Indeks: Banza-Sosso Barra do Dande Caluquembe Catete Dondo Leba Pass Lobito Luanda Lubango Mahene Maquela do Zombo Negage Pungo Andongo Sumbe Tundavala Uige Wąwóz Kubal Wodospad Binga Wodospad Kalandula Xangongo
Angola od 2002 roku cieszy się pokojem. Trwająca ponad ćwierć wieku wojna domowa pozostawiła po sobie jednak piętno, które dzisiaj objawia się wysokimi cenami, raczkującą infrastrukturą i wrakami czołgów przy drodze. Dzięki przychodom z ropy naftowej obraz ten zdaje się szybko zmieniać - Chińczycy budują drogi, stolica kwitnie w oczach, tylko ceny pozostają nadal wysokie. Angola ma wiele do zaoferowania, jest przy tym zupełnie nie dotknięta masową turystyką. Przejeżdżając przez kraj można nie spotkać żadnego innego turysty - być może dlatego, że o wizę Angoli nie jest łatwo.
Angola jest czterokrotnie większa od Polski, na mapie można ją wpisać w kwadrat o boku 1 200 km. Jest to kraj w głównej mierze wyżynny - niziny występują głównie w wąskim pasie wybrzeża Atlantyku. Średnia wysokość nad poziomem morza w interiorze to 600-1 200 m. Dopiero na północnym-wschodzie teren łagodnie opada w stronę basenu rzeki Kongo.
Od kwietnia do października, gdy w Polsce obowiązuje czas letni, czas w Angoli jest przesunięty w stosunku do Polski o jedną godzinę do tyłu - gdy w Luandzie jest 12:00, w Polsce jest już 13:00. Od listopada do marca Polska i Angola leżą w tej samej strefie czasowej.
Angola i zachodnia część Demokratycznej Republiki Konga leżą w tej samej strefie czasowej, więc przekraczając tą granicę nie trzeba przestawiać zegarków. Namibia również leży w tej samej strefie, ale od września do marca stosuje czas letni - w tym czasie wjeżdżając do Namibii z Angoli trzeba przestawić zegarki o godzinę do przodu. Zambia i wschodnia część Konga leżą o jedną strefę czasową na wschód i wjeżdżając do tych krajów z Angoli również trzeba przestawić zegarki o godzinę do przodu.
Szczegółowe informacje o strefach czasowych w Afryce zawarłem na mapie stref czasowych w Afryki.
Dzień w Angoli trwa około trzynaście godzin. Najdłuższe dni są w grudniu - w Luandzie świta wtedy około 5:30, a noc zapada o 18:45. Najkrócej dni trwają w czerwcu - mniej więcej od 6:00 do 18:20.
W Angoli występuje jedna pora deszczowa, która zwykle trwa od października do marca. Tropikalny klimat interioru łagodzi wysokość nad poziomem morza, dzięki której temperatury nie są ekstremalne a noce mogą być wręcz zimne.
W pasie wybrzeża Angoli o szerokości około 100 km deszcze są niezwykle rzadkie. Dzieje się tak z powodu zimnego prądu morskiego (Prąd Benguelski), który skrapla całą wilgoć. Ciepłe masy powietrza napływające z wnętrza kontynentu ochładzają się a zawarta w nich wilgoć zamienia się w mgłę. Mgły regularnie spowijają tą część angolańskiego wybrzeża, dzięki czemu również i tutaj temperatury bywają zaskakująco niskie. Zjawiska te występują głównie na południe od Luandy.
Wizy Angoli trzeba załatwić przed wyjazdem, gdyż nie są one dostępne na granicach. Ponadto (poza nielicznymi wyjątkami) ambasady Angoli w Afryce nie wydają z reguły wiz obcokrajowcom - dotyczy to również ambasady w Brazzaville.
Ambasada Republiki Angoli znajduje się w Warszawie przy ulicy Goszczyńskiego 12, kod pocztowy 02-616, tel. +48 22 844 09 83, godziny otwarcia: 10:30-15:00 z przerwą od 13:00 do 14:00. Do wizy potrzebne są:
Zamiast rezerwacji hotelu i wyciągu z konta można dostarczyć zaproszenie. Zaproszenie takie musi być wysłane faxem z Angoli do ambasady (fax: +48 22 844 09 85) i musi zawierać odpowiedzialność zapraszającego za pobyt, wyżywienie i inne opłaty związane z okresem pobytu w Angoli, musi też wskazywać powody podróży i dokładny adres pobytu.
Komplet dokumentów trzeba dostarczyć osobiście lub przez pośrednika. Odbiór wizy trzeba zorganizować w ten sam sposób. Ambasada nie praktykuje załatwiania wiz drogą korespondencyjną. Polecam pośrednictwo wizowe w WizaSerwis.pl - pośrednictwo w uzyskaniu wizy Angoli kosztuje tutaj 77 zł.
Ambasada Angoli w Warszawie wystawia wizy w przeciągu siedmiu dni roboczych. Wizy są wielokrotne, ważne przez 60 dni (do Angoli można wjechać ostatniego dnia ważności wizy) i upoważniają do 30-dniowego pobytu na terenie Angoli.
Ambasady Angoli można znaleźć we wszystkich sąsiednich krajach, lecz jak wspomniałem o tym wcześniej z reguły nie wydają one wiz obcokrajowcom. W innych krajach, w których Angola posiada przedstawicielstwa dyplomatyczne, zarówno w Afryce, jak i w Europie, sytuacja jest podobna. Od reguły są jednak wyjątki - wizy Angoli udaje się czasami zdobyć między innymi w Lusace (Zambia) i Akrze (Ghana), gdzie poza standardowymi wymogami potrzebne są również listy polecające z polskich przedstawicielstw dyplomatycznych.
Jadąc przez Angolę tranzytem można spróbować uzyskać angolańską wizę w Matadi (Demokratyczna Republika Konga). Wizy tranzytowe są ważne tylko pięć dni - w sam raz na przejazd z Kongo do Namibii, za krótko jednak by zobaczyć cokolwiek poza główną drogą.
Ambasada Rzeczypospolitej Polskiej w Angoli mieści się w Luandzie, przy Damiao de Gois 64, Alvalade. Tel. +244 222 327 199, tel. dyżurny +244 934 112 212.
Wjeżdżając do Angoli możemy zostać poproszeni o okazanie ważnego szczepienia przeciw żółtej febrze (jest to zresztą jeden z wymogów do otrzymania wizy). Szczepienia w Polsce wykonują oddziały służby zdrowia specjalizujące się w medycynie tropikalnej.
Poza wąskim pasem wybrzeża Atlantyckiego przy granicy z Namibią oraz najwyższymi partiami gór, zagrożenie malarią występuje na całym obszarze Angoli. Ryzyko zachorowania istnieje przez cały rok, choć największe jest ono podczas pory deszczowej - od października do marca. Więcej o zapobieganiu tej chorobie w części Malaria w Afryce.
Poza malarią, w Angoli trzeba uważać na cały pakiet chorób tropikalnych, z których większość to choroby przenoszone drogą pokarmową.
Najobszerniejszym przewodnikiem po Angoli „Angola” wydawnictwa Bradt (j. angielski). Kilkustronicowe rozdziały o Angoli znajdują się również w przewodnikach Lonely Planet „Africa” (pojedyncze rozdziały dostępne są w formacie pdf) oraz „Africa Overland” wymienionego wcześniej wydawnictwa Bradt.
W księgarniach dostępne są cztery mapy Angoli:
Warto również zwrócić uwagę na dwie mapy o mniejszej skali, obejmującą większą część Afryki - „Africa Central & South - 746” wydawnictwa Michelin w skali 1:4 000 000 oraz „Southern Africa” wydawnictwa MapStudio w skali 1:3 500 000.
Zobacz również mapę satelitarną Angoli na Google Maps.
Użytkownicy urządzeń GPS firmy Garmin mogą skorzystać z następujących map:
Angolańska waluta nosi nazwę kwanza (symbol międzynarodowy AOA). W 1999 roku kwanza została zdenominowana (w stosunku 1:1 000 000) a stare banknoty zostały wycofane z obiegu. Jedna kwanza dzieli się na sto centymów, ale monety o nominale wyrażonym w centymach nie są używane.
Bieżące kursy (stan na kwiecień 2013):
Pieniądze łatwo wymienia się w bankach, które można znaleźć praktycznie w każdym mieście. Kurs czarnorynkowy jest trochę lepszy od bankowego - za dolara można dostać 100 kwanza.
Starsze banknoty dolarów amerykańskich mogą być nieakceptowane ze względu na podejrzenia o fałszerstwo. Najlepiej zaopatrzyć się więc w banknoty najnowszych serii. Obecnie (początek 2013 roku) najaktualniejsze banknoty oznaczone są serią 2006.
Płatności za hotele, bilety lotnicze i inne większe wydatki są często przyjmowane w dolarach amerykańskich.
Bankomaty akceptujące karty Visa są dostępne w większości miast. Jadąc opisaną w tej relacji trasą z Demokratycznej Republiki Konga, pierwszy bankomat znajduje się w Maquela do Zombo.
Polskie złotówki są w Angoli bezwartościowe. W celach porównawczych, można założyć, że 30 kwanza to 1 złoty.
Angola jest stosunkowo bezpiecznym krajem Afryki. Oczywiście, jak w każdym kraju na świecie, kombinacja nieodpowiedniego miejsca z nieodpowiednim czasem rodzi sytuacje niebezpieczne.
Luanda uchodzi za najmniej bezpieczne miasto Angoli, co podkreślają również sami Angolańczycy. Należy raczej unikać nocnych spacerów po tym mieście.
Za niebezpieczne uważa się również prowincje Lunda Norte, Lunda Sul (prowincje graniczące z Demokratyczną Republiką Konga na wschodzie, w których wydobywane są diamenty) i enklawę Kabinda.
Policja na drogach z reguły nie stanowi dla kierowcy problemu. Punktów kontrolnych jest mało a kierowcy zatrzymywani są wyrywkowo. Przez cały kraj przejechałem niezarejestrowanym motocyklem bez ubezpieczenia i nigdy nie miałem z tego powodu kłopotów. Na pytanie o rejestrację odpowiadałem po prostu „nie mam”, co wystarczało, by bez dalszych pytań puścić mnie dalej.
Odrębną kategorią zagrożeń są pozostawione po wojnie domowej miny lądowe. Problem ten dotyczy niemal całej powierzchni Angoli. Zaminowane tereny przy drogach są czasami oznakowane, czasem nie. Przed zjazdem z głównej drogi w busz warto zapytać miejscowych, czy w okolicy mogą znajdować się miny (odpowiedzi trzeba traktować z rezerwą). Rozminowanie Angoli trwa, prawdopodobnie potrzeba jeszcze kilku lat, by całkowicie oczyścić kraj z min.
Skróty najważniejszych wiadomości z Angoli publikuję na stronie Wiadomości z Afryki.
Angola, jako była kolonia portugalska, przyjęła język kolonizatorów, jako język urzędowy. Język angielski jest bardzo mało popularny, największe szanse na porozumienie się w tym języku są w dużych miastach i na południu kraju.
Poza nielicznie reprezentowanymi językami khoisan, wszystkie rodzime języki Angoli należą do rodziny bantu. Wśród nich najbardziej rozpowszechnione są języki umbundu (środkowy-zachód), kimbundu (północny-zachód i Luanda) i kikongo (północ).
Kafejki internetowe nie są zbyt popularne. Można je znaleźć w większych miastach, połączenia są drogie i wolne.
Międzynarodowy numer kierunkowy do Angoli to 244. Publicznych aparatów telefonicznych jest bardzo mało. W Angoli jest dwóch operatorów telefonii komórkowej (w kolejności największej liczby użytkowników):
W zależności od wybranego operatora oraz typu usługi prepaid, minuta rozmowy z Polską kosztuje około 60 kwanza. Połączenia lokalne kosztują około 3 kwanza za minutę, a jeden SMS około 2 kwanza. Internet (dostępny tylko w niektórych usługach) kosztuje około 30 kwanza za 1 MB.
Wszyscy czterej najwięksi polscy operatorzy telefonii komórkowej umożliwiają połączenia roamingowe z Angoli za pośrednictwem sieci Unitel. Połączenia wykonywane w roamingu są około czterokrotnie droższe w porównaniu do tych samych połączeń realizowanych z lokalnych kart SIM. SMSy są sześć razy droższe. Warto więc zaopatrzyć się w lokalną kartę SIM (by jej użyć potrzebny jest telefon bez blokady SIM-lock). Proces zakupu lokalnej karty SIM nie jest prosty i wymaga rejestracji danych osobistych.
Podróżując transportem publicznym po Angoli nie ma dużego wyboru. Podróż na długie dystanse zapewniają głównie autobusy, minibusy i taksówki. Uzupełnieniem transportu drogowego jest rozbudowywana sieć kolei oraz transport lotniczy.
Po Angoli podróżowałem przywiezionym z Kongo motocyklem. Motocykl nie był zarejestrowany ani ubezpieczony. Jedynym dokumentem, jaki posiadałem, był ręcznie wypisany dowód zakupu. Podczas kontroli nie musiałem okazywać żadnego dokumentu. Nie potrzebne było również prawo jazdy.
Litr benzyny kosztuje 40 kwanza (na wszystkich stacjach benzynowych tyle samo). Stacje benzynowe są głównie w miastach i przy kluczowych skrzyżowaniach.
W Angoli obowiązuje ruch prawostronny.
Hotele w Angoli znane są z wysokich cen - tani hotel to taki, który kosztuje kilkadziesiąt dolarów. Być może wynika to z tego, że jest ich mało - hotele można znaleźć w miastach, małe miejscowości są ich pozbawione. Podczas całej podróży przez Angolę spałem pod namiotem: albo na dziko albo korzystając z gościny misjonarzy lub innych dobrych ludzi. Oficjalnych kempingów w Angoli prawie nie ma.
Gniazdka elektryczne w Angoli są typu europejskiego, takie same, jak w Polsce. Napięcie w sieci wynosi 220V, 50Hz (również podobnie, jak w Polsce).
Angolańska kuchnia wyróżnia się na tle innych smaków Afryki wpływami Portugalii. Na ulicy wpływy te są mniej zauważalne, widać je dopiero po wejściu do restauracji. Tych, poza miastami nie ma zbyt wiele. Za to przy drodze ze znalezieniem strawy nie ma problemu. Uliczni sprzedawcy oferują swoje specjały przy kluczowych węzłach komunikacyjnych i na bazarach.
Obowiązkowym specjałem w przydrożnych barach jest fundż, czyli gęsta bryła podobna do zachodnioafrykańskiego fufu albo ugali ze wschodu. Alternatywą do fundżu jest najczęściej ryż, rzadziej makaron, jeszcze rzadziej frytki. Dodatkiem nadającym smak strawie są zwykle sosy mięsne, potrawki z liści manioku, rozgotowana fasola. Większe kawałki mięsa, ryby lub kurczaki kupuje się oddzielnie. Dobrym i popularnym posiłkiem są gęste zupy, które serwuje się zwykle przed południem z dodatkiem chrupiącej bułeczki.
Piwo w Angoli nie wydaje się równie popularnym napojem, jak na przykład w Kongo. Do wyboru są cztery marki, ale tylko Cuca dostępna jest na terenie całego kraju. Pozostałe trzy browary stają sie trudniej osiągalne, im dalej od miejsca produkcji. Eka warzona jest w Dondo, N'gola w Lubango a Nocal w Luandzie. Butelki z piwem są małe - 0.31 l.
Odcinek drogi przy granicy z Kongo był najgorszą drogą, jaką dane mi było jechać podczas tej podróży. Miejscami wymyte przez wodę koryta sięgały głębokości kilkunastu metrów, obok których dało się przejechać tylko jednośladem.
Jadąc na południe z Kindompolo w Demokratycznej Republice Konga, po trzech kilometrach dojeżdża się do mostu na rzece Inkisi, która stanowi naturalną granicę pomiędzy Angolą i Kongo. Busz przy drodze jest zaminowany, o czym świadczą znaki ostrzegawcze. Angolański posterunek graniczny znajduje się trzy kilometry od mostu.
Formalności imigracyjne po angolańskiej stronie są proste, zaniedbany budynek imigracyjny wygląda tak, jakby wojna domowa jeszcze tutaj się nie skończyła. Prawdopodobnie z obawy, byśmy nie wjechali na miny, urzędnik przydzielił nam przewodnika na motocyklu, który miał jechać przed nami do następnej wioski.
Kiepska droga kończy się po dwudziestu kilometrach, gdzie zaczyna się dobrze utrzymana żwirówka. Pierwszym większym miastem w Angoli jest Maquela do Zombo, gdzie znajduje się bank z bankomatem, stacja paliw i kilka barów. Tutaj też zaczyna się asfalt.
Po całym dniu jazdy dojechaliśmy do Negage. Jest to spore miasto, w którym znaleźliśmy gościnę w misji katolickiej. Noc spędziliśmy w misyjnej szkole, w jednej z klas. Misja leży około półtorej kilometra od centrum, gdzie można znaleźć bank z bankomatem, bazar i kilka barów.
Droga z Negage do Luandy to dobry asfalt. Jest to jednak zbyt daleko, by pokonać ten odcinek w komfortowym tempie w przeciągu jednego dnia. We wrześniu poranek w okolicach Negage spowity był w gęstej, zimnej mgle, utrudniającej jazdę.
Dziewięć kilometrów przed Uige, po zachodniej stronie drogi natknęliśmy się na pierwsze wraki sprzętu wojskowego - dwa transportery. Dalej droga obniża się stopniowo w stronę Atlantyku, tutaj zobaczyliśmy pierwsze podczas tej podróży baobaby.
Pod wieczór zatrzymaliśmy się obok domu generała angolańskiej armii, który pozwolił nam rozbić obok namioty i poczęstował piwem.
Dojazd do Luandy rozpoczął się od pierwszego przydrożnego wraku czołgu, który znaleźliśmy przy głównej drodze kilka kilometrów przed Caxito. Za Barra do Dande przed Luandą zjechaliśmy z głównej drogi na północ na „szlak wraków” - po około siedmiu kilometrach prowadzi on na wybrzeże Atlantyku, gdzie rdzewieją porzucone statki. Kilka z nich osiadło wprost na plaży.
Wjazd do stolicy Angoli nie wygląda zachęcająco - przejazd przez dzielnice portowe nakłania raczej do ucieczki z Luandy. Centrum wita jednak nowoczesnym, zbudowanym w 2012 roku wybrzeżem z szerokimi ulicami i rzędami palm. To tutaj byliśmy najbliżej otrzymania jedynego podczas tej wyprawy mandatu, gdy wjechaliśmy na płatny parking z pominięciem szlabanu, przez chodnik.
Luanda jest ponoć jednym z najdroższych miast świata, więc pobyt w mieście ograniczyliśmy do wypicia piwa na publicznej plaży na Ilha do Cabo. Wyjeżdżając z miasta zatrzymaliśmy się jeszcze przy Hotelu Tivoli, w którym mieszkał Ryszard Kapuściński podczas wydarzeń opisywanych w książce „Jeszcze dzień życia”.
Wyjazd z Luandy jest równie mało sympatyczny, jak wjazd - zakorkowaną dwupasmówką wyjechaliśmy z miasta na południowy-wschód.
Pierwszym miastem za Luandą jest Catete. Spróbowaliśmy tutaj szczęścia w hotelu, ale najtańszy pokój kosztował prawie dwieście dolarów. Z hotelu pojechaliśmy do misji katolickiej, w której meksykański ksiądz nie wychodząc nam na spotkanie przegnał nas spod bramy. Kilka kilometrów za miastem skręciliśmy więc w busz, gdzie rozbiliśmy namioty na dziko pod wielkim baobabem.
Z buszu wyjechaliśmy na główną drogę kierując się na wschód. Przy drodze do N'dalatando minęliśmy kolejne dwa wraki czołgów. Najkrótsza droga do Wodospadu Kalandula wiedzie z Cacuso na północ, ale jest to kiepska żwirówka. Zjazd na drogę asfaltową do wodospadu znajduje się w Lombe, 48 km dalej na wschód. By trafić pod sam wodospad trzeba przejechać całą Kalandulę i skręcić na rondzie w prawo - wodospad jest 5 kilometrów dalej. Wodospad Kalandula to jeden z większych wodospadów Afryki - woda spada z wysokości 105 metrów łukiem o szerokości kilkuset metrów. Wodospadu nikt nie pilnuje, nikt nie pobiera opłat za wstęp. W ciągu dnia w potoku wpływającej na wodospad wody miejscowi robią pranie i zażywają kąpieli. Wieczorem miejsce pustoszeje, dlatego zostaliśmy tu na noc rozstawiając namioty pod jakby specjalnie w tym celu postawioną wiatą. W samym miasteczku jest zaledwie kilka sklepików, mała restauracja i hotel.
Spod wodospadów wróciliśmy tą samą drogą najpierw do Lombe a następnie do Cacuso. Tutaj skręciliśmy na południe kierując się nowym asfaltem w stronę Czarnych Skał - Pungo Andongo. Czarne Skały to ciekawa formacja geologiczna, nie wiadomo dlaczego wystająca ponad okoliczne równiny. W środku tego ewenementu jest kilka chat, do których można dojechać asfaltem. My jednak pojechaliśmy najpierw drogą gruntową, z której chyba najlepiej można podziwiać dzieła natury.
Dalsza droga na zachód miała być wedle zapewnień przydrożnych policjantów pięknym, nowym asfaltem. Tak jednak nie było, ostatnie trzydzieści kilometrów do skrzyżowania przed Dondo okazało się być kiepską żwirówką, mocno zniszczoną przez ciężarówki.
Późnym popołudniem przyjechaliśmy do Dondo, gdzie znaleźliśmy schronienie na terenie misji katolickiej. Dondo to średniej wielkości miasteczko z nową stacją kolejową, leniwie płynącą rzeką Kwanza i browarem Eka. Pod wieczór warto przespacerować się nad rzekę, gdzie w blasku zachodzącego słońca kobiety robią pranie a łódki przewożą ostatnich pasażerów na drugą stronę.
Wyjazd z Dondo poprzedziliśmy przystankiem na skrzyżowaniu przy głównej drodze do Luandy, które obfituje w przydrożne bary z tanim jedzeniem. Jest tu również stacja paliw.
Po długiej drodze zatrzymaliśmy się przy Wodospadzie Binga. Niezbyt wysoki, ale położony obok małej zatoczki rzeki wodospad, zachęca do plażowania i pikniku. Wodospad położony jest przy samej drodze a terenu strzeże stróż, któremu trzeba zapłacić „co łaska”.
Tego dnia podróż zakończyliśmy w Sumbe, przyjemnej małej miejscowości na oceanem. Próbowaliśmy szukać tutaj gościny u proboszcza katedry, ale nie wyszedł nam na spotkanie. Tuż obok katedry jest nieoficjalny kemping, lecz oprócz kilku psów i tumanu komarów nikogo tam nie było, więc pojechaliśmy dalej. Szczęście uśmiechnęło się do nas na plaży, na końcu reprezentatywnej ulicy Sumbe, gdzie swoją siedzibę mają strażacy (bombeiros). Korzystając z ich gościny rozbiliśmy namiot i hamak wprost na plaży pod palmami.
Niecałe dwadzieścia kilometrów na południe od Sumbe droga przecina wąwóz rzeki Kubal. Wąwóz nie jest głęboki, ale bardzo widowiskowy. Strome ściany zdobią pasma wyżłobień a dno kanionu porastają bananowce. Dnem wiedzie ścieżka, którą w miarę wolnego czasu można urządzić sobie wycieczkę w górę rzeki.
Lobito, w którym zatrzymaliśmy się na noc, przypomina nieco Luandę - miasto portowe z długa mierzeją, na której znajdują się rezydencje, restauracje i plaże. Tyle, że Lobito jest dużo mniejsze i pozbawione związanego z tym zgiełku. Gościny udzieliła nam Restauracja Zulu, gdzie zmotoryzowani podróżnicy mogą rozbić namiot na pobliskiej plaży. Gdyby ktoś chciał się odwdzięczyć korzystając z restauracji, trzeba się przygotować na duży wydatek - dania kosztują tutaj kilkadziesiąt dolarów. Na mierzei nie ma sklepów, zaopatrzenie trzeba robić w centrum miasta, np. w wygodnie położonym na początku półwyspu Shoprite.
Zulu Restaurant prowadzą Portugalczycy, którzy powiedzieli nam o corocznym zlocie motocyklistów w Huambo. Zmieniliśmy więc plany i następnego dnia zamiast do Bengueli, pojechaliśmy w interior, do Huambo.
Droga z Lobito wznosi się powoli z wybrzeża na wyżynę, przed Alto Hama osiągając przeciętną wysokość 1 500 m npm. Poza kilkoma przystankami w przydrożnych barach odcinek ten nie był zbyt ciekawy. Zapamiętam go z innego powodu - zapomniałem o paliwie, które skończyło mi się na zupełnym bezludziu. Po kwadransie zatrzymałem samochód, którego właściciel podarował mi litr benzyny.
Zlot motocyklowy, na który jechaliśmy, odbywał się na prywatnym terenie rekreacyjnym, około 30 kilometrów na północ od Huambo. Przez dwa dni korzystaliśmy z gościny motocyklowej braci.
Z Huambo jechaliśmy dalej na południe w stronę Lubango. Drogę zamierzaliśmy podzielać mniej na dwa etapy, zatrzymując się na noc mniej więcej w jej połowie. O tej porze roku mijaliśmy bardzo suche okolice, przypominające trochę Sahel. Po drodze nie ma zbyt wielu okazji do uzupełnienia zapasów.
Na noc zatrzymaliśmy się w misji ewangelickiej w Caluquembe, gdzie udostępniono nam pomieszczenie klasowe w szkole.
Położone na wysokości 1 700 metrów nad poziomem morza Lubango jest jednym z większych miast południowej Angoli. Ze względu na przyjemny klimat oraz mnogość okolicznych atrakcji Lubango jest chyba najbardziej atrakcyjnym miastem całej Angoli.
Kilkanaście kilometrów na północny-zachód od centrum miasta droga wiedzie obok sztucznego zbiornika, za którym po północnej stronie drogi ukryty jest niewielki, ale ciekawy wodospad. W weekend przyjeżdżają tu dziesiątki mieszkańców miasta na piknik. Pięć kilometrów dalej droga się kończy, zatrzymując się na skraju urwiska Tundavala. Wyżyna osiąga tutaj wysokość 2 200 metrów, opadając gwałtownie na położoną ponad kilometr niżej równinę.
Jadąc z Lubango do Namibe, po trzydziestu kilometrach droga pokonuje ten sam spadek terenu w miejscu zwanym Leba Pass. Serpentyny asfaltu malowniczo płożą się po zboczu góry, co można podziwiać z położonego naprzeciwko punktu widokowego. Obok jest popularna restauracja. Oddalając się nieco od restauracji rozbiliśmy w krzakach namioty.
Jeszcze jeden długi etap w drodze na południe. Za Cahamą trwały roboty drogowe, przez które droga była czasami poprowadzona obok remontowanego odcinka przez głęboki piach. Obok przeprawy z Demokratycznej Republiki Konga do Angoli był to najtrudniejszy odcinek całej wyprawy, podczas którego nieraz grzęźliśmy w miałkim piachu. Dzisiaj być może remont drogi jest już skończony i na całej jej długości leży asfalt.
W Xangongo zapukaliśmy do bram misji katolickiej, gdzie pozwolono nam rozbić namioty. Miasto ma charakter miejsca tranzytowego, w którym kierowcy ciężarówek zatrzymują się na odpoczynek i piwo. W centrum jest kilka barów i dyskotek.
Na północ od Xangongo znajduje się rzekomo największy w Afryce baobab. Choć jego wielkość jest pewnie dyskusyjna, warto przejechać się w te okolice dla widoku okolicznych wiosek i kilku niemniej wielkich baobabów.
W Xangongo rozstałem się z Romkiem, z którym jechałem z Brazzaville. Romek pojechał główną drogą w stronę Wodospadów Wiktorii, ja w stronę Wodospadu Ruacana w Namibii. Wybrałem drogę na skróty, wzdłuż rzeki Kunene, do przejścia granicznego w Mahene. Jest to mało uczęszczany odcinek przez bardzo suche o tej porze roku okolice (sądząc po ukształtowaniu terenu, w porze mokrej droga może być zalewana wodą). Podczas całego przejazdu nie spotkałem ani jednego innego pojazdu. Na całej trasie jest tylko jeden mały sklepik.
Na tym odcinku złapałem wszystkie trzy gumy podczas całej wyprawy, nadziewając przednią oponę na kolce akacji.
Przejście graniczne jest bardzo spokojne, obok garstki pieszych byłem jedynym zmotoryzowanym podróżnym. Formalności po stronie angolańskiej ograniczały się do wbicia stempla do paszportu. Strona namibijska okazała się być bardziej skomplikowana, ale o tym już w relacji z Namibii. Przekraczając granicę trzeba pamiętać, że w Namibii obowiązuje ruch lewostronny.