Wstęp
Informacje pochodzą z września 2003 roku.
Niemal całą powierzchnię Mauretanii, która jest trzykrotnie większa od powierzchni Polski, pokrywają piaski Sahary. Jest to kraj trudny do podróżowania. Komunikacja publiczna ogranicza się, bowiem do niewygodnych pikapów i furgonetek a lokalna kuchnia jest mniej warta niż zawarte w niej kalorie.
Mauretania leży w tej samej strefie czasowej, co Maroko (minus 2 godziny w stosunku do Polski).
Pogoda
Mauretania jesienią to gorący wiatr z pustyni za dnia, chłodne wieczory i burze na horyzoncie. Suche, gorące powietrze najbardziej daje się we znaki podczas podróżowania otwartymi formami transportu (np. pikapem), łatwo jest wtedy przegrzać organizm.
Deszcze padają stosunkowo często, nawet na pustyni widać było ślady świeżych opadów. Nigdy jednak deszcz nie jest na tyle długotrwały, by znacząco utrudnić podróż. Podczas naszej wizyty padało dwa razy: w Atar nawałnica (ponoć pierwsza od sześciu lat) z piorunami i wichurą zdemolowała kilka blaszanek i wysadziła zasilanie w całym mieście; innym razem, na południu, w nocy spadł mały deszczyk. Na skutek pory deszczowej, krajobraz południa jest zaskakująco zielony.
Język
Jedynym językiem obcym, jakim się wydają władać Maurowie jest francuski. Równie kiepsko jest na prowincji, jak i w Nawakszut oraz "turystycznym" Atar. Jedyne okazje do konwersacji po angielsku mieliśmy podczas kontaktów z południowcami, mającymi korzenie w innych krajach regionu.
Naturalnym językiem Maurów jest
Hassaniya - archaiczna forma arabskiego. Przyda się więc znajomość kilku
arabskich zwrotów.
Wizy
By wjechać do Mauretanii potrzebna jest wiza (najłatwiej ją zdobyć w Rabacie). W praktyce, czasami możliwe jest również uzyskanie jej na granicy lądowej z Saharą Zachodnią oraz na lotnisku w Nawakszut. Więcej na temat uzyskania mauretańskiej wizy w Rabacie można przeczytać w części dotyczącej
Maroka.
Mali
Wizę załatwialiśmy w Nawakszut. Mapka w Lonely Planet błędnie wskazuje położenie Ambasady Mali. Aby doń trafić należy skręcić z Rue de l'Ambassade du Senegal w prawo, w uliczkę nr 43027. Skrzyżowanie znajduje się jakieś 200 metrów przed łagodnym zakrętem Rue de l'Ambassade du Senegal (obok, po lewej stronie stoi jeden z wyższych budynków przy tej ulicy). Ambasada znajduje się około 600 m dalej, po prawej stronie Rue 43027 i jest czynna przez cały tydzień, oprócz piątków i sobót. W niedzielę i pozostałe dni tygodnia otwierają od 9 rano. Ambasada jest dosyć dobrze zorganizowana i stosunkowo mało zatłoczona. Podanie, 2 zdjęcia, kopia paszportu i 2.000 MRO pozostawione rano gwarantują otrzymanie wizy tego samego dnia po godzinie 13. Wiza ważna jest przez jeden miesiąc od zadeklarowanej daty wjazdu do Mali.
Senegal
Wiza w ambasadzie Senegalu w Nawakszut kosztuje 1 500 ouguiya. Składając podanie o 9:00 rano, wiza jest gotowa następnego dnia o 16:00.
Pieniądze
Walutą Maurów jest Ouguiya (czytaj
Ugija) - dalej MRO. Najbardziej charakterystyczną i irytującą cechą Ouguiya jest różnica w kursie oficjalnym i czarnorynkowym. Idąc za radą Lonely Planet, który radzi wstrzymanie się z wymianą większych sum do Nawakszut wyjdzie się jak Zabłocki na mydle. Nie jest to po prostu prawdą.
Najlepszy kurs (czarnorynkowy oczywiście, bo w banku jest wszędzie taki sam - 275 MRO za 1 EUR i 250 MRO za 1 USD) jest w Nouâdhibou. Za jednego USD można tam dostać 325, za Euro 330 MRO. W biurach wymiany, gdzie otrzymuje się oficjalny kwitek, za jedno Euro po targowaniu otrzymaliśmy 300 MRO. Czarny rynek funkcjonuje dosyć sprawnie, pieniądze można wymienić niemal w każdym sklepie.
W całym kraju nie ma bankomatów.
Komunikacja
W Mauretanii nie ma komunikacji publicznej w sensie rozumianym przez Europejczyka (oprócz regularnego pociągu z Nouâdhibou do Zouérat, o którym piszę dalej, w części o
Nouâdhibou). Autobusy międzymiastowe nie istnieją, ich miejsce zajmują uzurpujące do miana "minibusów" wehikuły, terenówki i pikapy. Żaden z tych pojazdów nie jest wygodny i tylko w pewnym zakresie przewidywalny.
Ceny paliw: benzyna 144, olej napędowy 118 MRO.
- Minibusy. Zwykle zielone, przerobione z dostawczych Mercedesów blaszanki. W środku, zwykle w dwóch podłużnych rzędach, mieści się grubo ponad dwadzieścia osób a spóźnialscy stoją z tyłu w drzwiach. Najwygodniejsze miejsca są obok kierowcy, ale płaci się za nie ekstra. Minibusy kursują tylko najlepszymi drogami, czyli na drodze z Atar do Nawakszut i na niektórych odcinkach południa.
- Terenówki. Najczęściej terenowe Toyoty Land Cruiser. Najwygodniejsze miejsca są na przednim fotelu, gdzie siedzą tylko dwie osoby. W drugim rzędzie są cztery, w miarę wygodne miejscówki (zależy od tuszy pasażerów). Na końcu, w przestrzeni bagażowej jest jeszcze miejsce na sześć osób, przycupniętych na prowizorycznych siedziskach. Różnicy w cenie biletów nie ma, o zajętym miejscu decyduje kolejność na liście (kto pierwszy, ten lepszy).
- Pikapy. Najpopularniejszy środek lokomocji, wszędzie tam, gdzie nie ma asfaltu. Przedni fotel z podwójną miejscówką kosztuje więcej niż miejsce z tyłu na pace, ale jest to wydatek warty wydanych pieniędzy. Z tyłu wszystko zależy od przewożonego ładunku, gdyż liczba pasażerów wydaje się nigdy nie być mniejsza niż 15. Gdy miejsce zajmuje np. duża lodówka, wtedy jest problem.
Podróżowanie z tyłu na pace wiąże się również z narażeniem na niebezpieczne przegrzanie organizmu (co mi się przydarzyło) oraz z ryzykiem poważnego zabrudzenia ubrań.
Internet. Dostęp do sieci jest w Nouâdhibou, Atar i Nawakszut. Godzina dosyć dobrego połączenia kosztuje 200 MRO.
Zagrożenia
Prawdopodobnie cała długość granicy z Saharą Zachodnią jest zaminowana. Przejazd głównymi szlakami jest bezpieczny, ale skok w bok może się okazać również skokiem w górę. Dotyczy to również szlaku wzdłuż torów kolejowych, z Nouâdhibou do Choûm, gdzie tylko po południowej stronie torów jest bezpiecznie.
Potencjalnie niebezpieczny jest również klimat, zwłaszcza w połączeniu z długimi dystansami. Podróżując otwartymi środkami lokomocji dobrze jest pójść w ślady Maurów, zakrywając szczelnie całe ciało. Należy również przedsięwziąć odpowiednie środki profilaktyki malarii (więcej o tej chorobie w dziale
Malaria).
Mauretania nie jest najstabilniejszym krajem regionu. Przykładem jest próba zamachu stanu z czerwca 2003 roku - przez tydzień nie było wiadomo dokładnie co się dzieje a granica z Saharą Zachodnią była zamknięta. Przed planowaną podróżą warto zapoznać się z bieżącą sytuacją polityczną. Najświeższe informacje z Afryki publikuję na tej stronie, w dziale
Wiadomości.
Zagrożeniem dla budżetu są nieliczni sklepikarze na widok turysty zawyżający ceny.
Hotele
Prawdziwe pokoje hotelowe dostępne są tylko w większych miastach. Najtańsze z nich bywają pozbawione wentylatora, inne go wprawdzie posiadają, ale jest on mało efektywny. Generalnie problemem jest temperatura i czasami dobrym pomysłem jest przeniesienie materaca na korytarz lub pozostawienie otwartych drzwi. Dodatkowo doskwiera nie dająca ochłody, ciepła woda pod prysznicem.
Na południu, przemierzając większe dystanse, dogodnym miejscem na nocleg są przydrożne wiaty. Tutaj podróżni zatrzymują się na nocleg i posiłek. Czasami, kierowcy zatrzymują się gdzieś na pustyni i noc spędza się wprost na piasku, z dala od ludzkich osad.
Jedzenie i zakupy
Specyfikę kulinarną miejscowej kuchni da się opisać jednym słowem - kozy. Poza stolicą i nielicznymi lokalami prowadzonymi przez południowców, Maurowie zdają się spożywać wyłącznie kozy, w sosie własnym i bez przypraw, nawet bez soli. Są więc kozy z rusztu, gotowane, kozie trzewia na patyczkach, kozi makaron, ryż i spaghetti. Wszystko smakuje identycznie i tak samo źle.
Alternatywą dla marnej kuchni Maurów są wyszynki prowadzone przez Senegalczyków lub innych ludzi z południa. Tutaj można znaleźć godziwie przyprawione posiłki, w tym typowe dla Zachodniej Afryki omlety na śniadanie oraz półmiski pełne ryżu z sosem.
- Ceny. Woda 1.5 l - od 140 w Nawakszut do 200 MRO w Nouâdhibou; mały sok z mango - 100-150; sok litrowy (karton) - 400 MRO; cola - 60 MRO; bagietka - 20-40 MRO (w zależności od wielkości); paczka ciastek - od 60 MRO; omlet z kawą na śniadanie - 250 MRO; talerz ryżu lub makaronu z sosem - 200 MRO; talerz ryżu lub makaronu z mięsem - 300 MRO; jajko - 40 MRO.
Nouâdhibou
(czyt.
Nuładibu). Miasteczko leży na długim na ponad 50 km cyplu. Półwysep jest podzielony wzdłuż - od strony Atlantyku jest to nadal Sahara Zachodnia, Mauretania jest od strony zatoki
Baie du Lévrier.
Główna ulica -
Boulevard Médian, jest zarazem główną osią miasta. Przy niej mieszczą się banki, punkty wymiany walut oraz parę kafejek internetowych. Idąc z centrum na wschód trafia się w okolice portu, gdzie kutry lawirują pomiędzy na wpół zatopionymi wrakami a rybacy oporządzają sieci.
Na kempingu spotkaliśmy Holendrów, którzy jadąc z Sahary Zachodniej zgubili drogę i wjechali do Mauretanii z pominięciem jakichkolwiek posterunków granicznych. Formalności uregulowali szybko i bez problemów na posterunku
sûreté, w centrum miasta. Wbrew temu, co pisze Lonely Planet, turyści indywidualni posiadający pieczątkę wjazdową z granicy, nie podlegają obowiązkowi rejestracji tamże.
- Hotele. Skorzystaliśmy z gościny Camping Abba, przy głównej ulicy, niecały kilometr od centrum. Teren kempingu ogrodzony jest wysokim parkanem i strzeżony całą dobę (bez obaw, miasto jest bezpieczne, nawet w nocy). Budynek został zaadoptowany ze szkoły, więc oprócz miejsca na samochody (byłe boisko) jest też kilka pomieszczeń pod dachem (klasy). Drzwi wszystkich pokoi wychodzą na dużą świetlicę, gdzie można nawiązać kontakt z ludźmi, jadącymi do Senegalu, Mali i dalej (więcej...). W każdym z pokoi jest po 5 łóżek, cena za jedno to 1.200 MRO lub 5 EUR. Do świetlicy przylega niewielka kuchnia, gdzie można przyrządzić posiłek. Łazienka z ciepłą wodą jest na korytarzu.
- Knajpy. Dobre senegalskie jedzenie można znaleźć w budkach po północno-wschodniej stronie stadionu, w okolicy portu. Za zbyt duży dla jednej osoby talerz ryżu z rybą płaci się nie więcej niż 200 MRO. Kilka podobnych miejsc, popularnych wśród południowców, znajduje się w okolicy Grand Marché. Wzdłuż głównej drogi można znaleźć kilka dobrze zaopatrzonych sklepów samoobsługowych.
- Komunikacja. W obrębie miasta wszystkie interesujące miejsca są w zasięgu buta. Taksówka na przystanek pociągu do Chôum (Atar) kosztuje 100 MRO od osoby.
Pociąg jest bardzo popularny, gdyż przejazd na południe wybrzeżem Atlantyku jest droższy - drogę plażą pokonują bowiem tylko samochody terenowe. Połączenie kolejowe obsługiwane jest przez Societe Nationale Industrielle et Miniere, w skrócie SNIM. Jest to rzekomo najdłuższy pociąg świata.
Odjazd z Nouâdhibou, odbywa się codziennie o godzinie 14:50, tylko o tej porze w liczącym ponad 200 wagonów składzie znajduje się wagon pasażerski. Opóźnienia są niewielkie, gdyż priorytetem jest niezachwiany cykl dostaw rudy żelaza do portu. Wagon pasażerski znajduje się na końcu składu, zaraz za platformami, na których przewożone są samochody i urządzenia do kopalń.
Przystanek w Nouâdhibou to właściwie niewielka, otoczona pustynią, murowana wiata przy drodze. Pod nią kobiety handlują przekąskami, napojami i wodą w normalnych cenach. Przejazd do Chôum w wagonie pasażerskim kosztuje 800 MRO (do Zouérat 1000), za przejazd w węglarce nie płaci się nic. Godzinę przed pojawieniem się pociągu, ktoś ubrany w mundur pyta o bilety - zamierzając jechać węglarka zignorowaliśmy go. Transport samochodu osobowego kosztuje 11.900, terenówki 14.785 MRO. Szczegóły dotyczące tego pociągu, aktualnego rozkładu jazdy i cen zamieszczone są na stronie internetowej SNIM.
Szturm na węglarki można przeprowadzać z obu stron torów, lepiej jednak to robić od strony pustyni, gdyż po stronie wiaty jest większy tłok. Wspinaczkę do środka ułatwiają drabinki przymocowane do szczytów wagonów. Najlepsze miejsca są z przodu, tam wiatr i pył najmniej będzie dawał się we znaki (więcej...).
Wbrew naszym oczekiwaniom, ruda żelaza nie brudzi jak węgiel, na ubraniach pozostają tylko brązowe ślady. Pociąg jedzie dosyć szybko, wzniecając przy tym tumany pyłu. Jedyna rada to szczelne zakrycie całej twarzy. Pomimo ostrzeżeń Lonely Planet, podczas podróży nie doskwierało zimno, ale może to kwestia szczęścia i pory roku.
Po drodze są dwa, bardzo krótkie przystanki. W Chôum (czyt. Szułm) zgodnie z planem byliśmy o 1:15 w nocy (przyjazd do Zouérat o 5:40), tutaj na podróżnych czekają pikapy i minibusy do Atar, jest też bezpośredni transport do Nawakszut a czasami jest też ponoć do Chinguetti. Kierowcy energicznie polują na klientów, udając rychły odjazd. Bez względu na to, jaki samochód się wybierze, wszystkie auta podjeżdżają tylko kilkaset metrów do Chôum, gdzie zatrzymują się na dobre parę godzin.
W wiosce kierowcy organizują robotę, w tym czasie można się zdrzemnąć na rozłożonych obok matach. Odjazd w dalszą drogę nastąpił o 3 rano. Przejazd do oddalonego o 120 km Atar, na pace pikapa, kosztuje 1.000 MRO. Jazda trwała 4 godziny i nie była wygodna (więcej...).
Atar
Stolica regionu Adrar, wizytówki turystycznej Mauretanii. Miasto jest bazą wypadową do pobliskich oaz oraz ciekawych wzgórz o charakterze pustynnym. Dla tych, którzy widzieli już Air w Nigrze lub Hoggar w Algierii, może być to jednak rozczarowanie, gdyż krajobrazy są mniej dramatyczne a dostęp do nich łatwiejszy. Samo Atar zaś to niewielkie, płaskie i ospałe miasto niespecjalnej urody.
Jadąc od strony Chôum, ostatnie kilkanaście kilometrów przed Atar przekracza się niewielką, ale spektakularną przełęcz. Na rogatkach jest jeden niegroźny czekpoint.
Orientacja w mieście nie jest trudna, przeszkodą może być tylko parterowa zabudowa oraz myląca mapka w Lonely Planet, na której zaznaczone jest jedno rondo w centrum, podczas gdy w rzeczywistości jest ich więcej. Miejscowy kurs wymiany walut na czarnym rynku różni się od oficjalnego tylko o 20 MRO - 270 za 1 USD i 300 MRO za Euro (pytać w sklepikach przy
Route de Chinguetti).
- Hotele. Zatrzymaliśmy się w Auberge des Caravanes. Dostępne są pokoje z klimatyzacją za 2.000 MRO od osoby oraz tańsze z wiatrakiem za 1.200 (by je dostać trzeba było trochę pomarudzić, gdyż na początku oferują tylko pokoje z klimą). W cenie noclegu jest śniadanie (kawa lub herbata, bagietka, masło, dżem). Pomimo ręcznego wygięcia łopatek wiatraka nie udało nam się zmusić go do efektywniejszej wentylacji, więc spaliśmy przy otwartych drzwiach. W znajdującej się w pokoju łazience jest ciepła, zupełnie nie dająca ochłody woda.
Najbliższy sklepik jest po drugiej stronie ulicy. Właściciele oberży trudnią się również organizacją najmu samochodów do wypadów na pustynię.
- Knajpy. Dobrą strawę serwują w niepozornej Restaurant Moderne. Miejsce ożywa dopiero po zmroku, po południu oprócz nas stołowały się tam tylko myszy.
- Komunikacja. Gare routiere w Atar jest w innym miejscu, niż wskazuje Lonely Planet (jest w uliczce po południowo-wschodniej stronie głównego ronda Rond Point, w centrum. Aut jadących do Nawakszut wydaje się być sporo. Najtańsze są minibusy - 1.000 MRO (o 500 więcej za miejsce z przodu), ale w dniu naszego wyjazdu nie uzbierała się wystarczająca ilość pasażerów, więc musieliśmy przesiąść się na pikapa (1.500 MRO za miejsce na pace). Wyczerpująca jazda w pełnym słońcu trwała 7 i pół godziny (więcej...), po drodze jest kilka czekpointów i jedna półgodzinna przerwa na posiłek.
Znalezienie publicznego transportu do Chinguetti jest możliwe, choć może to zająć trochę czasu. Transport do Ouadâne to już nadzwyczajna okazja - wszystkich mieszkańców tej oazy, zdaje się bowiem zmieścić na jednym pikapie. Wypożyczenie samochodu nie jest kłopotliwe, dobra cena wymaga jednak twardego targowania a po powrocie pozostaje uczucie, bycia oszukanym.
Podstawowy mit, którym miejscowi "biznesmeni" karmią turystę jest rzekomo trudna droga, którą pokonać może tylko samochód terenowy. Tymczasem na całej długości trasy jest tylko jeden potencjalnie trudny, piaszczysty moment (kilkaset metrów przed Ouadâne, więc i tak bez znaczenia), niemożliwy do pokonania przez zwykły samochód osobowy. Wydaje się, że całość można przejechać nawet Fiatem 126p i nie potrzeba do tego specjalnych umiejętności. Droga jest oznakowana drogowskazami a rozjazdów prawie nie ma.
Za Toyotę Hilux z kierowcą i benzyną na dwa dni zapłaciliśmy 40.000 MRO (około 130 USD). Jeden dzień kosztowałby tylko o 5.000 MRO mniej. Kierowca był mało elastyczny i niechętnie opuszczał główną drogę. Samochód organizowaliśmy w Auberge des Caravanes. Butelkowanej wody w oazach nie ma, miejscowa zaś trąci lekko gruntem. Opis dwudniowej wyprawy poniżej.
Chinguetti i Ouadâne
(czyt.
Czingeti, Ładan). Po kilku kilometrach płaskiej drogi za Atar, zaczyna się pasmo wzgórz, przez które wiodą dwie drogi. Łatwiejsza, którą jechaliśmy jest stosunkowo nowa przełęcz
New Pass, wijąca się asfaltem pod górę, na końcu której znajduje się jedyny czekpoint na całej trasie. Druga droga - Amogar Pass - jest bardziej spektakularna, ale po otwarciu New Pass jeżdżą tamtędy tylko europejscy turyści.
Po wyjechaniu z przełęczy na wyżynę, górzysty krajobraz się kończy, dalsza droga wiedzie już tylko na przestrzał nudną, kamienistą pustynią.
Po 80 kilometrach, obok lotniska (aby je dostrzec trzeba podejść na odległość 10 metrów, jest to bowiem tylko asfaltowy pas startowy i niewielki znak) droga się rozwidla, jadąc w prawo i przejechaniu jeszcze kilku kilometrów znajdujemy się w
Chinguetti, siódmym najświętszym mieście Islamu. Oaza podzielona jest na dwie części szerokim
wadi (okresowy potok), który podczas naszej wizyty był wypełniony wodą. Część północna, gdzie kończy się droga z Atar jest większa, tutaj są małe sklepiki i szanse na znalezienie noclegu. Po południowej stronie wznosi się charakterystyczna wieża ciśnień z widocznym śladem po nieudanym ataku granatnikiem, tutaj też znajdują się słynne biblioteki. Biblioteki te skrywają stare arabskie manuskrypty, za dnia są jednakże zamknięte - otwierają dopiero po 17. Oaza otoczona jest od południa diunami, po krótkim spacerze można znaleźć się na ich szczycie mierząc wzrokiem ocean piachu.
Kontynuując drogą z rozwidlenia przed lotniskiem przez kolejne 100 km na wschód, docieramy do
Ouadâne. Skały starego miasta
Ksar el Kiali widać już z daleka. Za zwiedzanie starego miasta miejscowi chłopcy inkasują po 500 MRO (oficjalnie, bilety wprowadziła Amerykanka, przebywająca tutaj od jakiegoś czasu, animatorka turystyki). Kamienne miasto położone jest na skalistym wzgórzu, nadającym specyficzny charakter miejsca. Obiad zjedliśmy u przyjaciela kierowcy (
więcej...).
Wracając, zamierzaliśmy spędzić noc pod gołym niebem w okolicy Amogar Pass, ale silny, wzniecający tumany pyłu wiatr w połączeniu z burzową chmurą na horyzoncie i niechęcią kierowcy zmusiła nas do wycofania się do Chinguetti. Tutaj spędziliśmy noc pod gołym niebem (deszczu jednak nie było), korzystając z gościny przyjaciela kierowcy i jego przyjaciółek (
więcej...).
Drugi dzień poświęciliśmy na powrót do Atar. Po drodze zjechaliśmy trochę w bok drogą prowadzącą do
Amogar Pass. Widok ze skraju wejścia do przełęczy jest imponujący, przejazd nawet tą drogą nie powinien zająć więcej niż dwie godziny, potem pozostaje już tylko płaska równina. W Atar byliśmy przed południem.
Nawakszut
(nazwa spolszczona, właściwie - Nouakchott). Stolica Mauretanii posiada typowy dla miast pustyni charakter. Nawet w centrum, pomiędzy kilkupiętrowymi budynkami da się wyczuć jej obecność a w zakamarkach i zaułkach zalega piasek. Nawakszut nie jest jednak na tyle ciekawym miejscem, by zostać tutaj na dłużej, niż wymagają tego niezbędne formalności.
Większość sklepików, knajp, kafejek internetowych i kantorów otwartych jest tylko rano i późnym popołudniem. Między godziną 12 a 16, centrum miasta jest spowite letargiem, w tym czasie interesy można załatwić jedynie na bazarze. Kurs wymiany walut w biurach w centrum, wynosił maksymalnie 272 MRO za Dolara i 282 MRO za Euro, na bazarze o 10-20 MRO więcej.
- Hotele. Prawdopodobnie najtańszy nocleg można znaleźć w Auberge de Jeunesse l'Amitié, w samym centrum Nawakszut. Łóżko w trzyosobowym pokoju kosztuje 1.000 MRO. Są prysznice z ledwo chłodną wodą oraz kuchnia z dużą lodówką i zamrażarką do dyspozycji (uwaga na pozostawioną wodę - ktoś podpija). Woda w kranie była na tyle smaczna, że szybko zrezygnowaliśmy z zakupów butelkowanej. Oberża oferuje również usługę prania - za mocno zabrudzone olejem spodnie zapłaciłem 200 MRO. Wieczorami wszyscy goście oraz doglądacze spędzają czas na krzesełkach pod gołym niebem popijając miejscowy czaj, wśród nich można spotkać również sprzedających i kupujących sprowadzone z Europy samochody (więcej...).
- Knajpy. Nawakszut jest jedynym miejscem w Mauretanii, gdzie można wypić normalne, zimne piwo. Luksus ten jest jednak bardzo drogi - piwo oferują bowiem tylko niektóre, najdroższe hotele i restauracje (np. Hotel Mercure albo restauracja Pizza Lina). Cena puszki Bavarii lub innego niemieckiego piwa sięga 10.000 MRO i nie zawsze jest to puszka duża.
Sprzedawcy ulicznego jadła upodobali sobie odcinek Rue Alioune, pomiędzy Av Kennedy i Av de Gaulle. Ceny półmisków są jednak nieco wygórowane, taniej wychodzi zaopatrywanie się we własnym zakresie w sklepikach.
- Komunikacja. Północny dworzec minibusów (kierunek Atar) znajduje się dużo dalej, niż wynikałoby to z mapki w Lonely Planet, w istocie jest to około ośmiu kilometrów od centrum (w LP o połowę mniej).
Jest kilka sposobów na przedostanie się z Mauretanii do Mali. Najwygodniejsza droga wiedzie przez Dakar, skąd dwa razy w tygodniu kursują bezpośrednie pociągi do Kayes i Bamako w Mali. Połączenia bezpośrednie, z pominięciem Senegalu wymagają kilku przesiadek.
Zasięgając języka polecono nam trzy miejsca, skąd można rzekomo łapać transport przez granicę, w kolejności od miejsc najmniej odległych od Nawakszut były to: Tintâne, Timbedgha i Néma. Każdy z rozmówców polecał swoje rozwiązanie, zarzekając się, że w innych miejscach możemy ugrzęznąć na parę dni. Ostatecznie zdecydowaliśmy się na Timbedgha. Tintâne polecał ambasador Mali, który mógł nie znać sytuacji tak dobrze, jak ludzie z ulicy a połączenie przez Nemę wiązało się z dodatkowymi przesiadkami w Amourh i Adel Bagrou, gdyż według miejscowych, bezpośredni transport do Nara (Mali) wyrusza tylko w soboty.
Terenówki do Timbedgha odjeżdżają z chaotycznego auto gare de Timbedgha, SOCIM (czyt. sosim), kilkaset metrów na wschód od Marokańskiego Centrum Kultury, którego wysoki, charakterystyczny minaret w marokańskim stylu widać z daleka. Odjazdy odbywają się codziennie około godziny 17:30. Bilety kosztują 6.300 MRO (do Nemy 6.500), za dwa plecaki zapłaciliśmy razem dodatkowe 1.500 MRO. Pierwsi klienci są pierwsi na liście, która jest jednocześnie rezerwacją miejsc - dwa pierwsze to fotel z przodu, cztery następne to tylna kanapa a pozostałe sześć to mikre miejsca na samym tyle. Jazda trwa 25 godzin, z dwiema przerwami na posiłek i jedną dłuższą na nocleg wprost na diunach.
Z Timbedgha do Mali
Timbedgha to mała, skupiona wzdłuż jednej ulicy miejscowość, wystarczy odejść dwieście metrów w bok, by znaleźć się na pustyni. Z placu, na którym zatrzymują się wszystkie pojazdy komunikacji publicznej, do centrum miasteczka jest około 5 kilometrów (idąc z placu, w prawo asfaltem). Tam też można zaopatrzyć się w podstawowe artykuły spożywcze, w tym wodę (była tylko importowana, 200 MRO za 0.5L). Lichy sklepik jest też zaraz przy zjeździe z asfaltu na plac
gare routiere.
Na posterunku policji w środku miasta, nie udało mi się uzyskać stempli poświadczających wyjazd z Mauretanii. Urzędnicy machnęli ręką radząc bym się tym nie przejmował. Po drodze do Nary nie ma już żadnych punktów kontrolnych (również malijskich), więc obyło się bez biurokracji. Deklaracji walutowych również nikt nie sprawdzał (na tą okazję mieliśmy przygotowane oficjalne kwitki wymiany 10 USD, podrasowane do 100 USD). Być może jest to również dobra droga wydostania się z Mauretanii po nielegalnej sprzedaży auta.
- Hotele. Jedyne miejsca noclegowe na tej trasie to rozłożone przy drodze maty. W Timbedgha można przespać się na placu gare routiere, gdzie pod rzucającymi cień daszkami, kobiety sprzedają podróżnym herbatę i posiłki - po paru godzinach biernego siedzenia, zaczynają marudzić. Talerz zakupionego ryżu przywraca im dobry humor na kolejne kilka godzin. Ale uwaga - tutejsze kobiety potrafią oszukiwać na cenie i nie potrafią gotować (patrz dalej).
- Knajpy. Anty-kunszt mauretańskiej kuchni zdaje się osiągać apogeum właśnie tutaj, pod szmacianymi wiatami gare routiere. Koza, ryż czy spaghetti smakuje tutaj jednakowo ohydnie (200 MRO za talerz). Dość powiedzieć, że po dobie postu, nie potrafiłem "zmęczyć" porcji czegoś, co się nazywało spaghetti. Przemek po przełknięciu zaledwie jednej łyżki zaklął w żywy kamień i popędził po wodę (potem jeszcze w krzaki). Jest to również niezła motywacja do kilkukilometrowego spaceru do miasta.
- Komunikacja. Samochód z Nawakszut przyjechał do Timbedgha po zmroku, za późno, by próbować łapać dalszy transport. Miejscowi zapewniali nas, że pikap do Nara w Mali odjedzie następnego dnia około 18 (ponoć jeździ każdego dnia). Koszt przejazdu to 3.000 na pace lub 4.000 MRO w kabinie (płacić można również EUR i CFA, ale kurs wymiany jest marny). Tuż przed planowaną godziną odjazdu rozeszła się plotka, że z powodu braku wystarczającej ilości pasażerów, trzeba będzie czekać kolejną dobę. Plotka okazała się nieprawdziwa.
Pikap Toyota Land Cruiser wyruszył z Timbedgha półtorej godziny po zapowiedzianym terminie. Choć do pokonania było około 170 km, kierowca zapowiedział, że jazda będzie trwała 12 godzin. W czas podróży wliczony jest kilkugodzinny nocleg pod daszkiem gdzieś na bezludziu. Droga to właściwie dwa ślady po kołach w buszu, odcinkami zalana wodą, czasem błotnista. W Nara, po wielu perypetiach byliśmy następnego dnia, po 36 godzinach (więcej...).