Informacje pochodzą z lipca 1998 roku. Turcja była ostatnim krajem naszej podróży. Ponieważ do odlotu samolotu pozostało mało czasu, przejechaliśmy kraj w poprzek wprost do Stambułu, gdzie spędziliśmy ostatnie dwa dni.
Jadąc z południa, Turcja wydawała się być krajem o umiarkowanym klimacie. Temperatury i wilgotność były bowiem odczuwalnie niższe niż w sąsiadującej Syrii.
Z porozumieniem się nie ma problemu. Angielski jest rozumiany niemal w każdym miejscu, gdzie zaglądają turyści.
Wiza turecka kosztuje 10 USD i w postaci niewielkiej nalpeki jest do wykupienia na każdym przejściu granicznym.
Lir turecki (dalej - TRL) był swego czasu jedną z najszybciej dewaluujących się walut świata (inflacja roczna na poziomie 100%). Stojąc w kantorze w kolejce do wymiany, zanim doszło się do okienka, kurs potrafił kilka razy się zmienić. Twardą walutę wymienialiśmy więc często, małymi porcjami.
Posiadacze plastikowych kart nie powinni być zawiedzeni - bankomaty są powszechne w większych miastach oraz mniejszych miasteczkach.
Turecki system komunikacji dalekobieżnej należy do najwygodniejszych na świecie. Duża konkurencja i walka o klienta sprawia, że firmy przewozowe prześcigają się w doborze najnowszej floty autokarów. Często zdarzają się również darmowe napoje bądź poczęstunki. Niestety, podróżowanie autobusami nie jest najtańsze.
Wybierając się w podróż międzymiastową należy najpierw namierzyć dworzec autobusowy - otogar. Tamże znajdują się biura firm transportowych i tylko od podróżnego zależy którą wybierze i jaką cenę zdoła wynegocjować.
Mniej popularne trasy oraz krótsze odcinki pokrywają minibusy, które w Turcji określane są często mianem dolmusz. Te odjeżdżają najczęściej po uzbieraniu kompletu pasażerów, choć coraz częściej zdarzają się regularne, planowe połączenia.
Najtańszym środkiem komunikacji publicznej, zwłaszcza dla posiadaczy legitymacji studenckich jest pociąg. Połączeń jest jednak mało a czasy przejazdu dłuższe niż odpowiednie połączenia autobusowe.
Turcja jest krajem bezpiecznym, niemniej jednak trzeba zachować zdrową dozę rozsądku, zwłaszcza w większych ośrodkach miejskich. Z wypróbowywanych na nas trików, spotkaliśmy się z fałszywymi policjantami. Scenariusz rozpoczyna się od przygodnego jegomościa, który prosi turystę o wymianę twardej waluty na liry. Numer jest obliczony na naiwność turysty, który mógłby podjąć się takiej transakcji, więc gdy tylko podstawiony jegomość otwiera portfel (czyni to nawet w przypadku naszej odmowy), pojawiają się dwaj rzekomi policjanci w cywilu, rządający paszportu. Oczywiście oddanie tego dokumentu w ich ręce wiąże się z wymuszeniem sowitego haraczu za jego zwrot.
Oddzielną kwestią są sporadyczne akcje wzajemne Kurdów i tłamszącego ich wojska rządowego. Działalność taka jest ograniczona właściwie do odizolowanego trójkąta na północnym-wschodzie kraju.
Najtańsze miejsca noclegowe, w zależności od miejsca, zaczynają się od kilku, do kilkunastu dolarów od osoby, przy czym standard pokoi na obu krańcach rozpiętości cenowej jest taki sam. Czasem oznacza to śmierdzącą łazienkę i pluskwy, ale czasem są to całkiem przywoite miejsca. Wybredni winni zbadać szczegółowo wnętrze (zwłaszcza w poszukiwaniu małych brunatnych kropek, będących efektem działalności pluskiew) przed decyzją o noclegu.
Dużo podróżując, opłacalne jest wejście w komitywę z personelem pokładowym autobusów. Ludzie Ci roznoszą przekąski, których niewykorzystane zapasy znakomicie nadają się na całodzienne wyżywienie. Poza tym, Turcja to kraj słynący kebabem i owocam. Grzechem byłoby opuszczenie kraju bez spozycia ich stosownych porcji.
Woda w kranach jest zdatna do picia, choć mocno chlorowana.
Chociaż Kilis nie jest dużym miastem i leży na tureckiej prowincji, od razu widać odległość kulturową, jaka dzieli je od Syrii. To już jest Europa. Widać to zwłaszcza na niewielkim dworcu autobusowym, od syryjskiego chaosu dzieli je cały wszechświat. Eleganckie autobusy równiutko stoją pod odpowiednimi biurami firm przewozowych, zero tłoku i brudu. Wewnątrz skromna lecz przyzwoita poczekalnia, darmowy poczęstunek herbatą, a wszystko oddzielone przyciemnianą szybą i klimatyzacją. Niestety, ceny są odpowiednio wyższe, za przejazd do Stambułu zapłaciliśmy niecałe 25 USD. Jazda trwała około 16 godzin (wyjazd o 18:00, na miejscu o 10:00).
Zatrzymaliśmy się w legendarnym niegdyś Oriencie (Orient Youth Hostel), w dzielnicy Sultanahmet. Nie jest to już niestety ten sam hotelik, samo co dwa lata temu - pokoje wyremontowano, nie można już spać na dachu, dawna atmosfera prysła. Na dole urządzono dyskotekę a na górze bar.
"Backpacker's Underground Cafe", po drugiej stronie ulicy również stracił swój urok, miejsce dawnej knajpy bez szczególnych dekoracji za to ze wspaniałym towarzystwem i tanim piwem zajął udekorowany na zachodnią modłę lokal z drogim piwem i uczesanymi turystami.
Po podróży z południa, Stambuł okazał się nudnym miastem. Można by pisać o zwiedzaniu dzielnicy Sultanahmet ze wspaniałymi meczetami, włóczędze nad Bosforem lub po bazarze, lecz nie było to już takie fascynujące i niezwykłe jak Egipt czy Syria.
Cóż jeszcze się wydarzyło, zanim wsiedliśmy do samolotu rumuńskich linii lotniczych? Andrzej zapadł na jakąś chorobę - ostre rozwolnienie, gorączka i antybiotyki. Darmowy tort urodzinowy w dyskotece. Siedmiokilometrowy marsz do lotniska. Sekret pewnej Rosjanki. Spotkanie na lotnisku Otopeni w Bukareszcie z dziadkiem, którego spotkaliśmy czekając na samolot do Kairu i Piotrkiem, którego spotkaliśmy w Jordanii. Miast pisać o tym co było, trzeba powoli snuć plany na następne wyprawy - jeszcze dalej, jeszcze bardziej przygodowo. No i koniecznie będzie to Afryka.