Notatnik
Herbata Tanzania: Ryba Dwie żony Zambia: Inspekcja Ruchu Drogowego
Herbata
Berlin. Jest już chłodno. Z ust w jesienne, rześkie powietrze poranka buchają obłoczki pary. Żółknące liście, słońce. Pogoda jest wyśmienita na spacer, więc na lotnisko postanowiłem pójść pieszo, samolot i tak mam po południu. Zatrzymuję się w jednej z nielicznych już o tej porze roku kawiarenek, której stoliki stoją jeszcze na zewnątrz, wprost na chodniku. Jest weekend, na ulicach widać głównie porannych biegaczy i małe grupki turystów. Zamówiłem herbatę.
Nie sądziłem, że zwykła herbata może być taka niezwykła. Podanie napoju wymagało użycia dziesięciu akcesoriów:
- Filiżanka na herbatę.
- Spodek pod filiżankę.
- Łyżeczka.
- Malutki talerzyk z kilkoma bryłkami cukru.
- Dzbanuszek z mlekiem (nie cierpię herbaty z mlekiem).
- Kubeczek do wstępnego zaparzenia herbaty.
- Plastikowe małe sitko na fusy.
- Dzbanek z wrzątkiem.
- Podstawka ze świeczką do podgrzewania dzbanka.
- Spodek na rachunek.
Ledwo zmieściło się to wszystko na stoliku. Musiałem zorientować się o co chodzi i co, w jakiej kolejności mam zrobić (niechcący wylałem przy tym wrzątek na cukier). Herbata w Berlinie nie jest już zwykłą herbatą.
Tanzania
Ryba
Odwiedziłem bazar rybny. Bazar to zbyt duże słowo - raptem pięćdziesiąt metrów plaży, kilka łodzi, dwie trochę większe. Ryby wyrzuca się prosto na piasek, gdzie znajdują nabywców. Mniejsze sprzedaje się na kupki, większe ćwiartuje i po sprzedaniu wywozi na taczkach. Dużo ludzi. Przechodzę powoli, uważając, by nie wdepnąć w jakieś egzotyczne sardynki albo ośmiornicę. Uwagę zwracają turkusowe ryby, zwane zdaje się papuzimi - częsta pozycja w tutejszym menu.
Spomiędzy tuzina poruszających się nóg widzę większy, szary kształt. Gdy podchodzę, z bliska widzę naprawdę wielką rybę. Została już podzielona na kawałki, każdy o długości około trzydziestu centymetrów i jeszcze większym przekroju, jak ścięte drzewo. Dotykam skóry, zaskakująco nie jest śliska, jak się spodziewałem, może zbyt długo leżała na plaży, a może tak po prostu jest. Czerwone mięso, w środku biały kręgosłup jak na filmie rysunkowym. Wydaje mi się, że to rekin, głowę jednak już ktoś kupił, płetwa ogonowa też właśnie odjeżdża na taczce.
- Rekin? - zapytałem kogoś, kto stał najbliżej.
- Nie. Delfin.
Dwie żony
Zanzibar to wyspa muzułman. Charakter wyspy zdradza sama zabudowa, jaką pozostawili po sobie koloniści. Nie byli li tylko to Europejczycy, którzy stosunkowo krótko w dziejach Zanzibaru sprawowali tu władzę, ale przede wszystkim Arabowie. Wyspa była nawet przez pewien okres stolicą Sułtanatu Omanu.
Wąskie uliczki starego miasta (zwanego tutaj „kamiennym” ze względy na kontrast z lichą zabudową wiejskich domków poza miastem) są niemal żywcem przeniesione z Półwyspu Arabskiego. Nawoływania muezinów z minaretów, sprzedawców kawy w zaułku i zawoalowane kobiety sprawiają, że wrażenie to jest jeszcze większe.
Ali, którego poznałem jeszcze na promie z Dar es Salaam, starał się pokazać miasto, które widzą zwykli ludzie, jego mieszkańcy, on sam. Zmrok jest porą, gdy na ulice wylegają głodni wieczornego orzeźwienia. W dzień jest za gorąco by tak włóczyć się bez celu. W dzień załatwia się sprawy, zmierza z miejsca w miejsce.
Ali pyta mnie o kobiety. Jak to jest w Polsce? Łatwo zdobyć żonę, ile to kosztuje? Dziwi go, że jest to takie proste, jeszcze bardziej to, że w Polsce można być razem, mieć dzieci a jednocześnie nie być mężem i żoną. Dowiaduję się, że Ali ma dwie żony. Mógłby mieć więcej, ale nie stać go. Prawo muzułmańskie pozwala na cztery żony.
- Razem mieszkają? - Pytam, bo nie wiem, jak to jest.
- Chyba żartujesz! - parsknął śmiechem. - Oczy by sobie wydrapały.
Żony Alego mieszkają oddzielnie, każda w innej części miasta. Z jedną ma dwójkę dzieci, z drugą trójkę. Wszystkie córki. Córki to dobry kapitał - gdy podrosną dostanie za nie od rodziny pana młodego sporo pieniędzy.
Dowiaduję się, że kobiety „mają tutaj dobrze”, bo za nic nie odpowiadają. Utrzymanie domu, żon i rodziny jest na głowie mężczyzny. Kobieta, to co zarobi ma wyłącznie dla siebie, na kosmetyki i jakieś drobiazgi, bo za ubranie odpowiedzialny jest mąż. Z tego powodu w przypadku śmierci rodziców, córka może otrzymać tylko dwadzieścia pięć procent spadku - syn dostanie resztę.
- Ile kosztuje żona?
- To zależy. Od pięciuset do półtorej miliona szylingów. Arabki są droższe. Najpiękniejsze są Somalijki.
Szybko przeliczam ile to pieniędzy. Tak na oko to od tysiąca do trzech tysięcy złotych.
Zambia
Inspekcja Ruchu Drogowego
![Autobus](autobus.png)
Minibus to podstawowy środek lokomocji w Afryce. Są pewnie miejsca, gdzie jest inaczej, ale widok mocno wysłużonego małego pojazdu może się kojarzyć z Afryką nawet bardziej niż lew na sawannie (tym bardziej, że dzikie zwierzęta dzisiaj widuje się raczej tylko w rezerwatach).
Czy to w minibusie, czy innym pojeździe, pasażer zajmuje połowę miejsca, niż wynika to z naszych przyzwyczajeń. Czasem współczynnik ten jest jeszcze mniejszy - podróżni jadą na dachu (machając nogami tym, co siedzą w środku) a nawet w bagażniku. Rzecz jasna, miejscowe prawo na to nie zezwala.
Gdzieś na jednej z dróg między Tanzanią i Zambią jadąc takim minibusem zatrzymał nas policyjny patrol. W samochodzie fabryka przewidziała po cztery osoby w rzędzie, tutaj było o jedną więcej. Policjant wszedł do środka, pokręcił znacząco głową i wskazując palcem na poszczególne osoby nakazał kilku pasażerom opuszczenie pojazdu. Tamci od razu pobiegli za zakręt, gdzie wzrok policjanta nie sięgał. Po przejechaniu punktu kontrolnego, za zakrętem tamci znowu wsiedli i było jak przedtem.
Innym razem kontrola polegała na sprawdzeniu wagi. Nie wiem, czy jest to jakaś nowinka w skali Afryki, bo w zachodniej części kontynentu czegoś takiego nie widziałem. Tutaj przy drogach widuje się punkty pomiaru wagi, dzięki którym samochody mają nie niszczyć tak szybko i tak kiepskich dróg. Tutaj scenariusz był podobny - waga autobusu okazała się za wysoka. Kierowca kazał wszystkim wysiąść, gdy byliśmy na zewnątrz wjechał na wagę jeszcze raz i już było w porządku.