczby pasażerów. Bilet kosztował 2.500 CFA plus 250 CFA za plecak. W Ségou byliśmy po ponad pięciu godzinach jazdy.
Ségou
Spokojne miasteczko nad Nigrem, znane między innymi z powieści Mrayse Conde o takim samym tytule. Ségou dzisiaj, to spory punkt przeładunkowy ciężarówek z Ghany i Wybrzeża Kości Słoniowej.
Po godzinach urzędowania banków, pieniądze można wymienić dyskretnie w restauracji Soliel de Minuit - kurs jest zbliżony do bankowego, 625 CFA za 1 EUR.
- Hotele. W mieście brakuje tanich hoteli. Najtańsze łóżka zaczynają się od 4.000 CFA, ale położone są w pewnej odległości od centrum. Dogodnie ulokowane hotele są niemal dwa razy droższe. Zasięgając języka w Snack Bar Golfe znaleźliśmy człowieka, który zgodził się nas przenocować u jego rodziny, za 2.000 CFA od osoby. Dodatkowe 500 zapewniło nam domowe posiłki (więcej...).
- Knajpy. Przy głównej ulicy, Route de Mopti, rozmieszczonych jest kilka lokali z zimnym piwem (800 CFA) i typowymi posiłkami. Kobiet z tanimi przekąskami i talerzami ryżu bądź makaronu należy szukać przy nabrzeżu, nieopodal biura Comanav i ghanijskich ciężarówek.
- Komunikacja. W obrębie Ségou kursują pikapy, za 100 CFA można dostać się na peryferia miasta. Dworzec autobusowy komunikacji dalekobieżnej (gare routiere) jest dogodnie położony w centrum miasta, dwieście metrów dalej znajduje się równie popularny dworzec firmy Somatra. Przejazd do Mopti kosztuje 4.500 CFA, bez dodatkowej opłaty za bagaż. Wyjazd Somatry miał nastąpić o 9 rano, faktycznie było jednogodzinne opóźnienie. W Mopti byliśmy po 7 godzinach.
Mopti
Turystyczna stolica Mali. Mopti jest wygodnym punktem startowym do największych atrakcji kraju - Timbuktu, Djenné i Kraju Dogonów. Z powodu położenia na skrzyżowaniu szlaków, wraz z turystami przyjeżdża tu masa przewodników - ich natarczywa obecność może zepsuć nieco spędzony tutaj czas.
Na "atak" przewodników narażeni są przede wszystkim turyści przyjeżdżający autobusami rejsowymi z Bamako. Jadąc ze wschodu lub południa są szanse, że nie spotkamy ich wcale. Opędzać się od natrętów nie warto, i tak nie ustąpią. Liczą głównie na zlecenie na Kraj Dogonów - by zachęcić potencjalnego klienta do transakcji pomogą w znalezieniu hotelu, sklepu, opowiedzą trochę o mieście itp. Najwytrwalsi potrafią czuwać pod drzwiami hotelu, by móc nękać turystę przy każdej okazji.
Mopti jest atrakcyjnie położone nad brzegiem Nigru, pośród mokradeł, przez które wiedzie groblą droga z Sévaré (na głównym szlaku z Bamako do Gao). Oprócz rzeki, wartym uwagi jest Wielki Meczet - dobrze prezentuje się zwłaszcza z placu taksówek i pikapów przy drodze do Sévaré. Niewiernym wstęp wzbroniony.
W centrum miasteczka jest kilka kafejek internetowych oraz parę banków. Wymiana pieniędzy jest jednak kłopotliwa - zarówno bank BIM jak i BDM nie chciały wymienić ani Euro ani Dolarów. Oprócz nielegalnej wymiany po mizernym kursie w sklepikach, jedyną alternatywą jest Banque Centrale, tuż za placem taksówek na drodze do Sévaré. Bank akceptuje tylko Euro (656 CFA za 1 EUR, minus 665 CFA prowizji za transakcję) a skomplikowana procedura wymiany trwa prawie godzinę.
- Hotele. Wymieniona przez Lonely Planet Mission Catholique Saint Joseph nie przyjmuje już turystów, a jedyną tanią alternatywą dla chrześcijańskiego schronienia jest... burdel. Bar Mali znajduje się około kilometra od centrum, wzdłuż drogi z meczetem, zaraz za boiskiem. Bar Mali utrzymuje się głównie z nierządu oraz mrocznego baru na dole, poza tym są dwa lub trzy pokoje hotelowe. Aby dojść do "sekcji" hotelowej należy przejść przez bar, trącące kloaką korytarze oraz sekcje burdelową, z nagimi panienkami siedzącymi wprost na korytarzu i zapachem tanich perfum płynących z ich pokoi. Zaskakująco czyste jak na resztę pomieszczeń, dwuosobowe pokoje kosztują 5.000 plus 1.000 CFA podatku (w sumie po 3.000 za osobę). Łazienka na korytarzu.
Droższe hotele są w centrum miasta, w New Town. Ceny od 10.000 za jedynkę i 14.000 CFA za dwójkę.
- Knajpy. Piwo na dole Baru Mali kosztuje 800 CFA (można brać "na krechę"). W środku kręci się kilku chętnych do rozmowy, podchmielonych typków. Tuż przy wejściu, obok boiska, kobiety po zmroku sprzedają smaczne i różnorodne posiłki. W niektórych miejscach Mopti, sprzedawcy na widok turysty mnożą ceny razy dwa.
- Komunikacja. Przejazd taksówką zbiorową w obrębie miasta kosztuje 250 CFA. Biura większych firm transportowych rozrzucone są w różnych miejscach, w obrębie centrum Mopti.
Udając się w kierunku Djenné, należy szukać transportu na placu z bush taxi i pikapami przy drodze do Sévaré. Bilet kosztuje 2.000 CFA plus 500 CFA za plecak, pikap jest o 250 CFA tańszy. Jazda trwa długie 4 godziny w jedną stronę, choć niektórzy twierdzą, że zdarza się szybciej.
Pikapy do Bandiagary odjeżdżają z uliczki na tyłach placu bush taxi, obok bud, gdzie miejscowi klepią wyroby z blachy (więcej...). Na komplet pasażerów czekaliśmy pięć godzin. Miejsce z tyłu kosztuje 1.900 CFA (w tym opłata za plecak). Czas jazdy: półtorej godziny.
Nie ma określonej godziny odjazdu terenówek do Timbuktu, ponieważ konieczne jest zebranie kompletu pasażerów. Nie należy jednak ufać miejscowym cwaniaczkom twierdzącym, że bez kompletu transport nie ruszy i lepiej wykupić większą ilość miejsc żeby odjechać wcześniej. W naszym przypadku komplet stanowiło 5 osób (3 w Mopti, 2 w Sévaré). Ceny proponowane przez przewoźnika to 20.000 za normalne siedzenia, 15.000 CFA za siedzenia w miejscu bagażowym na niskich ławeczkach. My pojechaliśmy za 14.000 CFA, dzięki malej ilości pasażerów jechaliśmy na normalnych miejscach, ale w normalnym przypadku raczej musielibyśmy siedzieć w tylnej części (relacja Zbyszka).
Djenné
Ciekawe małe miasteczko położone na wysepce, pośród rozlewisk rzeki Bani. Cztery kilometry przed Djenné jest przeprawa promowa. Wcześniej, na skrzyżowaniu przy drodze z Bamako, jegomość z biletami w ręku pobiera opłatę turystyczna w wysokości 1.000 CFA. Jeden z pasażerów bush taxi przekonywał nas, że przed wjazdem należy uiścić kolejną opłatę (5.000 CFA), a on jest w stanie załatwić przejazd za połowę tej kwoty. Oczywiście jest to wierutna bzdura i próba oszustwa. Po dojeździe na miejsce, nikt już nas nie zaczepiał i spokojnie mogliśmy krążyć po bazarze.
Djenné słynie z kolorowych jarmarków, które odbywają się w każdy poniedziałek. Na plac ściągają wtedy mieszkańcy okolicznych wiosek oraz kupcy z dalszych stron, handlując płodami rolnymi i rzemiosłem. Każda kupka, czy to pomidorów, ogórków czy cebulek kosztuje 100 CFA. Wszystko odbywa się na tle glinianego Wielkiego Meczetu, który jest rzekomo największą konstrukcją tego typu na świecie. Wejście do środka dla niewiernych jest zabronione. Kiermasz jest niezwykle fotogeniczny a z robieniem zdjęć nie ma problemu.
W okolicy, po drugiej stronie rzeki są w miarę ciekawe wsie, do których można dopłynąć łodzią (z nas zdarli po 100 CFA za dwie osoby, ale sadze, że nie należy dawać więcej niż 25 CFA od osoby). Wrócić można naokoło przez most położony jakieś 1.5 km na zachód.
Zaskakująco, w paru glinianych chatkach Djenné funkcjonują kafejki internetowe.
- Hotele. Dwójka w restauracji Kita Kouraou kosztuje 6.000 CFA. Jest moskitiera, kontakt elektryczny i wiatrak.
- Knajpy. Jedyny lokal z piwem (1.000 CFA), jaki udało nam się namierzyć znajduje się na terenie hotelu Le Campement. Tanie półmiski pełne strawy łatwo znaleźć na obrzeżach bazaru. Duża sztuka smażonej ryby kosztuje 500 CFA.
- Komunikacja. Djenné łatwo jest odwiedzić w poniedziałek, w ramach jednodniowego wypadu z Mopti, należy jedynie wziąć poprawkę na czasy dojazdów (Lonely Planet podaje, że są to tylko dwie godziny). Bush taxi i pikapy do Mopti odjeżdżają niemal wprost z bazaru i kosztują tyle samo, co z Mopti (1.750 za pikapa i 2.000 za bush taxi). W pozostałe dni tygodnia możliwości przejazdu jest mniej.
Przejazd do San kosztuje 2.000 + 500 CFA bagaż, Bamako - 6.000 CFA.
San
(autor relacji: Zbyszek Jancewicz). W miasteczku w poniedziałki (nie wiemy czy jest coś w inne dni) jest ogromny targ, gdzie zjeżdża duża ilość ludzi (spotkaliśmy nawet sprzedawców z Ghany). Wyłączone z ruchu jest wtedy całe centrum miasta a kilka ulic wewnątrz wypełniają sprzedawcy najróżniejszych towarów. Targ ten rozmachem i wielkością przewyższa nawet Djenné.
- Hotele. Spaliśmy w drogim hotelu Teriya - 9.500 CFA za dwójkę (7.500 za jedynkę), jest moskitiera, łazienka, w pokoju wiatrak i kontakt.
- Komunikacja. Pomimo, że na dworcu informują o porannym, bezpośrednim transporcie do Bobo-Dioulasso w Burkina Faso, okazuje się, że i tak niezbędna jest przesiadka przed granicą (koszt biletu to 8.000 CFA od osoby, ale w pikapie po przesiadce mieliśmy droższe miejsca obok kierowcy). Aby dotrzeć do Bobo lepiej jechać do Koutiala, skąd jest częstszy, bezpośredni transport do Bobo.
Kraj Dogonów
Około 60 km na południowy-zachód od Mopti, płaski krajobraz Sahelu przecina Uskok Bandiagary. To skaliste urwisko, wraz z licznymi wodospadami (aktywnymi w głównej mierze w porze deszczowej) oraz wyraźnie odrębną kulturą zamieszkujących te tereny Dogonów, stanowi niewątpliwie jedną z większych atrakcji Mali.
Niestety, tak jak w wielu innych miejscach masowo odwiedzanych przez turystów, gościnność miejscowych zaczyna się i kończy w okolicach naszego portfela. Dopóki więc wydajemy pieniądze na przewodników i płacimy za wstępy do wiosek wszystko wygląda pięknie, w przeciwnym razie uśmiechy z wielu twarzy znikną a niektóre drzwi będą przed nami zamknięte.
Przed wjazdem do Kraju Dogonów, miejscowi przewodnicy uprawiają propagandę dezinformacji, twierdząc, że samodzielny trekking jest niemożliwy, nielegalny i ryzykowny. Wszystkie te informacje są nieprawdziwe a podawane przykłady zmyślone. Droga przez wioski u podnóża uskoku jest prosta i trudna do zgubienia, w razie potrzeby za niewielką opłatą (300 - 500 CFA) można skorzystać z pomocy miejscowych chłopców. Nie jest również niezbędne posiadanie orzeszków Kola (
więcej...), które rozdaje się szefom wiosek w zamian za prawo wizyty (każdorazowo 2-3 sztuki) - równie dobrze można płacić pieniędzmi. Ponadto, orzeszki Kola sprzedawane są turystom za dwa lub więcej razy większą cenę niż miejscowym (aktualnie, rzeczywista ich wartość to 3.000 CFA za kilogram).
Ceny za przewodnika są zróżnicowane, naszego znaleźliśmy w taksówce z Bandiagary do Djiguibombo (niestabilny stan żołądka skłonił nas do porzucenia pomysłu samodzielnego trekkingu). Za trzy noce w Kraju Dogonów zapłaciliśmy po 30.000 CFA (połowa płatna z góry, reszta ostatniego dnia), cena obejmowała transport z i do Bandiagary oraz wszystkie noclegi i posiłki. Za piwo i wodę płaci się dodatkowo 1.000 CFA za butelkę. Woda ze studni (dobra tam, gdzie są pompy) jest za darmo. Tempo marszu z przewodnikiem jest małe - miejscowi odmawiają bowiem marszu w godzinach południowych - idąc samemu można pokonywać dwa razy większe odległości. Trzy dni wydają się być wystarczające na Kraj Dogonów, po tym czasie kolejna odwiedzana wioska staje się niemal identyczna do poprzedniej.
Wszystkie odległości, której podaje Lonely Planet są zaniżone, a skala rozmieszczenia wsi na mapce jest nieadekwatna do rzeczywistości.
Trekking południowy
Bandiagara - Djiguibombo - Dourou - Bandiagara (cztery dni)
- Dzień pierwszy. W Bandiagarze, na przyjezdnych z Mopti, czeka kilkunastu miejscowych wyrostków, którzy zrobią wszystko, by przekonać turystę na pozostanie tutaj na noc i ewentualny najem lokalnego przewodnika. Miasteczko utrzymuje system podwójnych cen - turysta płaci ekstra, więc zaopatrzenie na trekking lepiej jest zrobić gdzie indziej. Transport taksówką do Djiguibombo (czyt. Dżigibombo) na skraju uskoku kosztuje 10.000 CFA. W Djiguibombo dogadaliśmy się z przewodnikiem, który jechał z Mopti z Belgiem i po krótkiej wizycie w wiosce zaczęliśmy marsz na dół. Szliśmy po zmroku, oświetlając drogę latarkami. Droga miejscami jest dosyć trudna. Do Kani-Kombolé doszliśmy w sama porę - rozpadał się deszcz. Kolacja i nocleg w jednej z chat.
- Dzień drugi. W Kani-Kombolé jest studnia z dobrą wodą z pompy. Około kilometra od wioski, przy ścieżce do Djiguibombo znajduje się mały wodospad, pod którym wzięliśmy chłodny prysznic. Po powrocie śniadanie i zwiedzanie wioski - godny polecenia jest zwłaszcza gliniany meczet. Marsz do kolejnej wioski - Teli (brak studni z pompą), zajął nam niecałą godzinę (4 km). Tutaj zostaliśmy na południowy odpoczynek. Kilkaset metrów na zachód od wioski z wysokiego na około 80 metrów urwiska spada ciekawy wodospad. Rdzawa woda nie zachęca jednak do kąpieli. Następnie kontynuowaliśmy drogą na wschód, do Endé (6 km, godzina marszu). Tutaj poznaliśmy rodzinę naszego przewodnika oraz odwiedziliśmy opuszczone chatki pod klifem. Nocleg na dachu glinianej chaty (są moskitiery) W Endé jest studnia z dobrą wodą.
- Dzień trzeci. Poranek rozpoczęliśmy od kąpieli pod kolejnym wodospadem a następnie wizytą u miejscowego czarownika - Hogona. Do kolejnej wioski - Yaba-Talu szliśmy godzinę (6 km). W Yaba-Talu zostaliśmy na obiad (jest studnia z dobrą wodą) i sjestę. Po południu wyruszyliśmy do Doundouru (4 km, 40 minut marszu) a następnie pod górę do Begnimato (3 km, 30 minut). Podejście na klif dostarcza ciekawych widoków na okolicę, zaś Begnimato otoczone jest fajnymi skałkami, nieopodal znajduje się zaś mały wodospad. Wioska odróżnia się od poprzednich osad, gdyż leży na szczycie Uskoku Bandiagary. Nocleg pod moskitierami na dachu glinianej chaty, poprzedzony wiadrem mango i kilkoma szklaneczkami warzonego z prosa piwa.
- Dzień czwarty. Od rana kontynuujemy w kierunku Dourou, gdzie czeka na nas umówiony wcześniej transport do Bandiagary. Marsz trwał 1 godzinę i 40 minut. Mniej więcej w połowie drogi jest mała wioska ze sklepikiem. W Bandiagarze ostatni posiłek na koszt przewodnika i poszukiwanie transportu do Sikasso.
Trekking północny
(autor relacji: Zbyszek Jancewicz)
Douentza - Bamba - Dourou - Bandiagara (sześć dni)
Przejście całego uskoku Bandiagary trasą z Bamby do Djiguibombo (około 130 km) wymaga 6 - 7 dni, jednak jeśli chce się uniknąć komercji i masowej turystyki wystarczy pokonać odcinek z Bamby do Banani i powrót do Bandiagary przez Sangę. Dalsza droga na południe to ciągłe utarczki z przewodnikami, opłaty za wstępy do wsi, próby wyciągnięcia kasy, oszustwa, krętactwo itp. My wytrzymaliśmy tylko 5 dni - gdy dotarliśmy do Dourou uciekliśmy czym prędzej do Bandiagary, chociaż w planie mieliśmy pokonanie całej trasy.
W trasę najlepiej wychodzić z samego rana, tuż po świcie, gdyż jest wtedy najchłodniej i idzie się miło. Pomiędzy wsiami nie jest szczególnie atrakcyjnie, ponieważ często teren jest odkryty i nieciekawy a poza uskokiem niewiele jest do oglądania. O wiele ciekawiej jest we wsiach i kanionach prowadzących na szczyt uskoku (okolice Sangi i Dourou).
W wodę zaopatrywaliśmy się w studniach wyposażonych w pompy i odkażaliśmy ją jodyną. Pompy są w prawie wszystkich większych wsiach na trasie, ale wyruszając w drogę warto zawsze mieć przynajmniej 1.5 l wody na osobę. Nie zdarzyły nam się sensacje żołądkowe.
Posiłki w restauracjach są dosyć duże, więc zazwyczaj na dwie osoby wystarcza zamówienie jednej porcji ryżu z sosem (1.500 CFA). Nieco mniejsze są porcje spaghetti (2.000 CFA) lub kuskusu (3.000 CFA).
Ceny: woda 1.000 - 1.250 CFA za 1.5 l, piwo 1.000 - 1.500 CFA, cola 500 - 750 CFA, kawa 300 - 500 CFA, śniadanie 1.000 CFA.
- Dzień pierwszy. Zaczynamy od Bamby - ciekawa wioska składająca się z kilku mniejszych siedlisk, położonych na stoku uskoku. Nie jest to wioska dogońska, jednak jest bardzo interesująca i absolutnie nieskażona przez masowa turystykę. Na miejscu brak sklepów i restauracji.
Nocleg w hotelu położonym tuz przy wyjściu ze wsi w kierunku na południe, 1.000 CFA od osoby (niepozorna zagroda lekko na uboczu, tuż przed pompą wodną, kilka budynków, plac otoczony murem i wiata). Spaliśmy bezpośrednio na matach i materacach ułożonych na ziemi, ale dostępne jest również plecione z gałęzi łoże.
- Dzień drugi. Droga do Yendouma to nieco ponad 20 km, po 4 km od Bamby jest wieś Yanda, po około 15 km jest Wege z restauracją i możliwością noclegu. Idąc dalej, dociera się do najbardziej wysuniętej części Yendouma na wzgórku, jednak restauracja i hotel są w ostatniej z 7 wsi posiadających w nazwie człon "Yendouma". W związku z tym nie ma potrzeby zbaczać do Yendoumy z głównej drogi zaraz po zobaczeniu wsi, tylko iść dalej jakieś 2 km, gdzie główna droga łączy się z drogami prowadzącymi w głąb wsi. Tam znajduje się hotel, restauracja i bazar z kilkoma sklepikami. Nocleg w hotelu Point Afrique kosztuje 1.500 CFA od osoby, piwo 1.500, cola 750 CFA, ryż z sosem 1.500 CFA. Mieszkańcy Yendouma są sympatyczni, nie pobierana jest opłata za wstęp do wsi, mali chłopcy mogą służyć za przewodników nawet za 300 CFA. Pompa wodna jest nieco poza wsią w kierunku na Koundou.
- Dzień trzeci. Z Yendouma można iść w kierunku Youga lub krótszą drogą, bezpośrednio do Koundou. O drogę warto zapytać miejscowych. Po około 6 km dociera się do Koundou, gdzie jest restauracja i hotel oraz kilka sklepów z pamiątkami (mała bagietka, dżem i z kawa - 1.000 CFA). Po dalszych 4 km dociera się do Ibi, która nie jest szczególnie ciekawą wsią ale jakieś 2 km dalej jest ciekawa wieś położona na zboczu uskoku. Dzieci chętnie oprowadzą po wsi wskazując ciekawe miejsca za drobny datek (250 - 300 CFA). Po dalszych 3 km dociera się do Banani, gdzie jest kilka hoteli, restauracji i multum butików z pamiątkami. Nocleg 2.500 CFA od osoby na materacu na dachu, piwo 1.000 CFA, ryż z sosem 2.000 CFA. Przewodnicy chcą za oprowadzenie po wsi nawet 10.000 CFA, ale wieś da się zobaczyć bez płacenia, idąc drogą przez skały w kierunku Sanga. Miejscowi bacznie obserwują gdzie się idzie i czy nie wkracza się na obszar wsi, ale z drogi tej widać większość budynków i nie wydają się one szczególnie interesujące. Z Banani można zrobić wycieczkę do Sanga, główną drogą przez Bongo, gdzie jest ciekawy naturalny tunel i pola cebulowe, a zejście z Sanga prowadzi bezpośrednio do Banani przez wąwozy i tunele w skałach (kanion to moim zdaniem najciekawsze krajobrazowo miejsce w Kraju Dogonów). Studnia z pompą znajduje się kilkaset metrów za Banani, w kierunku na Tireli.
- Dzień czwarty. Po 4 km od Banani znajduje się Ireli, które ciągnie się dosyć długo i łączy z wsią Yaye tak, że nie bardzo wiadomo, gdzie kończy się jedna wieś a zaczyna druga. Po dalszych 5 km (lepiej iść ścieżką przy skałach, bo droga dla landrowerów jest nieco dłuższa i nieosłonięta drzewami) dociera się do Amani. Tam znajduje się staw z kilkunastoma krokodylami, który można oglądać nieodpłatnie, chociaż miejscowi sprzedawcy pamiątek i przewodnicy mogą domagać się zapłaty. W Tireli jest jeden hotel wewnątrz wsi i drugi nieco dalej, tuż za wsią w kierunku na Nombori. Spaliśmy w hotelu wewnątrz wsi - 4.000 CFA za pokój dwuosobowy z moskitierą lub tyle samo za dwa materace na dachu. Ryż z sosem 1.000 CFA, spaghetti 1.500 CFA.
- Dzień piąty. Z Tireli do Nombori jest około 9 km, większość trasy prowadzi wzdłuż wsi, które prawie się z sobą stykają, w związku z czym nie bardzo wiadomo gdzie się w danej chwili jest. W Nombori jest restauracja i hotel, a okolica jest całkiem interesująca. Miejscowy chłopak chciał 1.000 CFA za oprowadzenie. Pomiędzy Nombori a Dourou droga jest dosyć trudna. Najpierw jest podejście pod wydmę piaskową, a potem długa droga przez pustynię w pełnym słońcu na przełaj. Po około 7 km dociera się do betonowej drogi przecinającej pustynię. Tam bezwarunkowo należy ruszyć drogą w gore. Z mapy LP wynika, że Yava jest na dole uskoku, jednak okazało się, że miejscowość ta jest na górze (kilkaset metrów od utwardzonej drogi). Do hotelu w Dourou najłatwiej dotrzeć idąc główną drogą, aż do drogowskazu z nazwą tej miejscowości i dopiero tam skręcić w kierunku wsi. Hotel jest w nowej części wsi w okolicy szkoły (ecole). Jest również druga droga prowadząca do hotelu w Dorou, przez wieś Yava, jednak wymaga przejścia zarówno przez tą wieś, jak i przez całą starą cześć Dourou, co może wymagać zasięgania informacji u miejscowych.
- Dzień szósty. Oficjalnie transportu z Dorou do Bandiagary nie ma, chociaż podobno w dniu bazaru w Dourou popołudniu jest jakiś transport. W hotelu zaoferowano nam przejazd do Bandiagary za 10.000 CFA od osoby, ale my twardo chcieliśmy iść pieszo, w związku z czym następnego dnia rano stanęło na 3.000 CFA od osoby. Z mapy LP wynika, że do Bandiagary jest około 22 km jednak faktycznie droga mocno się wije co daje około 32 km dosyć mało ciekawej drogi, chociaż o dobrej, twardej nawierzchni.
Transport do Mopti wymagał zebrania kompletu i kosztował 1.400 + 500 CFA za bagaż. Bileter znowu próbował numeru typu: kupcie więcej biletów to pojedziecie wcześniej. Bazar w Bandiagarze nie jest ani duży, ani ciekawy ale warto tam zajrzeć czekając na zebranie się kompletu. Kawa mleczna na dworcu autobusowym 100 CFA, bagietka 100 CFA.
Koro
(autor relacji: Zbyszek Jancewicz). Jadąc z Burkiny, dalszy transport zazwyczaj czeka na dotarcie autobusu Sogebaf. My mieliśmy 4 godziny opóźnienia ze względu na częste awarie pojazdu, ale dalszy transport i tak czekał.
Minibus jedzie z Koro do Mopti przez Bankass, Kani-Kombolé, Djiguibombo i Bandiagarę. Koszt do Mopti: 3.000 CFA + 500 CFA za bagaż.
Timbuktu
(autor relacji: Zbyszek Jancewicz). Za wstęp do miasta płaci się 5.000 CFA od osoby, my nie płaciliśmy, bo wjeżdżaliśmy do Timbuktu po północy. Ogólnie miasteczko trochę rozczarowuje, jednak stara część miasta i otaczające je namioty nomadów warte są obejrzenia. W zabytkach Timbuktu nie byliśmy, bo nie płaciliśmy za wstęp do miasta. Naciągacze i przewodnicy są niezbyt nachalni w porównaniu z Mopti, ale czasami niektórzy plączą się dosyć długo za turystą.
Ciekawa jest natomiast sama droga do Timbuktu, szczególnie w okolicy Douentza i przy przeprawie promowej w Korioumé.
- Hotele. Spaliśmy w Hotel Camping Timboktou - 3.000 za materac na dachu, 3.500 CFA za materac w jadalni. W jadalni dostępny dla wszystkich kontakt elektryczny.
- Komunikacja. Transport do Douentza i Mopti kosztuje tyle samo - 12.500 na ławkach z tyłu samochodu, 15.000 CFA za siedzenia z przodu (tym razem był komplet i siedzieliśmy na ławeczkach w 6 osób, ogólnie bardzo ciężko, ale dzięki częstym postojom spowodowanym awarią chłodnicy, do wytrzymania).
Douentza
(autor relacji: Zbyszek Jancewicz). Nie warto kupować niczego ani zasięgać jakichkolwiek informacji przy głównej szosie Mopti - Gao, gdyż działa tam największa grupa naciągaczy w połączeniu z "mafią transportową". Taniej jest na południe od szosy, w okolicy bazaru (swoją drogą, bazar ten był jednym z ciekawszych jakie widzieliśmy w Mali - niedzielny Mały Targ).
- Hotele. Niestety nie znaleźliśmy taniego noclegu. Nocowaliśmy w Hotel Falaise na krańcu miasta w kierunku na Mopti, za 10.000 + 1.000 CFA podatku turystycznego za dwójkę. Jest moskitiera i siatki w oknach, kontakt i wiatrak. Zawsze na początku proponowany jest droższy pokój za 15.000 CFA z łazienką, wiec warto pytać o cos tańszego.
- Komunikacja. Transport do Hombori kosztował 3.000 CFA od osoby, gdyż jechaliśmy stopem. "Mafia" transportowa w Douenzie chciała z nas wyciągnąć po 5.000 CFA, ale udało nam się nieco zbić cenę. Jechaliśmy z turystami w busie Point Afrique, co pozwoliło nam obejrzeć Hand of Fatima, przy której turyści się zatrzymali.
Droga do Timbuktu prowadzi na północ z centrum miasta, w kierunku widocznych na północy formacji skalnych. Transport można znaleźć w jadących w tym kierunku ciężarówkach i landrowerach, gdy nie mają kompletu.
Transport do Bamby, na północy Kraju Dogonów, rusza z okolicy bazaru raz dziennie, około 12:00 (faktycznie po godzinie 13.00). Konieczny jest komplet, ale o to nietrudno, ze względu na dużą ilość chętnych. Nawet lepiej być wcześniej, bo gdy pierwszego dnia dotarliśmy o 11:30 nie było już dla nas miejsc. Jedzie się pikapem z drewnianymi ławkami w dużej ciasnocie, wspólnie z workami i bagażami. Jazda trwa dwie i pół godziny. Pikap jedzie dalej do Koro. Być może jest możliwość dotarcia z Douentza aż do Wege, leżącego kilkanaście kilometrów na południe, wzdłuż uskoku Bandiagara, jednak nie jestem pewien czy pikap jedzie z Bamby tą drogą. Warto zapytać na miejscu przed odjazdem. Wege nie jest zaznaczone w Lonely Planet, ale jest tam restauracja i najprawdopodobniej można tam przenocować.
Odległość do Bamby to około 65 km, chociaż z mapy LP wynika, że jest o połowę mniej. Dlatego też, pierwszego dnia, gdy pikap nas nie zabrał, próbowaliśmy pójść pieszo, jednak ze względu na błędne wskazówki miejscowych ruszyliśmy nie w tym kierunku co trzeba i musieliśmy wrócić do Douentza.
Z Douentza do Bamby jedzie się piaszczystą drogą, która odbija od szosy Mopti-Gao kilkaset metrów za Douentza, w kierunku na Gao. Droga ta jest mało ciekawa, więc raczej nie polecam spaceru.
Hombori
(autor relacji: Zbyszek Jancewicz). Najciekawsza formacja skalna,
Hand of Fatima, leży kilkanaście kilometrów na zachód od Hombori w kierunku na Douentze, tuż przy szosie. Inne formacje skalne są dosyć ciekawe ale niepowalające. Po okolicy można poruszać się swobodnie bez przewodnika, do większości miejsc bez problemu można dotrzeć na przełaj najbliższą droga, idąc na azymut.
Interesująca jest stara cześć Hombori, leżąca na wzgórku powyżej miasta (z dołu widać tylko kilka budynków, ale faktycznie jest to spora plątanina całkiem ciekawych uliczek i budynków z kamienia i cegieł mułowych).
- Hotele. Ceny noclegów we wszystkich miejscach są zbliżone - 2.500 CFA za spanie w chacie ze słomy, 3.000 za pokój. W chatach i w pokojach są moskitiery. W całym mieście nie ma prądu poza światłem uzyskiwanym z baterii słonecznych.
- Komunikacja. Transport do Douentza ciężarówką kosztuje 1.000 CFA za jazdę w kabinie. Szybsze są autobusy, ale nieco droższe.
Z Bandiagary do Burkina Faso
. Z zakurzonego
gare routiere w Bandiagarze nie odjeżdża wiele autobusów dalekobieżnych, najlepiej jest dojechać do Sevaré i stamtąd łapać dalszy transport. Skuszeni możliwością bezpośredniego i wygodnego (zajęliśmy miejsca z przodu) transportu do Sikasso zdecydowaliśmy się na zakup biletów Air Bandiagara (7.500 plus 1.000 CFA za plecak). Miał być duży autobus (na samolot nie liczyliśmy) a przyjechał mały Mercedes 307, odjazd miał nastąpić o 15, a nastąpił dwie godziny później, miał być bezpośredni a zakończył bieg w Sevaré, gdzie musieliśmy się przesiąść do jeszcze mniejszego auta (tracąc przy tym dobre miejsca). W Sikasso byliśmy po dziesięciu i pół godzinach od wyjazdu z Bandiagary.
Przyjechaliśmy po północy, od razu kupując bilety dalej, do Bobo-Dioulasso (4.000 CFA) w Burkina Faso. Resztę nocy spędziliśmy śpiąc w zaparkowanym autobusie. Z Sikasso wyjechaliśmy o 11 rano. Procedury graniczne nie są uciążliwe, tylko malijski urzędnik pobrał od nas nielegalnie po 1.000 CFA. Przekroczenie granicy zajęło nam jednak ponad godzinę (
więcej...), w Bobo byliśmy o 16.