Informacje pochodzą z lipca 1998 roku. Począwszy od Ammanu, notatki z dziennika wyprawy są skąpe, gdyż zaprzestałem regularnych wpisów, odtwarzając przebieg wydarzeń w chwili wolnego czasu w Stambule.
Tak jak wszędzie na Bliskim Wschodzie, lato 1998 roku było wyjątkowo gorące. Szczególnie uciążliwe warunki panowały w depresji Morza Martwego, gdzie wysoka wilgotność nieustannie zalewała oczy potem. Nocą, temperatury spadały o kilka stopni, nie na tyle jednak, by zakładać cieplejsze ubranie (również na pustyni).
Jako były brytyjski protektorat początku XX wieku, Jordańczycy zachowali śladową znajomość języka angielskiego. Nigdy nie mieliśmy problemów z komunikacją. Językiem urzędowym jest natomiast arabski.
Najłatwiej jest dostać wizę turystyczną podczas przekraczania granicy. Wizy uzyskane w ambasadach krajów ościennych (Syria, Egipt) były jednakowoż sporo tańsze. Za wizy kupione na promie z Nuweiby w Egipcie zapłaciliśmy po 36 USD. W Kairze zaś, ambasada pobierała opłatę w wysokości tylko 17 USD (wiza wydana na poczekaniu).
Pieniądzem Jordanii jest Dinar (dalej JOD). Dinar dzieli się nietypowo, bo na tysiąc filsów. Na "ulicy" używane jest dodatkowo pojęcie piastra, który równa się dziesięciu filsom (1 Dinar = 100 piastrów = 1000 filsów).
Kurs wymiany względem dolara amerykańskiego był następujący: 1 USD = 0,708 JOD.
W porównaniu do Egiptu, Jordania to mały kraj, który w świetle dnia można przemierzyć z południa na północ (główne szlaki komunikacyjne wiodą w tym właśnie kierunku, na wschód od nich jest pustynia a na zachód Palestyna i Izrael).
We wszystkich środkach transportu pobierana jest dodatkowa opłata za przewożenie bagażu.
Jedyne poważne zagrożenia mogą wystąpić w pobliżu granicy z Palestyną, gdy nieopatrzny turysta wypowie słowo "Izrael". Palestyńczycy po jego usłyszeniu wymachują pięściami. Poza tym, niektórzy Jordańczycy to przebiegli handlarze, bezlitośnie łupiący turystów. Niejednokrotnie zdarzały się sytuacje, gdy sprzedawca nie chciał spuścić z ceny ani filsa, podczas gdy miejscowi kupowali w tym samym czasie ten sam towar o połowę taniej.
Najtańsze łóżka można znaleźć w pokojach wieloosobowych bądź na dachach. Druga z możliwości może się zakończyć przykrym wrzaskiem muezina, nawołującego przez megafon z minaretu po sąsiedzku - przed zakwaterowaniem warto dokonać szczegółowych oględzin najbliższego sąsiedztwa.
Standard tanich pokoi jest nieco wyższy niż w Egipcie.
Z powodu dziury w budżecie nie mam zbyt wiele do powiedzenia na temat jordańskiej kuchni. Zazwyczaj jadaliśmy chleb, jajka i pomidory. Wodę piliśmy wyłącznie z kranu, korzystając często z ulicznych "źródełek".
Malowniczo położone miasteczko na północnym końcu Morza Czerwonego. Za niewidoczną z daleka barierą Akaba zmienia się w izraelski Eljat, z luksusowymi kurortami u stóp surowych gór. Na południe od miasta zaczynają się rafy koralowe, przyciągające nurków z całego świata - całodzienna wycieczka na rafy z transportem, wypożyczeniem rurki i wyżywieniem kosztowała 6 JOD.
Akaba jest kompaktowym miastem, z wszystkimi interesującymi miejscami dogodnie położonymi w małej odległości od siebie (z wyłączeniem portu).
Jedna z piękniejszych scenerii pustynnych, jaką bez wątpienia jest Wadi Ram, to stosunkowo kompaktowa, mało rozległa dolina, o stromych, skalistych skałach i piaszczystym dnie.
U wejścia do doliny, gdzie kończy bieg wszelaki transport publiczny, znajduje się wioska Rum. Tutaj, zaraz po przyjeździe inkasowana jest opłata turystyczna w wysokości 1 JOD (do uniknięcia - wystarczy przeczekać w cieniu atak biletera). Tutaj też czają się Beduini, skorzy do wynajęcia samochodów terenowych (40 JOD za pół dnia od samochodu - cena przed targowaniem). Myśmy postanowili zwiedzić Wadi Rum na piechotę.
Droga dnem doliny wiedzie po dość grząskim piachu, utrudniającym wędrówkę. Po około 3 km od wioski, z prawej strony napotkaliśmy charakterystyczne samotne drzewo oraz Studnię Lawrenca (betonowy blok z kranikiem i ciepłą wodą). Warto się wdrapać na rumowisko skalne za studnią, skąd roztacza się wspaniała panorama na całą dolinę Wadi Rum. Po kolejnych czterech kilometrach na przełaj przez piach doszliśmy do szczeliny skalnej (w której można znaleźć starożytne napisy skalne) i namiotów Beduinów. By uniknąć skwaru dnia, do Rum wracaliśmy przed brzaskiem, następnego dnia.
Sztandarowa atrakcja Jordanii - wykute w różowej skale fasady świątyń w Petrze, przyciągają setki turystów dziennie. Rzesze ludzi nie powinny jednak zniechęcić do odwiedzenia tego miejsca, gdyż scenerie są zaiste wyjątkowe. Za wstęp, miejscowi każą sobie wszelako słono płacić, bo aż 27 JOD.
Idąc za radą napotkanych w Wadi Rum Czechów, skorzystaliśmy z "bocznego wejścia" z pominięciem kontroli biletowej (patrz szlak zaznaczony na mapce obok). Najpierw skierowaliśmy kroki ku... budce z biletami, gdzie za darmo można otrzymać mapę. Potem skręciliśmy w drogę przed hotelem Mövenpick, idąc pod górę, po około 700 metrach napotyka się marne ruiny zamku krzyżowców, za którymi oglądając się czy nie jesteśmy obserwowani daliśmy nura w dół, ukrywając plecaki w skałach. Dalej droga jest już stosunkowo prosta, choć wymaga pokonania kilku zeskoków zbyt trudnych dla przeciętnego emeryta.
Wszystkie sklepy w Petrze stosują "marżę turystyczną", po tanie artykuły spożywcze musieliśmy chodzić do Wadi Musa.
Miasteczko nie uderza gościnnością, lecz sporadycznym kamieniem rzuconym w stronę przyjezdnego. Nad miastem króluje średniowieczny zamek krzyżowców (wstęp 1 JOD), którego mury dostarczają niezłych widoków na okolicę. W obrębie zamku znajduje się ponadto małe muzeum, ze śladową ilością eksponatów.
Morze Martwe w środku lata jest niczym rozgrzany rondel. Temperatury w ciągu dnia przekraczają 45°C przy niemal 100% wilgotności. Zawartość wilgoci w powietrzu jest tak wysoka, że granica między niebem a lustrem wody jest całkowicie zatarta, sprawiając wrażenie jedności.
Chcąc zażyć słonej kąpieli dobrze jest wybrać miejsce z dostępem do słodkiej wody, gdyż w przeciwnym razie sól szybko wytrąci się na skórze. Jadąc z południa, zatrzymaliśmy się niedaleko od ujścia Wadi al-Mujib, gdzie po sąsiedzku, kaskady gorących źródeł wpadają wprost do Morza Martwego. Jest to miejsce całkowicie dzikie, pozbawione jakiejkolwiek infrastruktury, niemniej jednak popularne wśród miejscowych. Trzeba jednak zaznaczyć, że jak nas na wstepie poinformowano, użytkownikami kąpieliska byli wyłącznie palestyńscy geje.
Kąpiel polega na czerpaniu frajdy z pływania na wodzie jak na materacu - wchodząc do solanki, po osiągnięciu głębokości mniej więcej, gdy woda sięga piersi, wyporność unosi nogi do góry, kładąc pływaka na plecach. W tej pozycji można dryfować do woli.
Z miejsca, gdzie zatrzymał się nasz autobus, do centrum było kilka kilometrów. Na pierwszy rzut oka Amman wygląda na mało ciekawe miasto. Drugi rzut oka zdaje się to potwierdzać, więc zatrzymaliśmy się tutaj tylko na noc.
Krótki przystanek w drodze na północ. Miasto słynie z bodaj najlepiej zachowanych starożytnych ruin w całej Jordanii. Niestety, wstęp kosztował aż 5 JOD, czego nie wytrzymywał nasz budżet, więc nie pozostało nic innego, jak popatrzeć na ruiny zza drucianej siatki (notabene, zza płotu też sporo widać) i ruszyć w dalszą drogę, do oddalonego o 22 km Ajlun.
Z przystanku autobusowego w centrum, do ruin arabskiego zamku Qala'at ar-Rabad dojechaliśmy minibusem za 0,060 JOD. Ruiny znajdują się na szczycie góry, która zapewnia niezłe widoki na dolinę Jordanu oraz okolicę. Sam zamek zaś jest klasycznym przykładem arabskiej architektury obronnej.
Irbid był ostatnim przystankiem w drodze do Syrii. Samo miasto nie przedstawia się nazbyt okazale i nie zawiera ekstra perełek, jest natomiast dobrą bazą wypadową do pobliskich ruin w Umm Qais. Ze wzgórza, na którym położone są ruiny Gadary widać panoramę Wzgórz Golan oraz punkt styku granic Syrii, Jordanii i terytoriów okupowanych przez Izrael. Wstęp do ruin Gadary kosztuje 1 JOD.
Gadara to biblijne miejsce, w którym Jezus wygnał z człowieka diabła, przemieniając go w stado świń. Jest to również wytłumaczenie, dlaczego muzułmanie nie jedzą wieprzowiny, uważając je za plugawe zwierzę (muzułmanie uważają Jezusa za proroka).