Ragga Dee reprezentuje pogodny styl grania, rozbrzmiewający często we wschodnioafrykańskich minibusach matatu i na miejskich imprezach tanecznych. Na płycie nie brakuje więc skocznych, wpadających w ucho melodii z przytupem oraz rubasznych tekstów z łatwym do zapamiętania refrenem (oceniam je tylko na podstawie domyśleń, gdyż wszystkie teksty, z wyłączeniem kilku wstawek, są zaśpiewane w Suahili), jak np. Bampalampa, czy tytułowa Digida. Muzyka na karnawał, cieszmy się z niej.
Przy okazji polecam sklep Music Land w Kamapali przy Kampala Road, naprzeciwko Amber House. Mają najlepszą muzykę, nie tylko z Ugandy.
Utwory:
Trzej łobuzi z Dakaru prezentują wizję miejscowego hip-hopu, wspomaganego tassou (odmiana tradycyjnego, senegalskiego regge) i ragga. Powstały melanż płynie w rytm afrykańskich melodii, przy których nawet nieboszczyk zacznie kiwać głową. Jeśli nie zrobi tego przy otwierającym płytę Kalama, z pewnością zacznie przy kolejnym utworze, Manday (kawałek ten świetnie nadaje się do głośnego słuchania w samochodzie). W dalszej części tempo nieco się uspokaja. Tutaj najbardziej wpadają w ucho żeńsko brzmiące kompozycje Thérésa i Sista. Podsumowując, krążek jest świetnym przykładem radosnego, afrykańskiego grania. Muzyka na imprezy.
Utwory:
Muzyka Alatoumi nieoderwalnie kojarzy mi się z Nigrem. Ilekroć wkładam płytę do odtwarzacza, już pierwsze dźwięki przywołują obrazy połpustynnego, spalonego słońcem Sahelu, przydrożnych barów, gdzie nad brudnymi talerzami krążą chude, nigeryjskie muchy; twarzy nieznajomych w rozklekotanym minusie, z którymi jadę już drugi dzień do Agadez. Być może jest to odbiór bardzo subiektywny, związany z tym, czego tam doświadczyłem. Jest to jednak muzyka doskonale oddająca charakter tego miejsca, pustyni i wąskiej nitki rzeki, przecinającej ten jałowy kraj. Mamar Kassey wraz z muzykami zabiera naz na zakurzone podwórza, w czas popołudniowego oddechu, gdy upał dnia ustępuje a dzień budzi się drugi raz. Muzyka, jaką nam proponuje jest właśnie taka - pełna radości, rytmu, spokoju. Ale... najpierw trzeba pojechać do Agadez.
Utwory:
Ilekroć wkładam Oremi do odtwarzacza, z rozrzewnieniem wspominam Akrę sprzed kilku lat, zimne piwo w klubie The Pub, gorącą atmosferę tamtych dni. Bo choć korzenie Angelique Kidjo to Benin, jest to artystka na miarę Afryki Zachodniej, jej płyty można kupić od chłopaków na ulicy nie tylko w Cotonou.
Krążek wypełniają głównie radosne, rytmiczne piosenki, jakkolwiek jest też kilka spokojniejszych utworów, jak choćby Loloye, w trakcie słuchania którego jestem gotów natychmiast wsiąść w samolot, by znaleźć się znowu w Afryce.
Instrumentarium oraz aranżacje czerpią głęboko z dokonań europejskiego pop'u lat 90-tych, mocno afrykańskiego charakteru nadają zaś wyśpiewane przez Angelique słowa. Połączenie tych dwóch składników wyzwoliło z muzyki niespotykaną, nieograniczoną przestrzeń. Przestrzeń, w której przebywa się bardzo przyjemnie, prawie tak, jak w barze w jednej z bocznych uliczek Akry...
Utwory: