Zobacz również inne relacje z Egpitu: Długi Weekend w Egipcie (2000) i Kair Nairobi overland (2002)
Informacje pochodzą z lipca 1998 roku. Podane ceny mogą uwzględniać zniżki studenckie, z legitymacją ISIC.
Przełom lipca i sierpnia to najgorętszy okres w roku. Rok 1998 był wyjątkowo gorący - temperatury zwykle przekraczały czterdzieści stopni, w Asuanie sięgając rekordowej 55 kreski (więcej...). Na pustyni (w tym w dolinie Nilu) upał nie dawał się aż tak we znaki z powodu braku wilgoci. W obszarach nadmorskich i delcie Nilu stawał się natomiast bardzo uciążliwy. W nocy, temperatury nigdy nie spadały poniżej 30 stopni, nawet na pustyni (z wyłączeniem gór Synaju).
Oficjalnym językiem Egiptu jest arabski. Zawierucha historyczna oraz masowy napływ turystów spowodowały, że również angielski i francuski są miejscowo zrozumiałe.
Obecnie (rok 2004) Egipcjanie nie wpuszczają Polaków bez wiz, sześć lat wcześniej możliwe było wykupienie na lotnisku, kosztującego 15 USD znaczka. Nawet wtedy jednak, turysta z plecakiem bez wizy był widokiem rzadkim. Dopełnienie formalności trwało egipskie "one minute", co w rzeczywistości zajęło nam dwie godziny.
Oficjalnym środkiem płatniczym jest funt egipski (dalej EGP), dzielący się na 100 piastrów. Kurs wymiany względem dolara amerykańskiego oscylował w okolicy 3.30 EGP za 1 USD.
Poruszanie się pomiędzy miastami jest nieskomplikowane i stosunkowo tanie, prawie o każdej porze dnia można znaleźć transport odjeżdżający w interesującym nas kierunku.
Lata 90-te obfitowały w zamachy terrorystyczne wymierzone w rząd Egiptu oraz jego główne źródło finansowania - turystów. Kulminacyjnym momentem był zamach w Hatshepshut, w którym zginęło kilkudziesięciu Europejczyków. Nasza wizyta nastąpiła niespełna dwa lata po tym wydarzeniu. Od tego czasu rząd doszedł do swoistej ugody z islamską opozycją a turystów strzegą wzmocnione oddziały wyspecjalizowanych oddziałów policji.
Zagrożenie drobną przestępczością było niewielkie i właściwie ograniczone do dużych ośrodków miejskich oraz miejsc masowo wizytowanych przez turystów.
Najtańsze miejsca noclegowe mogą być jednymi z najgorszych doświadczeń podróżniczych w Egipcie. Oprócz łóżka i wentylatora można dostać bowiem gratis pluskwy, karaluchy, mrówki a nawet skorpiona. Z drugiej strony, ceny są rzeczywiście niskie a czasami zdarzają się sympatyczne wyjątki.
Trzema filarami egipskiej, taniej kuchni są: chleb pita, kuszari i felafel. Chleba pita przedstawiać nikomu chyba nie trzeba, felafala warto przypomnieć. Są to głęboko wysmażone kulki z utartej ciecierzycy. Kuszari z kolei, to specyficzny dla Egiptu delikates - wypełniacz składający się z wymieszanego ryżu, makaronu, fasoli, smażonej cebuli i innych, mniej znaczących składników. Kuszari jest najtańszym posiłkiem, jaki można kupić na ulicy.
Opisu efektów pracy miejscowych browarów nie zamieszczam, gdyż nasz budżet pozwalał pić tylko wodę.
Ta niemal dwudziestomilionowa metropolia, przytłacza wielkością, chaosem i spalinami. Po krótkim czasie, Kair da się jednak oswoić, a nawet polubić. Przedtem jednak trzeba nauczyć się ignorowania miejscowych cwaniaczków, hałasu oraz przechodzenia przez ulicę.
Z atrakcji turystycznych największą (poza piramidami), wydaje się być islamska część miasta, tzw. Islamic Cairo, z licznymi meczetami, cytadelą (otwarta tylko do 17:00) oraz bazarem Khan al-Khalili. Doskonałą panoramę okolic zapewnia "zamknięty" dla odwiedzających meczet al-Barquq. Pilnujący zabytku strażnik dorabia do państwowej pensji przymykając oko na przepisy (3 EGP utargowane z 30). Tuż dalej znajduje się Umarłe Miasto - cmentarz zamieszkały przez najuboższych Kairczyków.
W centrum miasta, nad Nilem, w Muzeum Egipskim można obejrzeć tysiące eksponatów z bogatej historii Egiptu, w tym robiącą największe moim zdaniem wrażenie maskę Tutenkhamona. Wstęp kosztował 10 EGP. Mniej więcej w tej samej części miasta, na wyspie Gezira wznosi się wieża Cairo Tower, z której szczytu widać rzekomo panoramę miasta (cóż z tego, gdy wstęp kosztował aż 21 EGP!).
Transport publiczny w kierunku piramid w Gizie odjeżdża z Midan Tahrir, sprzed gmachu Mogamma. Pod same piramidy jeździ autobus nr 997 za 0.25 EGP lub mikrobus nr 83 za 0.50 EGP. Jazda trwa prawie godzinę. Na miejscu, turystów wychwytują od razu właściciele wielbłądów, którzy użyją szeregu kłamliwych argumentów by przekonać o konieczności wynajęcia zwierzęcia. Myśmy ugięli się płacąc 35 EGP od osoby za dwugodzinną przejażdżkę. W rzeczywistości nie ma potrzeby wspomagania się wielbłądem - cały teren da się zobaczyć w przeciągu godziny, na piechotę. Wejście do środka każdej z piramid kosztował 5 EGP, w środku nie ma nic specjalnego do oglądania.
Na południe od Asuanu jest już tylko Jezioro Nassera, Abu Simbel oraz Sudan. Tutaj też kończy się nitka kolei z Kairu (końcowa stacja - Sadd al-Ali - jest tuż obok Wielkiej Tamy). Miasteczko za dnia jest stolicą spiekoty, po zmroku zaś zmienia się w żywe, egzotyczne miasto, z jednym z ciekawszych bazarów Egiptu przy Sharia as-Souk. Asuan jest przesiąknięty charakterem pustyni, która wdziera się wysokimi wydmami, sięgającymi zachodniego brzegu Nilu.
W samym Asuanie i najbliższej okolicy znajduje się wiele atrakcji, które mogą zatrzymać przyjezdnego na dłuższy czas. Jest to również punkt startowy do Abu Simbel, które w czasie, gdy tam byliśmy było niestety dostępne jedynie drogą powietrzną (rzekome zagrożenie terrorystyczne).
Pierwszy dzień rozpoczęliśmy długimi targami o felukę (miejscowa łódź z żaglem), którą ostatecznie wynajęliśmy na 2 godziny uzgadniając kwotę 15 EGP. Przez ten czas odwiedziliśmy Wyspę Kitchener'a, postawiliśmy nogę na zachodnim brzegu, zahaczyliśmy o zamieszkałą głównie przez czarnoskórych Nubijczyków Wyspę Elefantynę oraz pluskaliśmy się w Nilu.
Resztę dnia poświęciliśmy na próbę dotarcia stopem do świątyni Philae, co nam się w końcu udało łapiąc taksówkę za 8 EGP, ale dotarliśmy tam, gdy już nie wpuszczano turystów (po 17:00).
Na stosunkowo niewielkim obszarze wokół Luksoru oraz w samym miasteczku, mieści się zaskakująco dużo historycznych miejsc, w tym te najznamienitsze: Teby, Dolina Królów oraz Karnak. Nagromadzenie zabytków jest tak duże, że zobaczenie wszystkiego zmierza ku kategorii wyczynu, gdyż przyjemność oglądania kolejnych ruin szybko maleje z czasem.
W samym centrum miasta, nad Nilem, znajduje się najłatwiej dostępna atrakcja - Świątynia Luksor. Ponieważ wszystko, oprócz wnętrz, widać zza płotu, nie kupowaliśmy biletów wstępu. Świątynia najbardziej ciekawie prezentuje się po zmroku, spowita w świetle jupiterów.
Po drugiej stronie rzeki, na Zachodnim Brzegu, są najciekawsze atrakcje. By się doń dostać najszybciej jest przeprawić się lokalnym promem (2 EGP od osoby; miejscowi właściciele motorówek oferują przejazd za tyle samo). Od przystani promowej do budki z biletami jest kilka kilometrów, skąd kolejnych kilka dzieli ją od Doliny Królów. Zamierzaliśmy zwiedzić wszystko na piechotę, postawa ta była jednak doskonałym narzędziem przetargowym i uparci taksówkarze nie wiedząc jak nas rozgryźć podwozili nas za pieniądze, które podsumowując były mniejsze, niż gdybyśmy mieli je przeznaczyć np. na wypożyczenie rowerów. Najpierw za 1 EGP podjechaliśmy kupić bilety. Z legitymacją ISIC zapłaciliśmy 10 EGP za Dolinę Królów, 6 EGP za Ramesseum i 6 EGP za Hatshepsut. Bilety można kupić tylko tutaj, więc z góry trzeba zaplanować trasę. Kolejna taksówka, za 1.50 EGP od osoby, dowiozła nas do Doliny Królów. Dolina jest niewątpliwie największą atrakcją Zachodniego Brzegu. Groby ulokowane są wzdłuż głębokiego wąwozu, w pustynnej, jałowej scenerii. Najciekawszy należał (jeśli można tak się wyrazić) do Tuthmosisa III, pozostałe dwa (bilet upoważnia do obejrzenia tylko trzech, z wyłączeniem Tutenkhamona, za którego płaci się oddzielnie) nie zrobiły już takiego wrażenia. Wracając można pójść górą, na skróty, do świątyni Hatshepsut. Myśmy nie znając tej możliwości udali się tam kolejną taksówką, za 2 EGP. Z Hatshepsut jak z piramidami w Gizie - im z dalsza się je widzi, tym wydają się być okazalsze. Dalej kontynuowaliśmy na piechotę do Ramesseum, skąd na przełaj, przez uprawy trzciny cukrowej, doszliśmy do Kolosów Memnona, skąd za 0.50 EGP dojechaliśmy taksówką z powrotem do promu.
Miasto na rozdrożu dróg - prowadzącej wzdłuż Nilu oraz drogi na wybrzeże, do Hurghady. Przyjeżdżając po zmroku, zastaliśmy Qenę w godzinie szczytu, gdy niemal wszyscy wychodzą na ulicę po letargu w spiekocie dnia.
Naszym celem była rzekomo bardzo dobrze zakonserwowana pustynią świątynia w Dendarze. Świątynia znajduje się około 4 km od granic miasta i mostu na Nilu, z centrum Qeny jest to spory szmat drogi. Tuż za mostem zatrzymali nas żołnierze, zakazując dalszego marszu, ale oferując w zamian podrzucenie nas do celu w policyjnym pikapie, z uzbrojoną eskortą. Świątynia okazała się małą perełką, z dobrze zachowanymi elementami architektury i fajnymi widokami z jej szczytu. Do szczegółowego spenetrowania niektórych pomieszczeń potrzebna była latarka.
Wracając, znowu skorzystaliśmy z przymusowego przejazdu na kamizelkach kuloodpornych. Policjanci chcieli się nas jak najszybciej pozbyć, wywożąc wprost na dworzec. Uparli się również, że odwiozą nas do odległego o sto metrów hotelu, a jak przyjdzie pora odjazdu wrócą i odstawią nas pod sam autobus.
(czyt. al-iskinderija). Druga pod względem wielkości metropolia Egiptu (ponad 3 miliony mieszkańców). Położona na wybrzeżu Morza Śródziemnego może przytłaczać swoją wielkością bardziej niż Kair (właściwie rzecz ujmując to rozciągłością wzdłuż wybrzeża). Przejeżdżaliśmy przez Aleksandrię dwa razy, traktując ją jako przystanek w dalszej drodze. W mieście nie ma wiele do oglądania a plaża jest kamienista i brudna.
Oaza na Pustyni Zachodniej, oddalona zaledwie 50 km od granic Libii i około 300 km od wybrzeża Morza Śródziemnego. Droga z Marsa Matruh wiedzie płaską, monotonną pustynią, gdzie prostą linię horyzontu mącą jedynie zagubione wielbłądy oraz wzgórza tuż przed oazą.
Siwę zamieszkuje ją około piętnastu tysięcy mieszkańców, utrzymujących się z uprawy oliwek, daktyli a ostatnio również turystów. Centrum oazy wyznacza wyglądająca niczym gigantyczna termitiera, forteca Shali. Widok z jej szczytu pozwala zorientować się w topografii okolic.
Droga z centrum na zachód wiedzie groblą na malutką wysepkę Fantasy Island, w której centrum mieści się otoczone cembrowiną źródełko. Miejscowi chłopcy ochoczo wskakują wody, choć mętna woda nie zachęca do kąpieli. Na Fantasy Island rośnie bodaj najsłynniejsza palma Egiptu - pochylona nad taflą słonego jeziora, zanęca turystę do zrobienia sobie zdjęcia.
Po wschodniej stronie oazy Siwa jest kilka kolejnych atrakcji - wyrocznia Aleksandra, ruiny świątyni Amona oraz Źródło Kleopatry z krystalicznie czystą, chłodną wodą.
Kolejny punkt przesiadkowy na trasie. W Suezie znaleźliśmy się o trzeciej w nocy, przywitani przez suchy, gorący wiatr oraz tuziny baraszkujących w rynsztoku szczurów. Za dnia wizerunek miasta jest niewiele lepszy, jedynym urozmaiceniem kurzu egipskiej ulicy są sylwetki statków, gdzieś w oddali wchodzące do kanału. Aby zobaczyć Kanał Sueski z bliska, trzeba podejść z centrum Suezu kilka kilometrów na południowy-wschód. Używanie aparatu fotograficznego w bezpośrednich okolicach kanału jest zabronione pod rygorem utraty filmu.
Z 2.285 mnpm, Góra Synaj jest drugim pod względem wysokości szczytem Egiptu, ustępując jedynie sąsiedniej Świętej Katarzynie (2.642 mnpm). U jej podnóża znajduje się grekoprawosławny Klasztor Św. Katarzyny, który wraz z samą górą jest celem pielgrzymek chrześcijan. Cztery kilometry od klasztoru leży wioska Al-Milga, gdzie kończą bieg autobusy, jest kilka hoteli i knajpek.
Dwa oficjalne szlaki na szczyt Góry Synaj zaczynają się tuż za klasztorem. Pierwszy z nich nazywany jest Camel Route, drugi to wykute onegdaj przez pokutującego mnicha w skale stopnie. Oba, wbrew fałszywym informacjom udzielanym przez miejscowych przewodników pod klasztorem, nie wymagają ich pomocy w odnalezieniu drogi. Wystarczy podążać główną ścieżką. Szlak "wielbłądzi" jest dłuższy i łagodniejszy w podejściu, zaczyna się niejako przedłużeniem głównej drogi (stojąc twarzą zwróconą do klasztoru trzeba iść w lewo). Ścieżka do skalnych stopni wiedzie zaś wzdłuż wschodniego muru klasztoru (z lewej strony). Oba szlaki łączą się na kilkaset metrów przed szczytem. Wchodziliśmy po zmroku szlakiem wielbłądzim, oświetlając drogę latarkami.
Na szczycie stoi mały klasztor oraz dwie kafeterie, gdzie za duże pieniądze można napić się coli albo herbaty. Kafeterie oferują również kilka miejsc noclegowych pod dachem (5 EGP) oraz wypożyczają ciepłe koce (kolejne 5 EGP). Za darmo można przenocować pod gołym niebem, znajdując kawałek płaskiego miejsca w pobliżu. Noc może być zimna, zwłaszcza w połączeniu z porywistym wiatrem.
O poranku, na kilka kwadransów przed wschodem słońca, na górę wchodzą rzesze turystów, w większości Włochów, którzy obsiadają okoliczne skały jak pingwiny na Spitzbergenie (znający charakter tego narodu nie powinni się martwić o pobudkę). Wschód słońca jest niezwykle barwnym, ciepłym spektaklem barw, budzących się z szarości nagich skał. Zaraz gdy słońce wstanie ponad horyzont, Włosi wracają z powrotem, blokując szlak - dobrze jest odczekać z pół godziny albo wracać mniej popularnym (ale i mniej ciekawym) szlakiem wielbłądzim.
Port położony jest kilka kilometrów na południe od centrum miasta, w jego obrębie można znaleźć kilka kantorów i tanich knajpek. Najtańszy bilet do Akaby kosztował 32 USD (pokład), a za tzw. speed boat 42 USD w jedną stronę (płatne wyłącznie w twardej walucie). Zwykły statek płynie pięć godzin, szybki - dwie. Procedury graniczne nie są skomplikowane, ale trzeba przebrnąć przez chaos kilku kolejek. Wizę jordańską załatwia się już na promie, zostawiając na jakiś czas paszporty u urzędnika.